Przejdź do głównej zawartości

Krzysztof Bukalski wspomina pamiętny mecz Brazylia - Polska: z mistrzami świata w porze deszczowej

29 czerwca 1995 roku reprezentacja Polski zmierzyła się w towarzyskim meczu z Brazylią w Recife. Po niezłej grze biało-czerwoni ulegli ówczesnym mistrzom świata 1:2. Krzysztof Bukalski, wtedy piłkarz Hutnika Kraków, był wówczas jednym z nowych kadrowiczów w zespole Henryka Apostela. Jak wspomina tamtą wyprawę?
Krzysztof Bukalski w reprezentacji Polski wystąpił siedemnaście razy, strzelił dwa gole.
 

W tamtym okresie najlepszy zespół świata przygotowywał się do Copa America - mistrzostw swojego kontynentu. Brazylijczycy poszukiwali sparingpartnera spoza Ameryki Południowej, wybrali Polskę. Z jednej strony mecz przeciwko takiej potędze to niesamowita sprawa dla każdego futbolisty, z drugiej, po sezonie, już w okresie wakacyjnym nasza kadra zbierała się, można tak powiedzieć, naprędce. Pan stał się częścią tej drużyny. Co pan zapamiętał z eskapady do Recife? 
- Warto przypomnieć, że na przykład wtedy w lidze polskiej, ale też i większość europejskich, nieco wcześniej kończyły się rozgrywki ligowe i końcówka czerwca to faktycznie był już okres urlopów. Teraz ten kalendarz jest przyspieszony i aktualnie drużyny szykują się już do nowego sezonu. Pod względem sportowym na pewno zapamiętałem klasę piłkarzy, z jakimi przyszło nam się wówczas zmierzyć. Sam mecz rozpoczęliśmy bardzo dobrze, w polu karnym faulowany był Wojtek Kowalczyk, ale sędzia nie zdecydował się podyktować dla nas "jedenastki". W ogóle z tym arbitrem to była ciekawa sytuacja, bo jako główny mecz prowadził Brazylijczyk (Wilson Mendonca - przyp. autora). Pierwotnie miał przyjechać sędzia z innego kraju, nie pamiętam powodu, dlaczego ostatecznie nie dotarł do Recife. Druga sprawa to stan boiska - był fatalny, ale i warunki atmosferyczne o tej porze roku w Brazylii bardzo trudne. U nas był początek lata, tam pora deszczowa. Na murawie zalegało dużo wody, wraz z kolejnymi minutami gry jej stan się pogarszał. Utrudniał to jednak poczynania nie tylko nam, ale również gospodarzom. 
Przegraliśmy minimalnie, bo 1:2 i po całkiem niezłej grze. Któregoś z rywali zapamiętał pan szczególnie? 
- Myślę, że nie tylko ja wymieniłbym w tym miejscu nazwisko Tulio Maravilha. Strzelił nam oba gola, w tym pierwszego, przedniej urody bo z dystansu, z około 25 metrów. To był wielki talent brazylijskiej piłki, wróżono mu wielką karierę światowej gwiazdy, którą jednak, z jakichś pozasportowych powodów nie został. Wtedy był jednak bardzo niebezpieczny. My natomiast nieźle zaprezentowaliśmy się w ofensywie, szczególnie w pierwszej połowie, kiedy warunki do gry były jeszcze nieco lepsze. Wtedy stworzyliśmy sobie kilka ciekawych sytuacji podbramkowych. Gola zdobył dla nas natomiast Andrzej Juskowiak, już w drugiej części (w 72 minucie - przyp. autora) i było to trafienie honorowe, zmniejszające rozmiary naszej porażki. 
Na pewno, jak to w tej części świata, atmosfera na trybunach także była gorąca. Piłkarz musi jednak do tego przywyknąć, że przychodzi mu grać w różnych krajach, miastach, stadionach. My wtedy rozegraliśmy naprawdę dobre spotkanie, jak na zespół, który zebrał się na ten mecz właściwie w ostatniej chwili. 
Do legend przeszły już różne opowieści o atmosferze waszego wypoczynku w Recife. Pan jak zapamiętał samą Brazylię tamtych lat? 
- Powiem tak, na jakieś długie zwiedzanie miasta nie mogliśmy sobie pozwolić. Nawet ze względów bezpieczeństwa odwiedzaliśmy gdzieś najwyżej okoliczną plażę w rejonie hotelu i tam się relaksowaliśmy, czy też odwiedzaliśmy pobliskie sklepy. To miasto było bardzo zróżnicowane. Im dalej od centrum, tym więcej zaniedbanych domów, biedy, slumsów zwanych fawelami, większa przestępczość. Odwiedzanie tych miejsc było więc ryzykowne. 
Nie był to jedyny pojedynek, jaki rozegrał pan z reprezentacją w latach 90 w Ameryce Południowej, zresztą wówczas często jeździliśmy tam na towarzyskie turnieje. 
- Za kadencji trenera Henryka Apostela graliśmy też towarzyski turniej w Kolumbii, przebywaliśmy w Bogocie. Tam było bardzo gorąco, rzadkie powietrze, ciężko się oddychało do tego stopnia, że podczas przerwy w treningu musieliśmy wspomagać się tlenem z butli. Już za kadencji trenera Janusza Wójcika zmierzyliśmy się natomiast towarzysko z Paragwajem. Przegraliśmy 0:4, warto przypomnieć, że to był silny przeciwnik, szykujący się wówczas do finałów mistrzostw świata we Francji. Dla niego tamtejsze warunki klimatyczne były atutem, my nie zaaklimatyzowaliśmy się kompletnie. To było widać na boisku, pod względem fizycznym nie byliśmy w stanie nawiązać z nim walki. 
Pan w kadrze zadebiutował trzy miesiące przed meczem w Brazylii. Jak pan wspomina swoje początki w drużynie narodowej w 1995 roku? 
- Zadebiutowałem w meczu towarzyskim z Litwą w Ostrowcu Świętokrzyskim. Na trudnym, zmrożonym po zimie boisku pokonali ją 4:1, ja w debiucie zaliczyłem asystę przy bramce Waldka Jaskulskiego. Mogłem być zadowolony, choć oczywiście później musiałem walczyć o swoje miejsce w składzie. Dwa tygodnie później reprezentacja zagrała z Rumunią w Bukareszcie w eliminacjach do Mistrzostw Europy, ale ja nie załapałem się do meczowej kadry. Tak, że musiałem cierpliwie czekać na kolejne swoje szanse. 
Wystąpił pan już w kolejnych dwóch pojedynkach w Zabrzu z Izraelem (4:3) oraz Słowacją (5:0). Wydawało się, że jako zespół wtedy łapiemy właściwy rytm i jeszcze możemy powalczyć o awans.Tym bardziej, że mecz z Brazylią, choć przegrany, wstydu nie przyniósł. Czego nam zabrakło, aby w tabeli wyprzedzić Francję czy Rumunię, nie zaliczyć klapy w rewanżu na Słowacji? 
- W dwumeczu z Francją to my byliśmy nawet lepsi, u nas zremisowaliśmy 0:0, na wyjeździe 1:1. Jeśli natomiast przeanalizowalibyśmy ówczesny skład Francuzów, to dojdziemy do szybkiego wniosku, że większość tamtych zawodników trzy lata później zdobyło mistrzostwo świata - od bramkarza zaczynając na skrzydłowych i napastnikach kończąc. Rumunia również była silną europejską ekipą. Czego zabrakło? Trudno tak jednoznacznie powiedzieć. Może większej pewności siebie, wiary we własne umiejętności, lepszego zgrania, spokoju w niektórych meczach, niekiedy skuteczności. Obiektywnie rzecz biorąc mieliśmy też silnych, liczących się w Europie i na świecie przeciwników, czyli właśnie Francję i Rumunię. 
W kolejnych eliminacjach, do mundialu w 1998 roku odpadliśmy jeszcze szybciej, pozostając w tyle za innymi potęgami, Włochami i Anglią. 
- Zgadza się, szczególnymi z tymi drugimi rywalami mierzyliśmy się często w eliminacjach, od dziesiątek lat nie potrafimy z nimi wygrać. Wie pan, trzeba sobie jasno to powiedzieć, reprezentację, z którą tacy rywale liczyli się w świecie, to my mieliśmy w latach 70. czy jeszcze do połowy 80. I nic dziwnego, wszak dwa razy zajmowaliśmy trzecie miejsca w mundialach. To, co pozytywnego działo się później, to były tylko jakieś przebłyski, a największym osiągnięciem ostatnich lat był ćwierćfinał mistrzostw Europy za kadencji Adama Nawałki. 
Nie udało nam się jednak stworzyć drużyny, o której można powiedzieć, że jest faworytem danej imprezy i nie zastanawia się tylko, czy uda jej się wyjść z grupy. Niestety, szwankuje szkolenie, ta mocna piłkarsko część świata pod tym względem już nam uciekła, my próbujemy gonić, gonić, ale bez widocznego rezultatu. 
Co pan zapamiętał ze swoich występów w reprezentacji kraju? Uprzedzając nieco odpowiedź przyznam, że dobrze zapamiętałem pana z meczu towarzyskiego ze Szwecją na wyjeździe, kiedy przegrywaliśmy 0:2, a pan walnie przyczynił się do tego, że ostatecznie zremisowaliśmy w końcówce. 
- Tak, wszedłem na boisko w drugiej połowie, strzeliłem pierwszego gola. Ruszyliśmy do przodu, wyrównaliśmy. W ogóle kiedy przyjechałem na to spotkanie, to okazało się, że mam zagrać, ale w kadrze B. Tak też się stało, wystąpiłem dzień wcześniej w rezerwach i potem w meczu pierwszej reprezentacji przeciwko Szwedom. Ciekawy był też mecz z Izraelem w 1995 roku. Przegrywaliśmy do przerwy 1:2, po zmianie stron mocno zaatakowaliśmy i po godzinie gry prowadziliśmy 4:2. Miałem asystę przy golu Wojtka Kowalczyka. W ogóle Tomek Wieszczycki czy ja, kiedy pojawiliśmy się na boisku, nadaliśmy naszym poczynaniom jakby powiew świeżości. Ostatecznie zwyciężyliśmy 4:3. 
Po tym golu na 3:2 Kowalczyk wykonał popularną kołyskę na cześć nowonarodzonej córki, wy razem z nim. Można powiedzieć, że w pewnym sensie stał się pan "piłkarskim ojcem chrzestnym" Karoliny. 
- Do dziś, kiedy się spotykamy, to "Kowal" wspomina: pamiętam, kto mi tę piłkę wrzucił i dzięki komu tę kołyskę robiłem (śmiech). Na pewno to były takie miłe wspomnienia, impuls do lepszej gry w tym meczu. 
Wracając zaś do innych spotkań, to asystę przy bramce Mirka Trzeciaka oraz strzelonego gola z rzutu karnego zanotowałem także w meczu Polska - Gruzja (w czerwcu 1997 roku w Katowicach, wygraliśmy 4:1 - przyp. autora). Mam więc co wspominać. 
W 1996 roku w Pucharze UEFA walczył Hutnik Kraków, w którym pan występował przez wiele lat. Drużyna z Suchych Stawów mierzyła się z ówczesną potęgą, AS Monaco.
- Tak się akurat stało, że pomogłem zespołowi zająć miejsce na podium w lidze i zakwalifikować się do gry w Pucharze UEFA, ale sam już w nim nie zagrałem. Nie doszedłem do porozumienia z ówczesnym zarządem klubu w sprawie dalszych występów w Hutniku i musiałem odejść do belgijskiego Genk. W tamtym okresie to klub był właścicielem karty zawodnika, w zasadzie do żadnego innego zespołu w Polsce nie mogłem odejść, choć były zapytania i ze strony Legii Warszawa i nowego mistrza Polski Widzewa Łódź. 
Ciekawostka - udając się już do Belgii na lotnisku spotkałem się z Andrzejem Grajewskim, menedżerem Widzewa. Pożartowaliśmy, powiedział - Krzysztof przejdź do nas, powalczymy o Ligę Mistrzów. 
A Hutnik? Trzymałem kciuki za chłopaków, pokazali się z bardzo dobrej strony na tle Monaco. Niestety, rok później drużyna spadła z ligi i klub dotąd nie powrócił do najwyższej klasy rozgrywkowej. Minęło już 25 lat... 
Wracając do współczesności - jak pan ocenia szanse naszej reprezentacji w mundialu w Katarze? 
- Powiem tak, największym problem obecnej kadry i tej z ostatnich lat, według mnie, jest zbyt duża rotacja w składzie. Wiadomo, że są one niekiedy wymuszone przez kluby, kontuzje czy inne powody. Bywa i tak, że trenerzy jednak chcą jeszcze coś sprawdzić, eksperymentować. To oczywiście utrudnia zgranie się zawodników na boisku. Jeśli jakaś grupa częściej przebywa ze sobą na placu gry, to każdy wie, czego może spodziewać się po koledze, pewnie zagrania są wypracowane czy instynktowne, a to niekiedy jest kluczowe dla losów meczu. Jeśli natomiast skład często się zmienia, to trudniej jest to wszystko wypracować. Potrzebny jest natomiast wybór danej grupy zawodników i konsekwentne stawianie na nich. Jeśli jest rywalizacja o miejsce w składzie i lepszy piłkarz zajmie w nim miejsce kosztem drugiego, to tym lepiej dla drużyny. Jeśli natomiast ten skład będzie zmieniał się zbyt często, nie będzie pożądanego efektu, ciężko będzie doczekać się następców Lewandowskiego, Zielińskiego czy Glika. Poprzednik Czesława Michniewicza, Paulo Sousa był człowiekiem całkowicie oderwanym od polskich realiów. Obecny selekcjoner ma swoje metody, wypada nam życzyć reprezentacji, aby do Kataru pojechała z ustabilizowanym składem. 
ROZMAWIAŁ PIOTR STAŃCZAK 

Krzysztof Bukalski (rocznik 1970) pochodzi z Krakowa. Jest wychowankiem Wandy Nowa Huta, występował także w Hutniku Kraków, belgijskim KRC Genk, Wiśle Kraków, GKS Katowice, włoskim US Fiorenzuola, cypryjskim Nea Salamina Famagusta, karierę piłkarską zakończył w Górniku Zabrze. Na boisku najczęściej występował jako pomocnik. W reprezentacji Polski grał w latach 1995-98, rozegrał siedemnaście meczów, strzelił dwa gole. Jako trener prowadził Kmitę Zabierzów, Przebój Wolbrom, Lotnika Kryspinów, Garbarnię Kraków oraz Dalin Myślenice. Obecnie pracuje w branży nieruchomości. 
 
Skrót meczu Brazylia - Polska 29 czerwca 1995 roku w Recife.
 
Skrót meczu Polska - Gruzja (4:1) w 1997 roku w Katowicach. Krzysztof Bukalski zdobył bramkę na 3:1 z rzutu karnego. 
 

Więcej podobnych wywiadów można przeczytać także w mojej książce - ebooku "Na biało-czerwonym szlaku", link do niej znajdziecie na stronie głównej bloga. Czy pojawi się ona w wersji drukowanej w księgarniach? Możesz dołożyć do tego swoją cegiełkę. Jak wesprzeć mój projekt? Szczegóły znajdziecie tutaj WSPIERAM TO. Książka "Na biało-czerwonym szlaku" 
 
 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zagrają dla Ryszarda Stańka! Na boisku Wichra Wilchwy odbędzie się impreza charytatywna

PIŁKA NOŻNA. W sobotę 13 lipca w Wilchwach w Wodzisławiu Śląskim odbędzie się Piknik Rodzinny dla Ryszarda Stańka. W planach są turnieje dzieci oraz dorosłych, podsumowaniem imprezy ma być natomiast starcie oldbojów miejscowego Wichra oraz Odry Wodzisław! Dochód zostanie przeznaczony na leczenie byłego reprezentanta Polski i srebrnego medalisty olimpijskiego. 

Euro 2024. Pierwszy trener Kacpra Urbańskiego zapewnia: jeszcze będzie o nim głośno! (WIDEO)

PIŁKA NOŻNA. Przed nami finały Mistrzostw Europy 2024 w Niemczech. W kadrze reprezentacji Polski znalazł się niespełna 20-letni Kacper Urbański, wychowanek Lechii Gdańsk, obecnie zawodnik włoskiego klubu FC Bologna. Młodego piłkarza wspomina jego pierwszy trener - Grzegorz Grzegorczyk z Akademii Piłkarskiej Lechii Gdańsk. 

Dawne piłkarskie gwiazdy zagrają dla chorego Tymusia w Grodzisku Mazowieckim

PIŁKA NOŻNA. Trwa już odliczanie do charytatywnego turnieju na rzecz chorego Tymusia, który odbędzie się 27 stycznia 2024 roku w Grodzisku Mazowieckim koło Warszawy. Wystąpi między innymi Reprezentacja Gwiazd Piłkarzy Polskich.