Przejdź do głównej zawartości

Ryszard Tarasiewicz o mundialu w Meksyku: miałem już dość roli turysty

Ryszard Tarasiewicz jako piłkarz reprezentacji Polski rozegrał w karierze jeden mecz w mistrzostwach świata. Miało to miejsce w 1986 roku w Meksyku. W Guadalajarze biało-czerwoni przegrali z Brazylią 0:4 w 1/8 finału. Jak po 36 latach wspomina tamten pojedynek, który mógł potoczyć się zgoła inaczej? 
Ryszard Tarasiewicz jako trener Korony Kielce latem 2014 roku. Fot. Piotr Stańczak/www.echodnia.eu
 
16 czerwca minęła rocznica meczu z Brazylią, wtedy zresztą polscy piłkarze po raz ostatni zagrali w fazie pucharowej mundialu, tej sztuki nie dokonali do dziś... Pan już wtedy na dobre zadomowił się w pierwszej reprezentacji. Jak w ogóle przebiegały przygotowania do tej imprezy? 
- Zadebiutowałem w kadrze w 1984 roku, w meczu przeciwko Norwegii, który zremisowaliśmy 1:1. Występowałem w spotkaniach eliminacyjnych do mundialu, zaś przed samym wyjazdem do Meksyku udaliśmy się jeszcze na tygodniowe zgrupowanie do Niemiec. Tam rozegraliśmy sparingi z Eintrachtem Frankfurt oraz Danią (przegrany 0:1 - przyp. autor). Tam ciężko pracowaliśmy, a następnie wylecieliśmy do Meksyku. Już na miejscu, w Monterrey trenowaliśmy na tamtejszym boisku oraz na obiektach służących do gry w golfa. To były intensywne zajęcia, dochodziła do tego jeszcze wysoka temperatura, z perspektywy lat myślę, że te problemy aklimatyzacyjne też mogły mieć wpływ na wyniki naszych spotkań. 
Zgadza się, w pojedynkach w grupie nasza reprezentacja nie zachwyciła stylem, choć do awansu do 1/8 wystarczyły cztery punkty. 
- Słabo wypadliśmy już w pierwszym meczu z Marokiem, kiedy zremisowaliśmy 0:0. Potem przyszło skromne zwycięstwo nad Portugalią po golu świętej pamięci Włodka Smolarka i w końcu klaps z Anglikami, z którymi przegraliśmy 0:3 a wszystkie gole strzelił nam Gary Lineker. W 1/8 trafiliśmy na światową potęgę, Brazylię. Ja wreszcie w tym spotkaniu wyszedłem na boisku. Powiem panu, że bardzo mnie to ucieszyło, bo nie interesowała mnie już dłużej rola turysty. 
Raz, że w pierwszych trzech meczach nie pojawił się pan na boisku choćby przez minutę, dwa, trzeba było oglądać męczarnie zespołu. 
- Wie pan, w Polsce był komunizm, do Meksyku pojechali z nami ludzie ze służb, którzy, nazwijmy to tak w cudzysłowie, mieli się nami "opiekować". Po spotkaniu z Anglią, kiedy nie znalazłem się nawet na ławce rezerwowych, już mocno zdenerwowany, zażądałem w końcu od nich zwrotu paszportu, powiedziałem, że chcę bilet, stwierdziłem, że się pakuję i wracam do kraju, bo tutaj nie przyleciałem na wycieczkę. To było jednak i tak, że spora część dziennikarzy domagała się od trenera Antoniego Piechniczka, aby dał mi szansę występu. 
Piechniczek raczej niechętnie wprowadzał zmiany w składzie, tak sądzę, że był typem szkoleniowca, który stawiał raczej na sprawdzone schematy. 
- Tu się zgodzę. Z perspektywy lat mogę ocenić to tak, że trener liczył chyba na to, że zespół po nieudanym początku mundialu, w odpowiednim momencie zaskoczy, tak jak to miało miejsce cztery lata wcześniej w Hiszpanii. Tam też po bezbarwnych dwóch pierwszych meczach z Włochami i Kamerunem (oba zakończone bezbramkowymi remisami - przyp. autor) przyszło efektowne zwycięstwo nad Peru 5:1 i drużyna zdobyła potem medal. Cóż, w piłce nożnej nic jednak dwa razy się nie zdarza, nie ma dwóch takich samych turniejów. Ja frustrowałem się dodatkowo, bo czułem, że jestem w formie. 
Przed wyjazdem do Meksyku mieliśmy jeszcze badania wydolnościowe w instytucie lotnictwa w Warszawie, w warunkach podobnych, jakie panowały w Monterrey. Moje wyniki były bardzo dobre, mój organizm bardzo dobrze znosił owe warunki. 
Nie wiem, być może sztab szkoleniowy powinien z większą uwagą przeanalizować te wyniki badań. Tymczasem w pierwszych meczach nie miałem okazji nawet ku temu, aby wyjść na boisko na kilka minut, spróbować poderwać kolegów z drużyny, dać jakiś impuls... Tym bardziej, że fizycznie czułem się bardzo dobrze.
Kiedy w końcu dostał pan swoją szansę, w Guadalajarze przyszło mierzyć się ze światową potęgą. 
- No tak, Socrates, Zico, Careca i jeszcze wiele innych znakomitości moglibyśmy wymienić w tamtej drużynie Brazylii. Z drugiej strony byłem głodny gry, a druga sprawa - na boisku od lat młodości, od czasu, gdy w sezonie 1979-80 zadebiutowałem w pierwszej drużynie Śląska Wrocław za czasów trenera Oresta Lenczyka, byłem charakterny, na swój sposób krnąbrny, naprawdę nie odczuwałem kompleksów z tego powodu, przeciwko komu gram. Dobrze operowałem piłką, potrafiłem się zasłonić, zmienić rytm gry. Nazwiska przeciwników nie pętały mi nóg. Tak było i w tym przypadku. 
Na początku spotkania trafił pan w słupek, zresztą nawet teraz, oglądając powtórki, widać, że był pan aktywny, dużo biegał, walczył z Brazylijczykami.  
- Wielka szkoda, że ten mecz ułożył się akurat w ten sposób, bo wynik końcowy 0:4 nie odzwierciedla wcale tego, co działo się na boisku. Ja trafiłem w słupek, Janek Karaś w poprzeczkę bramki rywali, w drugiej połowie efektowną przewrotką popisał się przecież również Zbyszek Boniek, który nieznacznie przestrzelił. Po trzydziestu minutach gry niemiecki sędzia Volker Roth podyktował rzut karny dla Brazylii po moim rzekomym faulu na Carece. Faulu, którego nie było i nie jest to tylko moje zdanie, ale również wielu postronnych obserwatorów. Socrates wykorzystał "jedenastkę" i Brazylia objęła prowadzenie. Wtedy ta bramka właściwie "ustawiła" spotkanie po ich myśli. Grali, powiedzmy, ekonomicznie, nie popełnili większych błędów.
Można powiedzieć, że gdyby taka sytuacja w polu karnym miała miejsce dziś, rozstrzygnąłby ją system VAR.  
- Walczyłem z Carecą bark w bark i raczej to on mnie mocniej naciskał, niż ja jego. Faktycznie, dziś, po dokładnym przeanalizowaniu całej sytuacji nie byłoby karnego i raczej odgwizdanie faulu na naszą korzyść. 
Brazylia takiej szansy już z rąk nie wypuściła. Załamaliście się wtedy?
- Straciliśmy jeszcze kolejnego gola z rzutu karnego, dwa z gry. Wszystko ułożyło się po ich myśli. Powiem tak, my czuliśmy, że czas ucieka i te mistrzostwa dla nas już się kończą. Próbowaliśmy jeszcze odwrócić losy meczu, więc ruszyliśmy do przodu, a to była tylko woda na młyn dla Brazylijczyków, jeśli weźmiemy ich styl gry oraz technikę indywidualną każdego zawodnika. To spotkanie mogło ułożyć się całkowicie inaczej, jeśli na przykład do przerwy utrzymałby się wynik 0:0, lub też wykorzystalibyśmy choć jedną z sytuacji podbramkowych. Myślę, że w miarę upływu czasu to Brazylijczycy zaczęliby się denerwować, niecierpliwić i pojawiłaby się szansa na błędy z ich strony. Niestety, odpadliśmy, szkoda do dziś tamtej szansy bo - jak mówię - ten mecz mógł równie dobrze potoczyć się na naszą korzyść. Na pamiątkę pozostała mi koszulka, którą wymieniłem się z lewym obrońcą Branco.
Po meczu w Guadalajarze, w studiu unilateralnym, Piechniczek i Boniek wróżyli, że reprezentacja Polski przez dłuższy czas może nie zagrać w mistrzostwach świata. Niestety, tamte słowa, zwane do dziś, klątwą, sprawdziły się co do joty. Jak to jednak wyglądało z pańskiej perspektywy, wtedy młodego zawodnika, który na pewno nie wyrokował, że więcej w mundialu już nie zagra? 
- Myślę, że po tamtych mistrzostwach popełniono błąd, a polegał on na tym, że zbyt szybko rezygnowano z doświadczonych zawodników, którzy zagrali jeszcze w Meksyku. Zbyszek Boniek, Włodek Smolarek, jeszcze kilku innych, sporadycznie pojawiało się na zgrupowaniach kadry u nowego trenera Wojciecha Łazarka, ich kariery w reprezentacji praktycznie dobiegły końca, choć liczyli sobie nieco ponad 30 lat. U nas w Polsce w tamtym okresie panowało takie przeświadczenie, że z zawodnika, który zbliża się do tej trzydziestki albo już ją osiąga, już większego pożytku nie będzie i po jakimś słabszym okresie trenerzy z nich rezygnowali bo chcieli stawiać na młodych. Dziś patrzymy na to inaczej, bo "żywotność" piłkarza jest dłuższa. Uważam, że wtedy pozbycie się takiej grupy doświadczonych zawodników, było po prostu błędem. Na pewno już wtedy moje pokolenie, Darek Dziekanowski, Janek Urban, Janek Furtok, potem Krzysiu Warzycha czy ja, znaczyliśmy w reprezentacji coraz więcej, ale jednak wsparcie rutynowanych graczy wiele by pomogło. Zresztą popatrzmy, tuż po mundialu w Meksyku potrafiliśmy choćby zremisować z silną Holandią 0:0 na jej terenie, a ponad rok później ta drużyna zdobyła mistrzostwo Europy. Zresztą, trzeba dodać, że wtedy trudniej było się zakwalifikować do finałowej imprezy niż teraz. W mistrzowskich turniejach grało mniej zespołów, ta rywalizacja była trudniejsza niż obecnie.  
Pan także z reprezentacją narodową pożegnał się w wieku zaledwie 29 lat, więc ten problem i pana dotyczył. 
- Doskwierały mi kontuzje, miałem problem z więzadłami krzyżowymi, za kadencji trenera Andrzeja Strejlaua w reprezentacji debiutowali już młodsi, wtedy też czekano na tę świeżą krew. 
Ona nadeszła po igrzyskach w Barcelonie w 1992 roku, pana już wtedy w reprezentacji nie było. 
W kraju panowała euforia po zdobyciu medalu, niestety, jak czas pokazał, młodzi też w dorosłej kadrze nie spełnili oczekiwań. Stąd właśnie zaznaczam, ważne jest, aby w zespole byli też ludzie doświadczeni, ta rotacja pokoleniowa musi być przemyślana. 
Wróćmy do współczesności. W mistrzostwach świata w Katarze też zmierzymy się z zespołami z Ameryki Południowej i Środkowej - Argentyną i Meksykiem. Doświadczenia z gry z rywalami z tej części świata z lat ostatnich nie są dla nas najlepsze. 
- Myślę, że na przełomie lat w tych zespołach poprawiła się na pewno organizacja gry, pod tym względem nie ustępują na pewno wielu europejskim ekipom. Mogą natomiast zaskoczyć, bo posiadają szeroki wachlarz możliwości w ofensywie i tym potrafią zaskoczyć przeciwnika. Nadal jest tam dużo improwizacji a mało schematów. Tam trenerzy zostawiają piłkarzom pole do inwencji w ataku, poczynając od wykonywania rzutów rożnych po rzuty z autu. Niby wiemy wszyscy, że na przykład Leo Messi posiada mocną lewą nogę, ale w jaki sposób, w konkretnej sytuacji, wykorzysta ją w czasie gry, tego nie sposób przewidzieć. I właśnie w taki sposób zawodnik potrafi zrobić tak zwaną różnicę. Tak sami było przed laty w przypadku Diego Maradony. Myślę, że to będą ciężkie przeprawy dla naszej reprezentacji. 
Jakie są pańskie wnioski po niedawnych meczach Polski w Lidze Narodów? 
- Na pewno trener Czesław Michniewicz sprawdza różne warianty, piłkarzy. Kiedy jest na to czas, jeśli nie teraz. Pojedynki z takimi przeciwnikami jak Belgia czy Holandia dostarczają materiału do analizy, jak poszczególni zawodnicy zachowują się w czasie meczów o punkty, w ważnych sytuacjach. Wtedy dostajemy odpowiedź, czy ten nadaje się do gry w mundialu a inny, owszem, jest perspektywiczny, ale raczej na przyszłość a nie teraz na taki turniej jak mistrzostwa świata. Nie oszukujmy się, w ciągu kilku miesięcy trudno spodziewać się, że któryś z tej grupy eksploduje na korzyść ze swoimi umiejętnościami. Dziś trzeba szukać odpowiedzi na pytanie - albo dany piłkarz się nadaje, albo nie. 
Dziękuję za rozmowę. 
PIOTR STAŃCZAK 

Ryszard Tarasiewicz (rocznik 1962) jest wychowankiem Śląska Wrocław. Grał jako pomocnik. Występował w tym klubie z latach 1979-89, ponadto grał w szwajcarskich zespołach: Neuchatel Xamax, Etoile Carouge, francuskich AS Nancy, RC Lens i Besancon RC. Karierę piłkarską zakończył w 1997 roku. W pierwszej reprezentacji Polski występował w latach 1984-1991, zagrał w 58 spotkaniach, strzelił 9 goli, jego "znakiem firmowym" były szczególnie uderzenia z dystansu. Zagrał w mistrzostwach świata w Meksyku w 1986 roku, wystąpił w spotkaniu z Brazylią. Jako trener pracował w: Śląsku Wrocław, Jagiellonii Białystok, ŁKS Łódź, Pogoni Szczecin, Zawiszy Bydgoszcz, Koronie Kielce, Miedzi Legnica, GKS Tychy, obecnie (czerwiec 2022) w Arce Gdynia. 
 
 Skrót meczu Brazylia - Polska w mundialu w Meksyku w 1986 roku.
 
Gol Ryszarda Tarasiewicza w meczu Szwecja - Polska w 1989 roku. 


Więcej podobnych wywiadów można przeczytać w mojej książce - ebooku "Na biało-czerwonym szlaku", link do niej znajdziecie na stronie głównej bloga. Czy pojawi się ona w wersji drukowanej w księgarniach? Możesz dołożyć do tego swoją cegiełkę. Jak wesprzeć mój projekt? Szczegóły znajdziecie tutaj WSPIERAM TO. Książka "Na biało-czerwonym szlaku"
 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zagrają dla Ryszarda Stańka! Na boisku Wichra Wilchwy odbędzie się impreza charytatywna

PIŁKA NOŻNA. W sobotę 13 lipca w Wilchwach w Wodzisławiu Śląskim odbędzie się Piknik Rodzinny dla Ryszarda Stańka. W planach są turnieje dzieci oraz dorosłych, podsumowaniem imprezy ma być natomiast starcie oldbojów miejscowego Wichra oraz Odry Wodzisław! Dochód zostanie przeznaczony na leczenie byłego reprezentanta Polski i srebrnego medalisty olimpijskiego. 

Euro 2024. Pierwszy trener Kacpra Urbańskiego zapewnia: jeszcze będzie o nim głośno! (WIDEO)

PIŁKA NOŻNA. Przed nami finały Mistrzostw Europy 2024 w Niemczech. W kadrze reprezentacji Polski znalazł się niespełna 20-letni Kacper Urbański, wychowanek Lechii Gdańsk, obecnie zawodnik włoskiego klubu FC Bologna. Młodego piłkarza wspomina jego pierwszy trener - Grzegorz Grzegorczyk z Akademii Piłkarskiej Lechii Gdańsk. 

Ryszard Staniek ciężko chory! Medalista olimpijski z Barcelony potrzebuje pomocy

PIŁKA NOŻNA. Ryszard Staniek, były piłkarz reprezentacji Polski oraz m.in. Górnika Zabrze i Legii Warszawa, uczestnik Ligi Mistrzów, jest ciężko chory. Ruszyła zbiórka pieniędzy na jego leczenie, rehabilitację oraz zakup samochodu. Liczy się każda złotówka!