Hiszpan Roberto Solozabal przeszedł drogę od piłkarza do... iron mana. Walczył przeciwko Polsce w pamiętnej olimpiadzie
Roberto Solozabal, reprezentant Hiszpanii w latach 1991-1993, grał przeciwko Polsce w finale olimpiady w Barcelonie w 1992 roku, wieloletni obrońca Atletico Madryt. Po zakończeniu piłkarskiej kariery pozostał przy sporcie, choć wybrał inną dyscyplinę.
Roberto Solozabal po tym, jak zakończył piłkarską karierę, na dobre zajął się swoją wielką pasją, czyli kolarstwem. Fot. Twitter/sacaleta 2003
W 1992 roku z kadrą olimpijską Hiszpanii wywalczył pan złoty medal w Barcelonie. Polska, z którą walczyliście w finale, do tej imprezy przygotowywała się od 1989 roku. Jak było w waszym przypadku?
- Igrzyska też były dla nas najważniejszą, docelową imprezą. Różnica między nami, a innymi zespołami była taka, że jako reprezentacja kraju - organizatora olimpiady nie startowaliśmy wcześniej w żadnych kwalifikacjach, bo udział w niej mieliśmy już zapewniony. Większość ówczesnych zawodników drużyny olimpijskiej Hiszpanii występowała natomiast w reprezentacji młodzieżowej do lat 21. Nie pamiętam dokładnie, ilu piłkarzy z tamtego zespołu, którzy wywalczyli złoty medal igrzysk zadebiutowało w pierwszej reprezentacji, ale na pewno większość z nas.
Podobnie to wyglądało w przypadku polskich olimpijczyków. Wróćmy jednak do samego finału turnieju w Barcelonie oraz meczu, w którym pan zagrał na lewej obronie. Jak pan wspomina atmosferę na Camp Nou, gdzie zasiadło 120 tysięcy widzów?
- Nie da się ukryć, że to było, jak przystało na rangę imprezy, spektakularne wydarzenie. Ktoś, kto nie przeżył tego, będąc w samym centrum wydarzeń, może sobie tylko wyobrazić wspaniałą atmosferę. Warto dodać, że w tamtym turnieju dopiero ostatni, finałowy mecz rozegraliśmy na Camp Nou. Poprzednie spotkania mieliśmy na stadionie imienia Luisa Casanowy w Valencii (od 1994 roku obiekt nazywa się Estadio Mestalla - przyp. autor), gdzie wtedy na trybunach mogło zasiąść maksymalnie 45 tysięcy kibiców. Dla nas występ w finale również był wielkim przeżyciem.
Co wiedzieliście o reprezentacji Polski, która w Barcelonie rozkręcała się się z meczu na mecz, w półfinale rozgromiła Australię 6:1? Chyba dużym zaskoczeniem było to, że w finale znaleźli się Polacy, a nie młodzieżowi mistrzowie Europy czyli Włosi.
- Jak już wspominałem, przed turniejem olimpijskim ominęły nas eliminacje, nie mieliśmy okazji rozgrywać zbyt wielu spotkań towarzyskich. Mimo, że posiadaliśmy wielu dobrych piłkarzy i byliśmy gospodarzami, to nie znajdowaliśmy się w gronie głównych faworytów turnieju. W trakcie igrzysk byliśmy jednak coraz mocniejsi. Dobrze zaczęliśmy zmagania, bo w pierwszym meczu w grupie pokonaliśmy Kolumbię 4:0. Rywale w mieli w swoich szeregach między innymi Faustino Asprillę oraz wielu innych świetnych zawodników. Graliśmy nie tylko skutecznie, prezentowaliśmy także ładny styl, on mógł się podobać. Po zwycięstwie nad silnymi Włochami, w półfinale pokonaliśmy Ghanę 2:0.
- Igrzyska też były dla nas najważniejszą, docelową imprezą. Różnica między nami, a innymi zespołami była taka, że jako reprezentacja kraju - organizatora olimpiady nie startowaliśmy wcześniej w żadnych kwalifikacjach, bo udział w niej mieliśmy już zapewniony. Większość ówczesnych zawodników drużyny olimpijskiej Hiszpanii występowała natomiast w reprezentacji młodzieżowej do lat 21. Nie pamiętam dokładnie, ilu piłkarzy z tamtego zespołu, którzy wywalczyli złoty medal igrzysk zadebiutowało w pierwszej reprezentacji, ale na pewno większość z nas.
Podobnie to wyglądało w przypadku polskich olimpijczyków. Wróćmy jednak do samego finału turnieju w Barcelonie oraz meczu, w którym pan zagrał na lewej obronie. Jak pan wspomina atmosferę na Camp Nou, gdzie zasiadło 120 tysięcy widzów?
- Nie da się ukryć, że to było, jak przystało na rangę imprezy, spektakularne wydarzenie. Ktoś, kto nie przeżył tego, będąc w samym centrum wydarzeń, może sobie tylko wyobrazić wspaniałą atmosferę. Warto dodać, że w tamtym turnieju dopiero ostatni, finałowy mecz rozegraliśmy na Camp Nou. Poprzednie spotkania mieliśmy na stadionie imienia Luisa Casanowy w Valencii (od 1994 roku obiekt nazywa się Estadio Mestalla - przyp. autor), gdzie wtedy na trybunach mogło zasiąść maksymalnie 45 tysięcy kibiców. Dla nas występ w finale również był wielkim przeżyciem.
Co wiedzieliście o reprezentacji Polski, która w Barcelonie rozkręcała się się z meczu na mecz, w półfinale rozgromiła Australię 6:1? Chyba dużym zaskoczeniem było to, że w finale znaleźli się Polacy, a nie młodzieżowi mistrzowie Europy czyli Włosi.
- Na pewno postawa Polaków w tym turnieju była niespodzianką. Losy rozgrywek tak nam się ułożyły, że akurat z reprezentacją Włoch walczyliśmy w ćwierćfinale. Wygraliśmy 1:0, ale to było dla nas bardzo ciężkie spotkanie.W meczu finałowym przegrywaliście do przerwy 0:1. Jak wyglądała wasza mobilizacja w szatni? Dodajmy, że niebawem po zmianie stron Abelardo Fernandez wyrównał na 1:1 i wtedy batalia stała się jeszcze ciekawsza. Ostatecznie zwyciężyliście 3:2.
- Jak już wspominałem, przed turniejem olimpijskim ominęły nas eliminacje, nie mieliśmy okazji rozgrywać zbyt wielu spotkań towarzyskich. Mimo, że posiadaliśmy wielu dobrych piłkarzy i byliśmy gospodarzami, to nie znajdowaliśmy się w gronie głównych faworytów turnieju. W trakcie igrzysk byliśmy jednak coraz mocniejsi. Dobrze zaczęliśmy zmagania, bo w pierwszym meczu w grupie pokonaliśmy Kolumbię 4:0. Rywale w mieli w swoich szeregach między innymi Faustino Asprillę oraz wielu innych świetnych zawodników. Graliśmy nie tylko skutecznie, prezentowaliśmy także ładny styl, on mógł się podobać. Po zwycięstwie nad silnymi Włochami, w półfinale pokonaliśmy Ghanę 2:0.
W finale przeciwko Polsce, choć przegrywaliśmy, nie straciliśmy wiary w siebie i swoje umiejętności. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że mamy jeszcze dużo czasu, aby odwrócić losy meczu. Gdy zespół jest pewny i świadomy swej siły, to potrafi to uczynić. My właśnie byliśmy taką drużyną.Czy pamięta pan jakichś polskich zawodników z tego finałowego meczu i ogólnie czy moja reprezentacja czymś was wtedy zaskoczyła?
- Przyznam szczerze, że wcześniej praktycznie nic nie wiedzieliśmy o polskiej drużynie olimpijskiej. Dopiero przed finałem sztab naszej reprezentacji przekazał nam różne informacje o przeciwniku. Trzeba dodać, że w tamtych czasach zdobycie wiadomości o zespole rywala było trudniejszym zadaniem niż obecnie.
Jak świętowaliście zdobycie złotego medalu olimpijskiego?
- Nie przypominam sobie, abyśmy celebrowali go jakoś szczególnie. Po meczu spotkaliśmy się na uroczystej kolacji z oficjelami oraz przedstawicielami naszej federacji piłkarskiej. Potem już spędziliśmy czas w mieście, świętowaliśmy nocą w Barcelonie. Nie ma w tym niczego szczególnego, byliśmy w końcu młodymi chłopakami, mieliśmy po 20-22 lata (śmiech). Wtedy też jedyny raz spaliśmy w wiosce olimpijskiej, gdzie mieszkali inni sportowcy.
Praktycznie każdy z was, olimpijczyków zadebiutował w latach 90. w pierwszej reprezentacji Hiszpanii. Tworzyliście ją wy, młodzi, ale też doświadczeni piłkarze jak Julio Salinas, Fernando Hierro czy Andoni Zubizaretta. Mocna drużyna, ale wtedy mówiono, że gracie pięknie jak nigdy i przegrywacie jak zawsze. Dlaczego w latach 90. nie zdobyliście żadnego tytułu na świecie ani w Europie, mimo że Primera Division była wówczas jedną z najlepszych na świecie? La Roja zaczęła dominować dopiero w XXI wieku. Moim zdaniem nie byliście pokoleniem słabszym piłkarsko od podopiecznych Vincente del Bosque w XXI wieku.
- Odpowiedź na to pytanie nie jest łatwa. Decydują różne powody. Myślę, że reprezentacja Hiszpanii po latach przełamała się i nauczyła wygrywać wielkie turnieje, z roku na rok piłkarze prezentowali też większe umiejętności. Czasem o tym, czy wygrywasz mistrzostwo świata czy Europy decydują różne szczegóły, trudno to może wytłumaczyć, ale dzieje się tak dlatego, że drużyna ma właśnie to “coś”. To działa tak, że kiedy wygrasz jedną wielką imprezę, to zyskujesz cenną umiejętność, wiesz, jak powtórzyć sukcesy, wszystkie założenia realizujesz w stu procentach, nie tylko w teorii.
W Atletico Madryt, w latach 1993-95 występował pan z Romanem Koseckim, wtedy, czołowym napastnikiem reprezentacji Polski, potem jej kapitanem. Jak pan go zapamiętał?
- Jako dobrego oraz szybkiego napastnika, poza tym sympatycznego kolegę z drużyny. Pamiętam też, że kochał rock’n’rolla (śmiech).
Czy jako dawni gracze Atletico Madryt spotykacie się na różnych turniejach, występujecie towarzysko?
- Niezbyt często, jeśli już, to głównie w gronie byłych hiszpańskich zawodników. Niestety, ze względu na koronawirusa w ciągu ostatnich dwóch lat takich okazji było niewiele.
Wróćmy na moment do twojego dzieciństwa. Pamięta pan, jako młody kibic, Mistrzostwa Świata w Hiszpanii w 1982 roku? Polska zajęła wtedy trzecie miejsce. A kto był pana piłkarskim idolem, kiedy zacząłeś grać w piłkę nożną? Na przykład pamiętam Gonzaleza Michela z telewizji, Emilio Butrageno z byłych hiszpańskich piłkarzy… Czy grał pan tylko w piłkę nożną czy uprawiał też jakiś inny sport?
- Pamiętam tylko mecz, w którym reprezentacja Włoch, wtedy świetna drużyna, zdobyła tytuł mistrzowski. Niestety, kibice w Hiszpanii nie mieli powodów do zadowolenia, ponieważ nasza drużyna nie znalazła się wśród najlepszych (odpadła w drugiej rundzie finałowej - przyp. autor).
Ja w dzieciństwie postawiłem na piłkę nożną, choć byłem aktywnym chłopakiem, lubiłem też inne dyscypliny sportu. To zresztą mi pozostało, dziś z pasją ścigam się w różnych kolarskich wyścigach.Piłkarską karierę zakończył pan ponad dwadzieścia lat temu. Pana byli koledzy zajmują się różnymi sprawami, nie każdy pozostał przy futbolu. A pan? Dodam, że rozmawiamy tuż po jednym z wyścigów kolarskich, w którym brał pan udział.
- Nie gram zawodowo w piłkę nożną od 2000 roku. Obecnie natomiast jestem prezesem organizacji, która pomaga byłym futbolistom mojego klubu z Madrytu, wspiera ich w różny sposób i w różnych sprawach czy problemach. Poza tym wiodę spokojne życie, jestem żonaty, mam dwoje dzieci w wieku 20 i 21 lat. Teraz dużo ścigam się w zawodach kolarskich. Obecnie to jest moja największa pasja.
ROZMAWIAŁ PIOTR STAŃCZAK
Roberto Solozabal (rocznik 1969) pochodzi z Madrytu. Jest wychowankiem tamtejszego Atletico. W tym klubie, w pierwszym zespole występował w latach 1989-97, potem przez trzy kolejne sezony grał w Betisie Sewilla. Był obrońcą. W pierwszej reprezentacji Hiszpanii zadebiutował w 1991 roku. Rozegrał w niej 12 spotkań, nie zdobył gola. Największe sukcesy jako kadrowicz świętował z reprezentacją olimpijską do lat 23 na igrzyskach w Barcelonie, gdzie wraz z drużyną zdobył złoty medal. Wcześniej występował też w młodzieżowych i juniorskich reprezentacjach La Roja w kategoriach wiekowych do lat 18, 19, 20 i 21. Z Atletico Madryt wywalczył mistrzostwo Hiszpanii w sezonie 1995-96, potem dotarł do ćwierćfinału Ligi Mistrzów (w fazie grupowej zmierzył się między innymi z mistrzem Polski Widzewem Łódź).
Roberto Solozabal (rocznik 1969) pochodzi z Madrytu. Jest wychowankiem tamtejszego Atletico. W tym klubie, w pierwszym zespole występował w latach 1989-97, potem przez trzy kolejne sezony grał w Betisie Sewilla. Był obrońcą. W pierwszej reprezentacji Hiszpanii zadebiutował w 1991 roku. Rozegrał w niej 12 spotkań, nie zdobył gola. Największe sukcesy jako kadrowicz świętował z reprezentacją olimpijską do lat 23 na igrzyskach w Barcelonie, gdzie wraz z drużyną zdobył złoty medal. Wcześniej występował też w młodzieżowych i juniorskich reprezentacjach La Roja w kategoriach wiekowych do lat 18, 19, 20 i 21. Z Atletico Madryt wywalczył mistrzostwo Hiszpanii w sezonie 1995-96, potem dotarł do ćwierćfinału Ligi Mistrzów (w fazie grupowej zmierzył się między innymi z mistrzem Polski Widzewem Łódź).
W obecnym okresie życia Roberto rzadko rozstaje się z kolarskim rowerem.
Ten oraz więcej podobnych wywiadów można przeczytać także w mojej książce - ebooku
"Na biało-czerwonym szlaku", link do niej znajdziecie na stronie głównej
bloga. Czy pojawi się ona w wersji drukowanej w księgarniach? Możesz
dołożyć do tego swoją cegiełkę. Jak wesprzeć mój projekt? Szczegóły
znajdziecie tutaj WSPIERAM TO. Książka "Na biało-czerwonym szlaku"
Komentarze
Prześlij komentarz