Przejdź do głównej zawartości

Ryszard Staniek: zwycięstwo nad Włochami otworzyło nam drogę do olimpijskiego medalu w Barcelonie

Ryszard Staniek, piłkarz reprezentacji Polski w latach 1992-96, srebrny medalista olimpijski z Barcelony wspomina pamiętny turniej sprzed trzech dekad. Co robi dziś jeden z asów drużyny Janusza Wójcika i były pomocnik warszawskiej Legii? 
 
 
 Ryszard Staniek był jednym z bohaterów olimpijskiej reprezentacji Polski w Barcelonie i potem czołowym graczem Legii Warszawa. Dziś spędza czas z wnukami, tu z jednym z nich. Fot. Prywatne
 
Był pan jednym z kluczowych zawodników reprezentacji olimpijskiej w 1992 roku. Zanim przejdziemy do igrzysk, cofnijmy się do pańskiego piłkarskiego dzieciństwa. Jak pan je wspomina? Zaczynał pan w Cukrowniku Chybie, małym klubie z okolic Cieszyna.
- Na przełomie tych blisko już czterdziestu w tym klubie zmieniło się bardzo dużo. Istnieje do dziś, ale już nie znaczy tyle, co właśnie w latach mojej młodości. Teraz występuje w klasie B. Szkoda. Ja pamiętam czasy ligi okręgowej, ale nawet w jednym sezonie Cukrownik grał w trzeciej lidze, wtedy mocniejszej niż ta obecna. Przed laty prezesem klubu był pan Mikołajczyk, zarazem szef miejscowej cukrowni, która była głównym sponsorem drużyny. Pilnował, aby zespół funkcjonował i to mu się udawało. Jak młody chłopak trenowałem tylko piłkę nożną, ale lubiłem też siatkówkę czy piłkę ręczną. Zresztą, wielu innych rozrywek nie było, sport wypełniał mi wolny czas.
Kto był pana idolem w tamtym okresie?
- Bardzo podobał mi się wówczas holenderski gwiazdor Marco van Basten. Trzeba dodać, że wówczas, gdy w telewizji mieliśmy tylko dwa programy, nie transmitowano tylu różnych meczów co obecnie, więc okazja do podglądania wielu zawodników była znacznie mniejsza. Wracając do van Bastena, był świetnym piłkarzem. Starałem się go naśladować, tym bardziej, że jako trampkarz występowałem w ataku. Dopiero później trenerzy cofnęli mnie do drugiej linii i tak już pozostało. Zresztą, w tej pomocy potrafiłem sobie poradzić.
Jak pan wspomina swoje początki w reprezentacji olimpijskiej? Budowa zespołu pod kątem igrzysk w Barcelonie rozpoczęła się w 1989 roku.
- Ja, podobnie jak wielu ówczesnych kolegów, grałem jeszcze u Wójcika, kiedy prowadził reprezentację juniorów do lat 19. Potem na tej drużynie oparł skład olimpijskiej. Znaliśmy się więc, graliśmy ze sobą przez kilka lat.
Warunki, jakie wówczas miała reprezentacja olimpijska, także były bardzo dobre.
- Dokładnie tak. Były nawet lepsze niż te, jakie miała pierwsza reprezentacja. Z drugiej strony osiągnęliśmy bardzo dobre wyniki. Przez grupę eliminacyjną przeszliśmy jak burza, dopiero w kolejnym etapie kwalifikacji do igrzysk napotkaliśmy na Duńczyków i niestety, oni sprowadzili nas na ziemię. Przegraliśmy pierwszy mecz na wyjeździe 0:5, kontuzji doznał nasz bramkarz Alek Kłak, zaś rezerwowy Arek Onyszko był młodszy, mało doświadczony, niewiele bronił w meczach drużyny olimpijskiej. Cóż, stało się, jak się stało… W rewanżu zremisowaliśmy 1:1 z Zabrzu, ostatecznie, ku naszej radości, pojechaliśmy na igrzyska. Wiedzieliśmy, że będzie ciężko, ale podczas samej imprezy w Barcelonie byliśmy w świetnej formie. Niestety, działacze PZPN chyba nie bardzo w nas wierzyli.
To dało się w jakiś sposób odczuć?
- W prosty sposób, na początku sierpnia walczyliśmy o medal igrzysk, zaś w kraju już wystartowały ligowe rozgrywki. Ustalając termin inauguracji sezonu PZPN najwyraźniej nie brał pod uwagę tego, że możemy zajść w Barcelonie tak daleko.

Udział w igrzyskach zaczęliście od zwycięstwa z Kuwejtem 2:0, ale wasza forma eksplodowała w drugim spotkaniu. Wygraliście bowiem z Włochami, wtedy młodzieżowymi mistrzami Europy do lat 21 3:0. Pan zdobył drugą bramkę.
- To był, według mnie, chyba najlepszy nasz mecz na tamtych igrzyskach. Kluczowa była pierwsza bramka Juskowiaka. Włosi zaczęli się denerwować, coraz częściej nas faulowali, puszczały im nerwy. Dwóch z nich sędzia wyrzucił zresztą z boiska. To zwycięstwo było jak najbardziej zasłużone. Byliśmy lepsi, a wtedy też uwierzyliśmy jeszcze bardziej, że jesteśmy w stanie bić się o medale. Gol na 2:0, którego zdobyłem, uspokoiła nasze poczynania, w szeregach Włochów wprowadziła jeszcze większą nerwówkę. Nie byli w stanie psychicznie poradzić sobie z tym, że przegrywają z Polakami.
Pokonaliście kolejne etapy, aż do finału. Przyznam szczerze, że oprócz meczu z Hiszpanią, do którego zaraz przejdziemy, niezapomniany był półfinał, gdzie rozgromiliście Australię 6:1. Początkowo w tamtym spotkaniu niewiele jednak wskazywało na taki rozmiar zwycięstwa.
- Absolutnie nie mieliśmy łatwej przeprawy. Dopiero w drugiej połowie, kiedy strzeliliśmy trzeciego, potem czwartego gola, Australijczycy wyraźnie osłabli. Wprawdzie ja wtedy bramki nie zdobyłem, ale zaliczyłem asystę przy golu “Kowala”. Pokazaliśmy naszą siłę.
Jak wyglądały wasze przygotowania do meczu finałowego? Występ na Camp Nou w takim spotkaniu, dla was wszystkich było to pierwsze takie boiskowe doświadczenie w życiu.
- Nie odczuwaliśmy z tego powodu jakiejś tremy czy kompleksów. Mobilizacja w zespole była duża, byliśmy świadomi celu, o co walczymy. Zresztą, pełne trybuny na stadionie, cała ta otoczka, to była fantastyczna sprawa, ale w momencie gdy człowiek pojawił się na boisku. Już po pierwszym gwizdku do napięcie puszczało, liczyło się wtedy tylko co, co w grze.
Któryś z Hiszpanów dał się panu wtedy szczególnie we znaki?
- Skład mieli bardzo mocny, wiele pojedynków akurat z nim nie stoczyłem, ale zapamiętałem Josepa Guardiolę. Ponieważ nie mógł grać wtedy Darek Adamczuk, trener przesunął mnie ze środka pomocy na prawe skrzydło i tam na mojej flance walczyłem z Luisem Enrique.
Sytuacja na boisku była bardzo dynamiczna. Prowadziliśmy 1:0 po golu Kowalczyka, ale po przerwie Hiszpanie strzelili dwa gole. Pan na kwadrans przed końcem wyrównał na 2:2. Jak pan wspomina tę sytuację?
- Jerzy Brzęczek wrzucił piłkę w pole karne, w sumie to sam nawet nie pamiętam, jak znalazłem się akurat w tym miejscu. Uniknąłem pozycji spalonej, przyjąłem piłkę i lewą nogą strzeliłem obok bramkarza. Wszystko działo się błyskawicznie. 
Niestety, straciliśmy gole po prostych w sumie błędach, które na tych igrzyskach raczej nam się nie zdarzały. Zanim padł trzeci gol dla Hiszpanii w ostatniej minucie, Marek Koźmiński wybił piłkę poza linię końcową, gospodarze mieli rzut rożny, piłka po strzale Hiszpana (Luisa Enrique - przyp. autora) odbiła się jeszcze ode mnie, chwilę potem strzelili bramkę. Szkoda, że tak się to wszystko potoczyło… Czuliśmy smutek i niedosyt, liczyliśmy na to, że dojdzie do dogrywki w niej okażemy się lepsi.
Trener Wójcik był jednym z głównych autorów waszego sukcesu. Jak pan go wspomina? Wiadomo, że dotąd krążą legendy o jego sposobach motywacji zawodników.
- Bardzo dobrze wspominam współpracę z Wójcikiem, choć, tak jak pan mówi, wiele razy było tak, że nie szczędził nam mocnych słów, oj wysłuchaliśmy swoje, nie wiedzieliśmy gdzie uciekać (śmiech), ale stał murem za swoją drużyną. Trafił na grupę chłopaków w granicach “dwudziestki”, a to jest trudny wiek (śmiech). Musiał jakoś nad nami zapanować. 
Po igrzyskach wrócił pan już do Górnika Zabrze, ale kilka miesięcy później ponownie zameldował pan się w Hiszpanii, tyle, że w innym charakterze, jako zawodnik Osasuny Pampeluny.  
- Duży udział w tym moim transferze do tego klubu miał Janek Urban, były zawodnik Górnika, który od kilku lat występował w Hiszpanii, wtedy właśnie w Osasunie. Można powiedzieć, że to był zresztą wówczas taki “polski” klub. Grał tam Urban, tuż przede mną Roman Kosecki, przybył też Jacek Ziober. Dobrze wspominam te dwa lata w Hiszpanii. Na pewno były nowym doświadczeniem zarówno piłkarskim jak i życiowym. Tam jednak było całkiem inne życie, w Polsce wtedy dało się odczuć skutki komunizmu. Górnik wprawdzie należał do czołowych klubów w kraju, ale pod względem finansowym miał coraz większe problemy, między innymi dlatego też mój transfer do Hiszpanii nieco podreperował budżet zabrzan i na moim odejściu klub pod tym względem skorzystał.
Kiedy w 1995 roku wrócił pan do Polski, to już jednak do Zabrza, ale Legii Warszawa, którą wtedy prowadził Paweł Janas.
- Górnik trochę w tym temacie się “zagapił”. Miałem wtedy kartę w ręku, klub mógł mnie pozyskać za darmo. Szybciej jednak zareagował właśnie trener Janas. Kiedy dowiedział się, że jestem “do wzięcia”, nie wahał się. I tak trafiłem do Legii.

Wszystko z obopólną korzyścią, gdyż tuż po przyjściu do Warszawy wywalczył pan z drużyną historyczny awans do Ligi Mistrzów.
- Zgadza się, wkomponowałem się do zespołu bez żadnych problemów. Mieliśmy silną drużynę, w której prym wiódł Leszek Pisz, między innymi on był jednym z autorów tego awansu do Ligi Mistrzów. Strzelił bardzo ważną bramkę na 1:1 w rewanżowym spotkaniu w Goeteborgu, które potem wygraliśmy 2:1.
W sezonie 1995-96 awansowaliście do ćwierćfinału Champions League, co dotąd, do 2021 roku nie udało się żadnemu polskiemu klubowi.
- Cóż, odpadliśmy wtedy w rywalizacji z greckim Panathinaikosem Ateny, w drugim meczu przegraliśmy 0:3, przyczynił się do tego także sędzia, który - naszym zdaniem niesłusznie - w pierwszej połowie wyrzucił z boiska Marcina Jałochę.  
Kolejni selekcjonerzy pierwszej reprezentacji Polski nie dawali panu większych szans, występów w dorosłej kadrze uzbierał pan niewiele. Dlaczego?
- Po igrzyskach w Barcelonie na dwa lata wyjechałem z Polski, miejscowi trenerzy jakby stracili mnie z oczu. Nie były to czasy takie jak obecnie, szkoleniowcy nie jeździli tak często oglądać kadrowiczów w ich zagranicznych klubach. Debiutowałem za kadencji trenera Andrzeja Strejlaua, ale zbyt wiele potem w reprezentacji nie pograłem, zresztą, wtedy też wyjechałem z kraju. Najwięcej w sumie powołań dostałem od Antoniego Piechniczka, ale działo się to w okresie, kiedy już występowałem w Legii. I wtedy też niestety praktycznie nie wychodziłem w meczach reprezentacji w wyjściowym składzie. 
Po zakończeniu kariery właściwie zerwał pan z futbolem. Dlaczego?
- Pracowałem jeszcze jako trener, przez pięć lat pełniłem funkcję kierownika klubu w Beskidzie Skoczów. W pewnym momencie dałem już sobie z tym spokój. Oglądam teraz piłkę nożną w telewizji, ale głównie mecze reprezentacji. Z dawnymi kolegami z boiska nie mam kontaktu, nie należę do tych osób, które też pchają się do mediów. Zamiast tego wolę spędzać czas z wnukami, mam ich trójkę, same chłopaki. Wiodę spokojne życie.

Ryszard Staniek (rocznik 1971) jest wychowankiem Cukrownika Chybie. Występował także w Górniku Zabrze, hiszpańskiej Osasunie Pampeluna, potem Legii Warszawa, Odrze Wodzisław Śląski, Odrze Opole, Piaście Gliwice, Górniku Jastrzębia, Orle Zabłocie, Beskidzie Skoczów. Na boisku najczęściej występował jako środkowy bądź prawy pomocnik. Po zakończeniu kariery wrócił w rodzinne strony, pracował przez pewien czas jako trener Cukrownika oraz Orła Zabłocie, potem zerwał jednak kontakt z futbolem. Z reprezentacją olimpijską wywalczył srebrny medal igrzysk w Barcelonie w 1992 roku. Trzy lata później, jako zawodnik Legii Warszawa, wywalczył z tą drużyną awans do Ligi Mistrzów i zakwalifikował się wówczas do ćwierćfinału tych rozgrywek. W pierwszej reprezentacji Polski rozegrał dwanaście spotkań, nie strzelił gola. 
 

 Gol Ryszard Stańka w meczu Polska - Włochy na igrzyskach w Barcelonie. 
 
 

Ryszard Staniek wyrównuje na 2:2 w finałowym meczu igrzysk z Hiszpanią na Camp Nou.
 
 
 
Cały, obszerny wywiad z Ryszardem Stańkiem można przeczytać w mojej książce - ebooku "Na biało-czerwonym szlaku", link do niej znajdziecie na stronie głównej bloga. Czy pojawi się ona w wersji drukowanej w księgarniach? Możesz dołożyć do tego swoją cegiełkę. Jak wesprzeć mój projekt? Szczegóły znajdziecie tutaj WSPIERAM TO. Książka "Na biało-czerwonym szlaku" 
ROZMAWIAŁ PIOTR STAŃCZAK


Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Dawne gwiazdy futbolu uświetnią 100-lecie Klubu Sportowego Warka. Będzie wielka feta

PIŁKA NOŻNA. Klub Sportowy Warka obchodzi 100-lecie istnienia. Wielka impreza jubileuszowa odbędzie się w sobotę 24 czerwca. Wśród uczestników jest Reprezentacja Gwiazd Piłkarzy Polskich. Jej mecz z oldbojami Warki komentować będzie Dariusz Szpakowski. 

Dawne piłkarskie gwiazdy zagrają dla chorego Tymusia w Grodzisku Mazowieckim

PIŁKA NOŻNA. Trwa już odliczanie do charytatywnego turnieju na rzecz chorego Tymusia, który odbędzie się 27 stycznia 2024 roku w Grodzisku Mazowieckim koło Warszawy. Wystąpi między innymi Reprezentacja Gwiazd Piłkarzy Polskich. 

Reprezentacja Gwiazd uświetni jubileusz Orła Łowyń. Zagrają dawni kadrowicze i ligowcy!

PIŁKA NOŻNA. Reprezentacja Gwiazd Piłkarzy Polskich rozpoczyna cykl wiosennych spotkań. Na początek będą mogli obejrzeć ją kibice w Łowyniu w Wielkopolsce. Dawni kadrowicze czy też uczestnicy Ligi Mistrzów oraz znani polscy ligowcy uświetnią 75-lecie tamtejszego klubu Orzeł!