Lubomir Moravcik: reprezentację Słowacji musieliśmy budować praktycznie od zera. Czesi startowali z innego poziomu
Lubomir Moravcik, pomocnik piłkarskiej reprezentacji Czechosłowacji w latach 1987-94 i Słowacji w okresie 1994-2000 opowiada o mundialu we Włoszech, starciach oraz znajomościach z Polakami.
Lubomír Moravcik grał w reprezentacji Czechosłowacji, potem Słowacji. Z tą drugą walczył przeciwko Polsce w 1995 roku w eliminacjach do Mistrzostw Europy. Obecnie jest przedsiębiorcą. Fot. Prywatne
Miał pan okazję występować w dawnej reprezentacji Czechosłowacji, która na przełomie lat 80. i 90 liczyła się w Europie. Jak pan wspomina swoje początki w tamtej kadrze?
- W 1987 roku zadebiutowałem w reprezentacji Czechosłowacji. Wówczas w eliminacjach do finałów Mistrzostw Europy wygraliśmy mecz z Walią 2:0, ale ten wynik najbardziej ucieszył naszych grupowych rywali Duńczyków, którzy awansowali. Walia, aby jechać na finały rok później, musiała nas ograć. Pokonaliśmy ją, ale sytuacja w grupie ułożyła się tak, że to my zostaliśmy w domu, nie pojechaliśmy na turniej finałowy. Cieszyła się Dania.
Z ówczesną kadrą Czechosłowacji wystąpił pan natomiast dwa lata później w finałach Mistrzostwa Świata we Włoszech. Wtedy odpadliście z rywalizacji w ćwierćfinale, po porażce 0:1 z Niemcami, późniejszymi triumfatorami imprezy. Ogólnie zebraliście pozytywne recenzje i to nie tylko dlatego, że mieliście w składzie świetnego napastnika, jakim był Thomas Skuhravy.
- Trzeba pamiętać, że w tamtym okresie był to najlepszy wynik, jaki Czechosłowacja osiągnęła w mistrzostwach świata. Mieliśmy dobrą drużynę, jej trzon stanowili wtedy piłkarze, którzy na co dzień występowali w Sparcie Praga. Kiedy wybuchła pandemia koronawirusa, rozgrywki piłkarskie zawieszono, telewizja powtarzała te spotkania sprzed trzydziestu lat w Italii. Miło było powspominać. Warto dodać, że dwadzieścia lat po tych mistrzostwach spotkaliśmy się w starym składzie, my zawodnicy reprezentacji Czechosłowacji, grający w tej imprezie. Od tego czasu też minęło dziesięć lat. Nie ma co ukrywać, zmieniliśmy się od tamtego czasu (śmiech).
Wielu obserwatorów uznała tamten mundial we Włoszech za jeden z najbardziej nudnych turniejów mistrzostw świata. Słusznie? Ja mam jednak duże sentyment do tej imprezy, choć wtedy byłem jeszcze dzieckiem i miałem inną ocenę jej poziomu. Pan był natomiast w samym centrum wydarzeń.
- Dziś można o tym dyskutować, ale pamiętajmy o tym, że w ciągu ponad trzydziestu lat futbol jednak się zmienił, teraz jest inne tempo gry. Przykład, na tamtej imprezie bramkarz mógł jeszcze złapać piłkę w ręce po podaniu od zawodnika ze swojej drużyny, natomiast potem już zabraniały mu tego przepisy (tę konkretną zmianę wprowadzono w 1992 roku - przyp. autor). Mistrzem zostali Niemcy, którzy nie prezentowali pięknej piłki, bardziej grali siłowo, ale i konsekwentnie, solidnie. Według mnie najbardziej efektownie zaprezentowali się gospodarze, Włosi, którzy zajęli trzecie miejsce w mundialu. Zresztą, właśnie my zmierzyliśmy się z Italią w grupie, to był dla nas ciężki mecz (Czechosłowacja przegrała 0:2 - przyp. autor). Argentyna z Diego Maradoną na czele była wicemistrzem, ale to już nie była ta sama drużyna, co cztery lata wcześniej w Meksyku. No i Diego także nie był już w takiej formie jak w 1986 roku. Z dobrej strony zaprezentowali się Anglicy, w ich reprezentacji nieźle wypadł wtedy młody Paul Gascoigne. Podobała mi się także gra Jugosławii z Draganem Stojkoviciem. Może nie padało tak dużo goli, co w poprzednich mistrzostwach, ale wiele zespołów stosowało taką taktykę. Najpierw myślały o zabezpieczeniu swojej bramki, potem o ofensywie.
Na początku lat 90. zmieniła się sytuacja polityczna, wiele krajów dawnego bloku wschodniego odzyskało suwerenność, na piłkarskiej mapie Europy pojawiły się nowe reprezentacje, w tym Słowacja, w której to pan był trzonem. W 1995 roku nasze drużyny zmierzyły się w eliminacjach do Euro 96. Meczu z Polakami na stadionie w Zabrzu z pewnością dobrze pan nie wspomina, bo przegraliście 0:5. Był to zresztą pierwszy mecz międzypaństwowy Polski ze Słowacją.
- Ponieśliśmy wysoką porażkę i po tym spotkaniu do dymisji podał się nasz selekcjoner Josef Venglos. Ja także nosiłem się z zamiarem, aby zrezygnować już z występów w słowackiej kadrze. Nowy trener poprosił mnie jednak, abym jeszcze pomógł drużynie do końca tamtych eliminacji.
- W 1987 roku zadebiutowałem w reprezentacji Czechosłowacji. Wówczas w eliminacjach do finałów Mistrzostw Europy wygraliśmy mecz z Walią 2:0, ale ten wynik najbardziej ucieszył naszych grupowych rywali Duńczyków, którzy awansowali. Walia, aby jechać na finały rok później, musiała nas ograć. Pokonaliśmy ją, ale sytuacja w grupie ułożyła się tak, że to my zostaliśmy w domu, nie pojechaliśmy na turniej finałowy. Cieszyła się Dania.
Z ówczesną kadrą Czechosłowacji wystąpił pan natomiast dwa lata później w finałach Mistrzostwa Świata we Włoszech. Wtedy odpadliście z rywalizacji w ćwierćfinale, po porażce 0:1 z Niemcami, późniejszymi triumfatorami imprezy. Ogólnie zebraliście pozytywne recenzje i to nie tylko dlatego, że mieliście w składzie świetnego napastnika, jakim był Thomas Skuhravy.
- Trzeba pamiętać, że w tamtym okresie był to najlepszy wynik, jaki Czechosłowacja osiągnęła w mistrzostwach świata. Mieliśmy dobrą drużynę, jej trzon stanowili wtedy piłkarze, którzy na co dzień występowali w Sparcie Praga. Kiedy wybuchła pandemia koronawirusa, rozgrywki piłkarskie zawieszono, telewizja powtarzała te spotkania sprzed trzydziestu lat w Italii. Miło było powspominać. Warto dodać, że dwadzieścia lat po tych mistrzostwach spotkaliśmy się w starym składzie, my zawodnicy reprezentacji Czechosłowacji, grający w tej imprezie. Od tego czasu też minęło dziesięć lat. Nie ma co ukrywać, zmieniliśmy się od tamtego czasu (śmiech).
Wielu obserwatorów uznała tamten mundial we Włoszech za jeden z najbardziej nudnych turniejów mistrzostw świata. Słusznie? Ja mam jednak duże sentyment do tej imprezy, choć wtedy byłem jeszcze dzieckiem i miałem inną ocenę jej poziomu. Pan był natomiast w samym centrum wydarzeń.
- Dziś można o tym dyskutować, ale pamiętajmy o tym, że w ciągu ponad trzydziestu lat futbol jednak się zmienił, teraz jest inne tempo gry. Przykład, na tamtej imprezie bramkarz mógł jeszcze złapać piłkę w ręce po podaniu od zawodnika ze swojej drużyny, natomiast potem już zabraniały mu tego przepisy (tę konkretną zmianę wprowadzono w 1992 roku - przyp. autor). Mistrzem zostali Niemcy, którzy nie prezentowali pięknej piłki, bardziej grali siłowo, ale i konsekwentnie, solidnie. Według mnie najbardziej efektownie zaprezentowali się gospodarze, Włosi, którzy zajęli trzecie miejsce w mundialu. Zresztą, właśnie my zmierzyliśmy się z Italią w grupie, to był dla nas ciężki mecz (Czechosłowacja przegrała 0:2 - przyp. autor). Argentyna z Diego Maradoną na czele była wicemistrzem, ale to już nie była ta sama drużyna, co cztery lata wcześniej w Meksyku. No i Diego także nie był już w takiej formie jak w 1986 roku. Z dobrej strony zaprezentowali się Anglicy, w ich reprezentacji nieźle wypadł wtedy młody Paul Gascoigne. Podobała mi się także gra Jugosławii z Draganem Stojkoviciem. Może nie padało tak dużo goli, co w poprzednich mistrzostwach, ale wiele zespołów stosowało taką taktykę. Najpierw myślały o zabezpieczeniu swojej bramki, potem o ofensywie.
Na początku lat 90. zmieniła się sytuacja polityczna, wiele krajów dawnego bloku wschodniego odzyskało suwerenność, na piłkarskiej mapie Europy pojawiły się nowe reprezentacje, w tym Słowacja, w której to pan był trzonem. W 1995 roku nasze drużyny zmierzyły się w eliminacjach do Euro 96. Meczu z Polakami na stadionie w Zabrzu z pewnością dobrze pan nie wspomina, bo przegraliście 0:5. Był to zresztą pierwszy mecz międzypaństwowy Polski ze Słowacją.
- Ponieśliśmy wysoką porażkę i po tym spotkaniu do dymisji podał się nasz selekcjoner Josef Venglos. Ja także nosiłem się z zamiarem, aby zrezygnować już z występów w słowackiej kadrze. Nowy trener poprosił mnie jednak, abym jeszcze pomógł drużynie do końca tamtych eliminacji.
0:5 w Zabrzu to była katastrofa. Zresztą w naszej reprezentacji nie było wtedy zbyt wielu piłkarzy z międzynarodowym doświadczeniem, takich, którzy występowali w zagranicznych klubach. Trzon kadry stanowili zawodnicy Slovana Bratysława.
Wy mieliście wtedy niezły zespół, z Romanem Koseckim, Piotrem Nowakiem, Piotrem Świerczewskim, Markiem Koźmińskim, Andrzejem Juskowiakiem, oni już występowali za granicą. Nie ma co ukrywać, to było najgorsze spotkanie, jakie przytrafiło mi się w reprezentacji Słowacji...
Jesienią tego samego roku wzięliście udany rewanż, w Bratysławie pokonaliście Polskę 4:1.
- Tak. Pałaliśmy żądzą rewanżu za tę porażkę w Zabrzu. Drugi mecz był bardziej wyrównany, dopiero, kiedy po przerwie dostaliście dwie czerwone kartki (Kosecki i Świerczewski - przyp. autor), zaczęliśmy dominować i strzelać gole. Zwyciężyliśmy 4:1, rozmiary wygranej nie były może tak duże jak waszej kilka miesięcy wcześniej, ale rewanż nam się udał.
Niestety, ani nasza, ani słowacka drużyna nie zakwalifikowała się do finałów Mistrzostw Europy.
- Proszę przypomnieć, z kim walczyliśmy wtedy w grupie?
Z Francją i Rumunią, obie awansowały do finałów Euro. Grały jeszcze Izrael oraz Azerbejdżan.
- To zadanie było naprawdę ciężkie. Francja przecież nie tak długo po tych eliminacjach została mistrzem świata (w 1998 roku - przyp. autor), więc to była silna drużyna. Rumuni również liczyli się wtedy w Europie.
Reprezentacja Słowacji rodziła się w bólach. Jak wspomina ten czas?
- Jak już mówiłem, niewielu ówczesnych reprezentantów Słowacji grało w dobrych klubach zagranicznych. Większość występowała w Slovanie Bratysława, grała w europejskich pucharach, ale na poziomie reprezentacyjnym tego doświadczenia, jako zespołowi nam brakowało.
Jesienią tego samego roku wzięliście udany rewanż, w Bratysławie pokonaliście Polskę 4:1.
- Tak. Pałaliśmy żądzą rewanżu za tę porażkę w Zabrzu. Drugi mecz był bardziej wyrównany, dopiero, kiedy po przerwie dostaliście dwie czerwone kartki (Kosecki i Świerczewski - przyp. autor), zaczęliśmy dominować i strzelać gole. Zwyciężyliśmy 4:1, rozmiary wygranej nie były może tak duże jak waszej kilka miesięcy wcześniej, ale rewanż nam się udał.
Niestety, ani nasza, ani słowacka drużyna nie zakwalifikowała się do finałów Mistrzostw Europy.
- Proszę przypomnieć, z kim walczyliśmy wtedy w grupie?
Z Francją i Rumunią, obie awansowały do finałów Euro. Grały jeszcze Izrael oraz Azerbejdżan.
- To zadanie było naprawdę ciężkie. Francja przecież nie tak długo po tych eliminacjach została mistrzem świata (w 1998 roku - przyp. autor), więc to była silna drużyna. Rumuni również liczyli się wtedy w Europie.
Reprezentacja Słowacji rodziła się w bólach. Jak wspomina ten czas?
- Jak już mówiłem, niewielu ówczesnych reprezentantów Słowacji grało w dobrych klubach zagranicznych. Większość występowała w Slovanie Bratysława, grała w europejskich pucharach, ale na poziomie reprezentacyjnym tego doświadczenia, jako zespołowi nam brakowało.
W przeciwieństwie do Czechów my musieliśmy swoją kadrę właściwie budować od zera. Nowa federacja, nowi ludzie, zespół bez wielkich gwiazd. U naszych zachodnich sąsiadów wyglądało to zupełnie inaczej. Na pewno Słowacy i Czesi startowali w tamtych latach z zupełnie innego poziomu, nie ma porównania.Reprezentację Czechosłowacji też stanowili piłkarze dwóch narodów. Nie dochodziło między wami do konfliktów?
- Swego czasu Sparta Praga wygrała siedem tytułów mistrza Czechosłowacji z rzędu, logiczne było, że trzon reprezentacji też stanowili piłkarze z tego klubu. Połowa kadry to byli gracze Sparty. Wiadomo, Słowacy też chcieli grać, pokazać się. Atmosfera była jednak dobra, nie dochodziło między nami do jakichś kłótni czy nieporozumień. Ciekawostka jest taka, że kiedy w 1976 roku zdobyliśmy mistrzostwo Europy, wtedy większość zespołu stanowili Słowacy. Za moich czasów było odwrotnie, ale zawsze rozumieliśmy się wzajemnie, także dziś, po latach, kiedy się spotkamy, jest sympatycznie, mamy co wspominać. Zresztą, podobnie jest z polskimi piłkarzami. Na boisku rywalizujemy, ale nie jesteśmy dla siebie wrogami.
Historia naszych pojedynków różnie się układa. Polska ostatniego meczu ze Słowacji nie wspomina najlepiej, w finałach Euro 2020 przegraliśmy z wami 1:2.
- Oglądałem ten mecz. Powiem tak, na papierze wydawało się, że posiadacie mocniejszy skład, z Robertem Lewandowskim, teraz według mnie najlepszym piłkarzem na świecie. Boisko pokazało co innego. Słowacy byli lepiej zorganizowani i skuteczniejsi. Dla was to był taki nieszczęsny pojedynek. Źle zaczęliście ten mecz i potem ciężko było zmienić jego losy.
Wracając do historii - jakie warunki mieliście do gry, treningu, jako młodzi chłopcy. Jak pan wspomina swoje piłkarskie początki na Słowacji?
- Mieliśmy kameralne stadiony, ale z roku na rok te warunki coraz bardziej się poprawiały. Powiem tak, z gry w piłkę nożną można było się utrzymać. Zresztą, w młodym wieku z moim klubem z Nitry zwiedziłem trochę Europy, kiedy graliśmy w Pucharze Intertoto (te rozgrywki już dziś nie istnieją - przyp. autor), jeździliśmy do Danii, Polski, Niemiec. Zimą trenowaliśmy na zgrupowaniach na przykład na Wyspach Kanaryjskich. Piłkarze nie mieli może bogactwa, ale żyliśmy w godnych warunkach, zresztą kluby zapewniały nam to, czego potrzebowaliśmy. Jak na ówczesne lata, to był profesjonalizm.
Każdy młody piłkarz ma swojego idola. Kogo pan szczególnie podziwiał, naśladował?
- Michela Platiniego, gwiazdę reprezentacji Francji w latach 80. Pamiętam, kiedy w 1984 roku zdobył ze swoją drużyną mistrzostwo Europy. Ja miałem wtedy 19 lat, bardzo podobała mi się jego gra. Dobrze pamiętam także ówczesnych polskich piłkarzy, zresztą dwa razy zajęliście trzecie miejsce w mistrzostwach świata. Grzegorz Lato, Kazimierz Deyna, Zbigniew Boniek… Można wymieniać jeszcze innych świetnych polskich piłkarzy. Dobrym zawodnikiem był także Dariusz Dziekanowski. On grał w Celticu Glasgow w Szkocji, kilka lat później ja także występowałem w tym klubie.
Właśnie, jak pan odnajdywał się, jako piłkarz, na Wyspach Brytyjskich. Pan preferował, tak mi się wydaje, raczej techniczny, kombinacyjny futbol, a tam grało się inaczej - siłowo, z naciskiem na dalekie dośrodkowania, bez finezji i kombinacji.
- Kiedy trafiłem do Szkocji, miałem już 33 lata. Byłem już doświadczonym piłkarzem i na Wyspach radziłem sobie dobrze. Przede wszystkim tam mają znakomitych kibiców, każdy mecz ogląda z trybun kilkadziesiąt tysięcy kibiców. To sama radość grać w takiej atmosferze.Czym obecnie pan się zajmuje? Swego czasu był pan wiceprezesem słowackiego związku piłkarskiego.
- Teraz działam w branży handlowej i nieruchomości, prowadzę swój biznes. Z piłką nożną mam do czynienia tylko jako kibic. Zresztą, na Słowacji ciężko jest utrzymać się tylko z futbolu, liczą się może dwa zespoły, reszta klubów boryka się z brakiem pieniędzy. Jesteśmy jednak niewielkim krajem, ciężko o sponsorów. W Polsce pod tym względem jest łatwiej, jest większe zainteresowanie kibiców, a więc i telewizji, mediów. Trzeba przyznać, że piłka nożna stała się dziś produktem, który trzeba też dobrze sprzedać marketingowo. W moim kraju, gdzie mieszka pięć milionów ludzi, jest to bardzo trudne. Większą popularnością cieszy się hokej, ale może dlatego, że on nie potrzebuje większych i droższych do utrzymania obiektów.
ROZMAWIAŁ PIOTR STAŃCZAK
Lubomir Moravcik (rocznik 1965) piłkarską karierę zaczynał w słowackim klubie FC Nitra. Potem występował za granicą, we francuskim AS Saint-Etienne (razem z Piotrem Świerczewskim), SC Bastia, niemieckim MSV Duisburg (z Tomaszem Hajto), szkockim Celticu Glasgow (zdobył tam dwa mistrzostwa i puchar tego kraju), karierę kończył w japońskim JEF United Ichihara. Występował jako pomocnik. W latach 1987-93 grał w reprezentacji Czechosłowacji (między innymi w Mistrzostwach Świata we Włoszech), w 42 meczach strzelił 7 goli. Od 1994 do 2000 roku reprezentował Słowację, w 38 spotkaniach zdobył 6 bramek. Jako trener pracował w słowackich klubach: MFK Ružomberok, FC Zlaté Moravce, prowadził też reprezentację Słowacji do lat 16.
Lubomir Moravcik jako bohater filmu dokumentalnego o słynnych słowackich piłkarzach.
Ten oraz więcej podobnych wywiadów można przeczytać także w mojej książce - ebooku
"Na biało-czerwonym szlaku", link do niej znajdziecie na stronie głównej
bloga. Czy pojawi się ona w wersji drukowanej w księgarniach? Możesz
dołożyć do tego swoją cegiełkę. Jak wesprzeć mój projekt? Szczegóły
znajdziecie tutaj WSPIERAM TO. Książka "Na biało-czerwonym szlaku"
Komentarze
Prześlij komentarz