Robert Lewandowski już oficjalnie piłkarzem FC Barcelony. Przez ostatnie tygodnie - a z jeszcze większą intensywnością w minionych dniach - obserwowaliśmy serial, w którym próżno było dopatrywać się jakiegoś finału. Niby teraz jest przełom, ale ja obawiam się o ciąg dalszy.
Robert Lewandowski (w środku) w trakcie meczu Polska - Finlandia w 2010 roku w Kielcach. Wtedy ważyły się losy jego transferu z Lecha Poznań do Borussii Dortmund. Fot. Prywatne
Robert przyjeżdża do Monachium, wchodzi do siedziby klubu, pojawia się na treningu osiem minut później niż reszta kolegów. Z kim rozmawiał, czy miał odwróconą głowę, kiedy do zespołu mówił trener Bawarczyków? Uwaga - z Niemiec przenosimy się szybko do stolicy Katalonii. Robert już jest na miejscu - przyjmują go z radością. I potem media zasypują nas kolejnymi relacjami, jaki krok i gdzie postawił "Lewy" oraz gdzie stąpnie za chwilę.
Tak naprawdę pokazuję tylko wycinek tych wszystkich relacji, jakimi karmiono nas w ostatnich tygodniach. Mniej lub bardziej potrzebnych, mądrych, rozsądnych, rzeczowych. "Lewandowski story" pochłaniało kibiców i w Polsce, w Monachium, w Barcelonie, pewnie też w różnych zakątkach świata. Nic dziwnego, wszak chodzi o czołowego piłkarza świata. Jego transferem żyli wszyscy interesujący się futbolem. Analizowaliśmy więc stanowiska Bayernu, Barcelony, Roberta i jego menedżera. Niby nic szczególnego, taki mamy świat, wieści szybko się rozchodzą, każdy komentuje takie sytuacje, interpretuje je po swojemu, media dostarczają "paliwa".
W pewnym momencie natłok tych wszystkich newsów spowodował, że zacząłem zastanawiać się, kto wyskoczy z mojej lodówki, kiedy ją sobie otworzę. Wiadomo kto - "Lewy" a może jeszcze Olivier Kahn, Hasan Salihamidźić, Xavi... (odpowiednio prezes, dyrektor sportowy Bayernu i trener barcelończyków).
Zrozumcie mnie dobrze, wiem, z piłkarzem jakiego formatu mam do czynienia. Zainteresowanie Robertem i jego rodziną dziś jednak przechodzi daleko poza futbol. Dziś, gdy trafia do legendarnej Barcelony, media będą śledzić jego kroki z jeszcze większą uwagą. Ja akurat jestem ciekaw jego boiskowych poczynań w "Blaugranie", jak poradzi sobie w Primera Division, czego nauczy się tam pod względem piłkarskim po latach gry w Bundeslidze. Biorąc pod uwagę Borussię Dortmund oraz Bayern Monachium, wyszło ich w sumie dwanaście. To jest więc ciekawe, co wniesie do gry Barcy i co dzięki temu wniesie do gry w reprezentacji Polski na mundialu w Katarze.
Historie z transferami "Lewego" zawsze są niczym seriale o nieznanym zakończeniu. Pamiętam, kiedy wiosną 2010 roku, siedząc na trybunach stadionu w Kielcach, w trakcie towarzyskiego meczu Polska - Finlandia (0:0), byłem zdegustowany grą Roberta. Wtedy sprawiał wrażenie jakiegoś nieobecnego na boisku, ważyły się losy jego transferu z poznańskiego Lecha do Borussii. Wtedy także sobie pomyślałem "Niech ta saga wreszcie się skończy i zawodnik zajmie się grą w piłkę i strzelaniem bramek".
Kim po latach Robert stał się nie tylko dla polskiego futbolu, przekonywać nie muszę. Tyle, że i my, ludzie mediów, nie musimy relacjonować z automatu każdego jego stąpnięcia i rozmyślać, co też miał on na myśli w tej czy tamtej chwili.
Ileż było rozważań i analiz, kiedy niespełna dwa lata temu, po nieudanym meczu reprezentacji za kadencji Jerzego Brzęczka, Lewandowski pominął milczeniem pytanie dziennikarza o taktykę drużyny na to spotkanie. Wszyscy analizowali, co też Robert miał na myśli i co chciał powiedzieć milcząc. W świadomości wielu ten moment decydował o zwolnieniu selekcjonera.
Nawał wieści o kolejnych krokach naszego napastnika chyba nie tylko mnie skłania do refleksji - gdzie kończy się futbol a zaczyna groteska. Widząc to szaleństwo dochodzę do wniosku, że mimo młodego w sumie wieku, jestem chyba jednak "człowiekiem starszej daty". Czekam na bramki i dobrą grę Lewandowskiego w kadrze i Barcie, nie chcąc zastanawiać się, do kogo przemówił, kiedy milczał (a jeśli tak, to co jako ten milczący miał na myśli) i o której godzinie wysiadł z samochodu - z rodziną, czy bez.
PIOTR STAŃCZAK
POLECAM:
- Listkiewicz żałuje, że w 2000 roku zabrakło mu determinacji by zatrudnić Kasperczaka... Nie! Ona była potrzebna sześć lat wcześniej i poprzednim prezesom
- Na treningu u Smolarków! Niezwykłe wydarzenie sprzed lat i zdjęcie, które opowiada piękną historię
- Reprezentacja Polski na Arenie Kielc. Wszystko rozpoczął "Żuraw władca muraw"
- Tomasz Łapiński o finale olimpijskim: gdy na Camp Nou objęliśmy prowadzenie, zapadła cisza "jak makiem zasiał"
- Abelardo: po meczu z Polską świętowaliśmy olimpijskie złoto, trener też musiał zatańczyć!
Komentarze
Prześlij komentarz