Listkiewicz żałuje, że w 2000 roku zabrakło mu determinacji by zatrudnić Kasperczaka... Nie! Ona była potrzebna sześć lat wcześniej i poprzednim prezesom
10 lipca 76 urodziny świętuje nasz legendarny piłkarz i znakomity trener Henryk Kasperczak. Pamiętał o nim także były prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej Michał Listkiewicz.
Wycinek z mojej dawnej prasy (Tygodnik Skarżyski). To zdjęcie zrobiłem Henrykowi Kasperczakowi w listopadzie 2003 roku, w trakcie towarzyskiego meczu Wisły Kraków z Koroną w Kielcach.
Kasperczak był jednym z filarów drużyny Kazimierza Górskiego, zdobył z nią trzecie miejsce w finałach mistrzostw świata w RFN w 1974 roku, grał także w mundialu w Argentynie cztery lata później. Kiedy zawiesił buty na przysłowiowym kołku, dał się poznać z dobrej strony jako trener. Był selekcjonerem kilku afrykańskich reprezentacji - Wybrzeża Kości Słoniowej, Tunezji. Przez wiele lat, odkąd pamiętam, pełnił rolę "dyżurnego faworyta" do objęcia stanowiska najważniejszego trenera w Polsce, ale tylko na tym się kończyło. Selekcjonerem biało-czerwonych jak dotąd nie został, wybaczcie, nie będę się mądrzył dlaczego, nie znam wszystkich szczegółów. Coś najwyraźniej stało na przeszkodzie.
Osobiście Kasperczaka najlepiej zapamiętałem z czasów jego pracy w krakowskiej Wiśle na początku XXI wieku, szczególnie z gry "Białej Gwiazdy" w Pucharze UEFA w sezonie 2002-03, pamiętnych spotkań z Schalke 04 Gelsenkirchen i Lazio Rzym.
Gra Macieja Żurawskiego, Tomasza Frankowskiego, Marcina Kuźby, Kalu Uche czy Mauro Cantoro mogła się podobać. Krakowianie prezentowali fajny, ofensywny styl gry i rzeczywiście - żałował człowiek, że takiej piłki nie prezentowała akurat reprezentacja, lecząca rany po niesławnym 0:1 z Łotwą.
Rzecz jednak nie w roku 2003, ale w 2000. Były prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej Michał Listkiewicz napisał na Twitterze, iż składając Kasperczakowi życzenia z okazji 76 urodzin przeprosił go jednocześnie za to, że właśnie 22 lata temu zabrakło mu determinacji w zatrudnieniu trenera na stanowisku selekcjonera naszej kadry. Zabrzmiało to niczym posypanie głowy popiołem. Cóż, fakty były takie. Po tym, jak biało-czerwonym nie udało się awansować do finałów Euro 2000, ze stanowiskiem selekcjonera pożegnał się Janusz Wójcik. Wśród następców wielu kibiców oraz działaczy widziało choćby Franciszka Smudę, który raptem trzy lata wcześniej awansował z Widzewem Łódź do Ligi Mistrzów. Kandydatem był oczywiście Kasperczak, tymczasem zarząd PZPN z Listkiewiczem i jego ówczesnym zastępcą Zbigniewem Bońkiem na czele, postawił na Jerzego Engela.
Ci, którzy byli sceptyczni wobec tej decyzji, na początku kadencji nowego selekcjonera tylko utwierdzali się w swym przekonaniu, bowiem drużyna, po zmianach personalnych w towarzyskich spotkaniach prezentowała się bezbarwnie, miała nawet kłopot ze strzeleniem gola. Wszystko jednak eksplodowało na początku eliminacji do Mistrzostw Świata w Korei i Japonii. Ostatecznie w pokonanym polu zostawiliśmy wyżej notowanych Norwegów, Ukraińców, z pierwszego miejsca w grupie eliminacyjnej awansowaliśmy do finałów mundialu - nawiasem mówiąc po 16-letniej przerwie! O tym, że sam występ na koreańskich boiskach zakończył się generalnie klapą, nie będę szczególnie się rozpisywał, znamy wszyscy tę historię... Po odejściu Engela kadrę przejął na cztery miesiące Boniek, schedę przejął po nim Paweł Janas. On wprawdzie nie zdołał awansować z reprezentacją do finałów mistrzostw Europy w 2004 roku, ale do mundialu w Niemczech dwa lata później już tak.
Zastanawiam się nad słusznością tego sypania głowy popiołem przez Listkiewicza właśnie w 2000 roku. Suma sumarum powierzenie stanowiska Engelowi dało korzyść reprezentacji, która przecież w świetnym stylu awansowała do wielkiego turnieju. To, jak w nim wypadła, to już niejako inna "para kaloszy".
Jeśli miałbym być więc szczery, to determinacji w zatrudnieniu Kasperczaka zabrakło władzom PZPN, ale tym rządzącym na przełomie 1993-94 roku, nie Listkiewiczowi sześć-siedem lat później.
Wtedy to, po nieudanych eliminacjach do mistrzostw świata w USA z kadrą pożegnał się Andrzej Strejlau, ostatnie spotkania w tamtych kwalifikacjach prowadził jego ówczesny asystent Lesław Ćmikiewicz, ale wiadomo było, że jemu przypadnie tylko rola tego, który zamyka drzwi lokalu po nieudanej imprezie. PZPN nie brał go pod uwagę jako następcy Strejlaua. Postawił na Henryka Apostela, który akurat miał za zadanie doprowadzić zabrzańskiego Górnika do tytułu mistrza Polski. To był czas, kiedy reprezentacja potrzebowała jakości, świeżego spojrzenia, profesjonalizmu, twardszej ręki, wszystkich tych cech, jakie posiadały ekipy dla nas wówczas niedoścignione.
Kasperczak, przynajmniej w teorii, był w tamtych czasach najlepszym gwarantem czegoś nowego. Być może pod jego wodzą szanse na awans do Euro 96 byłyby większe, może udałoby się zbudować kadrę gotową powalczyć o finały mundialu we Francji dwa lata później. To już dziś takie domysły.
"Przepraszać" w tym temacie mogliby poprzednicy Listkiewicza - Kazimierz Górski oraz Marian Dziurowicz. Nie zrobią tego, obaj byli prezesi PZPN z lat dziewięćdziesiątych już nie żyją. Nie dowiemy się, czemu nie postawili na Kasperczaka w trakcie swoich kadencji, dlaczego akurat wytypowali innych. Mogę się jedynie, tak po kibicowsku domyślać, że zarząd związku wolał chyba stawiać na "swoich", krajowych szkoleniowców niż na człowieka - jakkolwiek nie zabrzmi to w odniesieniu do Kasperczaka - z zewnątrz, z innym spojrzeniem na futbol. Tyle, że ówczesna polska piłka, środowisko, działacze, chyba nie dorośli do takich odważnych decyzji. Kisiliśmy się więc we własnym sosie, zaś efektem były co dwa lata monologi, jakie na telewizyjnej antenie wygłaszał Dariusz Szpakowski po kolejnych przykrych porażkach i blamażach eliminujących nas z gry o wielkie turnieje.
Nie zrozumcie mnie źle, nie jestem adwokatem Listkiewicza, ale wydaje mi się, że kiedy powierzał stanowiska selekcjonerów Engelowi, Pawłowi Janasowi i potem Leo Beenhakkerowi, to z perspektywy czasu podjął słuszne decyzje, w przypadku słynnego Holendra wręcz rewolucyjną. Powiecie oczywiście - wszyscy oni zaliczali klapy na wielkich turniejach, mistrzostwach świata czy Europy. Racja, tylko czy słabe wyniki były przede wszystkim efektem takich a nie innych decyzji trenerów? Piłkarze też się przyczynili do tego, że nie potrafiliśmy wyjść z grupy, zawalili w równym stopniu co selekcjonerzy. Czy Kasperczak odmieniłby to wszystko jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki? Mając piłkarzy w słabej formie, nie łapiących się do składów swoich zagranicznych drużyn, nie do końca wyleczonych z kompleksów wobec potęg - raczej nie. Czym innym jest praca w klubie, reprezentacja to jednak nie ta sama para kaloszy. Tu selekcjoner, ktokolwiek by nim nie był - zderza się z innymi realiami.
Były pomocnik reprezentacji Polski i Stali Mielec, posiadający duże doświadczenie z francuskich boisk, na przełomie starego i nowego wieku prowadził kilka afrykańskich reprezentacji - Wybrzeże Kości Słoniowej, Tunezję, Senegal, Mali, zanim trafił do Wisły, spełniał się w innej części świata. W połowie lat 90. z jego fachowości skorzystali Tunezyjczycy. W Polsce był to czas nieudanych kadencji Henryka Apostela, Antoniego Piechniczka i selekcjonerskiego epizodu Władysława Stachurskiego. Mnie osobiście Kasperczaka w polskiej kadrze najbardziej brakowało właśnie w tamtym okresie.
Pełna treść twitta Michała Listkiewicza, który skłonił mnie do takiej oto refleksji, znajduje się tutaj: Michał Listkiewicz przeprasza Henryka Kasperczaka.
PIOTR STAŃCZAK
POLECAM:
- Na treningu u Smolarków! Niezwykłe wydarzenie sprzed lat i zdjęcie, które opowiada piękną historię
- Co wiesz o piłkarskiej reprezentacji Polski lat 1994-95? ROZWIĄŻ TEST!
- Piotr Czachowski: piłkarzy Sampdorii "obcinaliśmy" wzrokiem jak komornik szafę. Oni myśleli, że nas... połkną
- Robert Warzycha: na światowe potęgi ruszaliśmy z szabelkami. Oni mieli ogień, my płomyk
- Lubomir Moravcik: reprezentację Słowacji musieliśmy budować praktycznie od zera. Czesi startowali z innego poziomu
Komentarze
Prześlij komentarz