Przejdź do głównej zawartości

Na biało-czerwonym szlaku, część 7: Romansowałem też z innymi sportami”. Byłem jak… Ulvang. Między Atlantą a Gołotomanią. Złapałem byka za rogi

"Na biało-czerwonym szlaku" to książka, która zrodziła się z pasji do piłki nożnej i w ogóle sportu. Od dziś będę publikował ją w odcinkach na moim blogu. Zachęcam do lektury i podróży po wielkich stadionach oraz lokalnych i wiejskich boiskach. Dziś część siódma! 
Ja z legendarnym polskim zapaśnikiem Andrzejem Supronem na Półmaratonie Rejów w Skarżysku-Kamiennej w 2007 roku. Foto Prywatne
 
 
Piłka kopana wypełniała mi sporą część dzieciństwa, ale nie tylko ona. W pamięci mam igrzyska olimpijskie, te zimowe z lat osiemdziesiątych. Niestety, z Sarajewa w 1984 roku zdążyłem zapamiętać tylko telewizyjną czołówkę - wilka skaczącego na nartach i krzyczącego słynne “Sarajewooo”. Działał na wyobraźnię. Cztery lata później, w kanadyjskim Calgary moja świadomość kibicowska była już nieco większa. Ponieważ często lekcje w szkole zaczynaliśmy w południe, rankiem mogłem jeszcze obejrzeć w telewizji transmisje z różnych zimowych aren czy stoków. Czasem wpadał Paweł, kumpel ze szkolnej ławki mieszkający nieopodal. Akurat oglądałem wyścigi łyżwiarek szybkich. - Ta z lewej jest “moja”, a to “twoja”, teraz która wygra - zakładaliśmy się a potem każdy trzymał kciuki za swoją zawodniczkę. Zdarzyło mi się obejrzeć skoki narciarskie, ale w pamięci wcale nie zapadł mi ówczesny gwiazdor Matti Nykanen, lecz czechosłowacki skoczek Pavel Ploc. Co ciekawe, jego imię i nazwisko wskazywało na to, że może być… Polakiem. Kibicowałem więc Pawłowi, choć jego wyników nigdzie nie odnotowałem. 

Na przełomie 1990 i 1991 roku wzbogaciłem się o pierwszy w życiu zimowy sprzęt - narty biegowe i łyżwy hokejowe. Ojciec był na kontrakcie w ówczesnym Leningradzie (dziś Petersburg), tam je kupił. Na łyżwach na początku uczyłem się… chodzić, na biegówkach tak naprawdę uczyłem się jeździć dopiero w czasie kolejnej zimy. Najbliższa, większa górka, czy jak kto woli ośla łączka w okolicy znajdowała się między moją miejscowością a Nowym Włochowem. Najpierw trzeba było pokonać niecałe dwa kilometry, aby do niej dotrzeć. Biegałem więc, brnąłem w śniegu, trochę człapałem, odpoczywałem i w ogóle przekonałem się, że biegi narciarskie to nie jest jednak łatwy kawałek chleba. Kiedy już jednak zbliżałem się do lasu i miejsca, gdzie wiosną i latem graliśmy w piłkę, czułem, że cel jest blisko i to dodawało sił. Miałem też swoją motywację. Akurat trwały zimowe igrzyska we francuskim Albertville, znałem dokładnie program konkurencji i czekałem szczególnie na rywalizację biegaczy. Podobała mi się szczególnie batalia, jaką toczyli ze sobą na przykład Norweg Vegard Ulvang, Bjoern Daehlie z Kazachem Vladimirem Smirnovem. Gdy więc jak biegłem na tę górkę w pobliżu Nowego Włochowa, to wyobrażałem sobie, że jestem właśnie tym “Ulvangiem”. Skrzypiący śnieg, świeże i rześkie powietrze, świetna sprawa! Na nartach uczyłem się jeździć z takim efektem, że lądowałem na tyłku, na plecach i z reguły wracałem z tych eskapad mocno poobijany. Czasem jeździłem z ojcem, niekiedy sam. Były zimowe ferie, więc korzystałem do woli. Lubiłem także oglądać w akcji hokeistów. 
Polacy, którzy jeszcze wtedy wystąpili w olimpijskim turnieju nie sprostali potęgom, w meczu otwarcia polegli ze Szwecją 2:7, aby już w następnym spotkaniu wysoko ulec Finlandii 1:9. Z tego drugiego spotkania zapamiętałem bójkę, jaką nasz hokeista Waldemar Klisiak stoczył z fińskim rywalem. Dał się poznać jako charakterny zawodnik, o tamtych igrzyskach i sławetnej bójce opowiada zresztą w wywiadzie, odsyłam was poniżej! 
Tak oto poznałem Mariusza Czerkawskiego, bramkarzy Gabriela Samoleja i Mariusza Batkiewicza, Marka Podlipniego, Henryka Grutha, Wojciecha Tkacza, Mirosława Tomasika, Janusza Hajnosa, Krzysztofa Kuźniecowa czy jeszcze innych polskich hokeistów, których w kadrze prowadził wówczas Leszek Lejczyk. Przegrywaliśmy w tym turnieju wszystko jak leci, co ciekawe, najlepszy mecz rozgrywając według mnie ze Stanami Zjednoczonymi, którym ulegliśmy 0:3. Słoneczko dla biało-czerwonych zaświeciło dopiero w spotkaniu o przedostatnie miejsce w turnieju, kiedy pokonaliśmy Włochów 4:1. Uwaga! Od tamtego meczu do momentu wydania książki, minęło ponad trzydzieści lat i jak dotąd był to ostatni pojedynek biało-czerwonych w hokejowym turnieju w zimowych igrzyskach! W międzyczasie i ja opanowałem podstawy jazdy na łyżwach czy gry w hokeja. Najczęściej lubiłem jeździć na leśnej sadzawce w rejonie Kucębowa-Odcinka, czasem z innymi chłopakami, niekiedy sam. Były upadki, ale co tam! Było to zresztą dobre miejsce do jazdy, ale i gry w hokeja. Człowiek wracał zmarznięty, ale szczęśliwy. 
 
 
POLECAM: 

W ogóle 1992 rok zapadł mi głęboko w pamięci, odbywały się zarówno zimowe igrzyska, jak też pół roku później letnie w Barcelonie. Też znakomita impreza. Oczywiście najbardziej trzymałem kciuki za piłkarzy, ale wspierałem i oglądałem w akcji także innych. Dużo radości sprawiły mi złote medale naszych pięcioboistów, na czele z Arkadiuszem Skrzypaszkiem. Szalałem ze szczęścia, gdy złoto wywalczył też judoka Waldemar Legień, który zresztą powtórzył swój sukces z wcześniejszych igrzysk w Seulu. Niezapomniany był turniej bokserski z udziałem Wojciecha Bartnika, który po wygranej z Kubańczykiem Angelem Espinosą zapewnił sobie brązowy medal. Wrocławianin przeszedł dzięki tej imprezie do historii polskiego sportu. Kiedy na zapaśniczej macie brąz wywalczył Józef Tracz, ćwiczyłem z chłopakami “wózki, młynki, wynoszenia” na łące obok domu. Zebrałem właśnie z tamtych igrzysk dużo fajnych notatek, choć tej porażki piłkarzy z Hiszpanią w samym finale na Camp Nou nie mogłem długo przeżyć! O ile w letnich igrzyskach w latach 90. potrafiliśmy wiele zwojować, to w zimowych było już dużo gorzej. W niesamowitych, emocjonujących igrzyskach, które odbyły się w Lillehammer w Norwegii w 1994 roku najwyższe miejsce spośród naszych reprezentantów zajął łyżwiarz szybki Jaromir Radke. Był piąty w wyścigu na dziesięć kilometrów, wtedy świetnie spisywał się w zawodach Pucharu Świata i był naszą wielką nadzieją na medal. Rywalizacja panczenistów odbywała się w hali w Hamar, która miała zresztą kształt łodzi Wikinga. Robiła wrażenie nawet w telewizji! Gdy Radke przegrał, ja na leśnej sadzawce pokonywałem na swoich łyżwach kolejne okrążenia i analizowałem, co Polak mógł zrobić lepiej, aby stanąć na podium. Jako, że nasi skoczkowie narciarscy kompletnie wówczas nie liczyli się w walce o medale, kibicowałem głównie Niemcowi Jensowi Weissflogowi, temu samemu, który był idolem naszej późniejszej gwiazdy, Adama Małysza.
 
 
Nadszedł 1996 rok i o ile dla piłkarskiej reprezentacji Polski był kiepski, tak dla całego sportu znad Wisły i Odry chyba najlepszy w tamtej dekadzie. Duża w tym oczywiście zasługa olimpijczyków, którzy sięgali po medale w letnich igrzyskach w Atancie w USA. Już pierwsze dwa dni lipcowej imprezy były niezapomniane. Sygnał do walki o najwyższe cele dała Renata Mauer, która sięgnęła po złoty medal w strzelectwie sportowym. 
Kilkanaście godzin później ostro zaszaleli przedstawiciele naszych sportów walki. Na najwyższym stopniu podium stanął judoka Paweł Nastula, który jak burza pokonywał kolejne szczeble swojego turnieju, w finale wygrywając z Koreańczykiem. 
Tego samego dnia złote medale zdobyli zapaśnicy - Ryszard Wolny i Andrzej Wroński (on zwyciężył na olimpiadzie także osiem lat wcześniej w Seulu). Dwa dni później swoją batalię olimpijską wygrał też kolejny z naszych zapaśników w stylu wolnym, Włodzimierz Zawadzki. W kolejnych dniach po srebro sięgnął jeszcze Jacek Fafiński, zaś brąz Józef Tracz. Dla polskich zapaśników była to kapitalna impreza, niestety, w następnych latach oraz igrzyskach było już znacznie gorzej. Z igrzysk zapamiętałem też dobrze zażartą walkę w finale skoku wzwyż, jaką nasz Artur Partyka stoczył z reprezentantem gospodarzy, Amerykaninem Charlesem Austinem. Polak zaliczył wysokość 2,37 metra, jego ciemnoskóry rywal 2,39. Emocji było jednak mnóstwo. Jedynymi przedstawicielami gier zespołowych w naszej olimpijskiej reprezentacji byli wtedy siatkarze. Przegrali wszystkie swoje pojedynki, ale to była młoda ekipa (między innymi z Pawłem Zagumnym czy Piotrem Gruszką w składzie), która zdobywała tam cenne doświadczenia i płaciła przysłowiowe frycowe. Boom na reprezentacyjną siatkówkę w Polsce nadszedł dopiero kilka lat później. 

Wracając jeszcze do zapasów - sam połknąłem bakcyla i gdy tylko zaczął się nowy rok szkolny, zapragnąłem trenować tę dyscyplinę, ale nie miałem szczęścia, aby trafić do sekcji w STS Skarżysko-Kamienna pod skrzydła trenera Ksawerego Waliszewskiego. O sukcesach jego podopiecznej dużo czytałem wtedy choćby w “Gazecie Skarżyskiej”. Potem jednak zniechęciłem się wizją dojazdów na treningi (a mieszkałem 25 kilometrów do tego miasta) i jeszcze miałem wątpliwości, czy aby nie jestem “za stary” na rozpoczynanie zapaśniczej przygody. Miałem tylko i aż 16 lat, uczyłem się już w drugiej klasie liceum, a nie na przykład w trzeciej podstawówki. Tak oto moje zapaśnicze marzenia nie doczekały się spełnienia. Może jednak zabrakło wtedy determinacji, aby godzić naukę z treningami i dojazdami autobusem. Do sportów walki trafiłem wiele lat później, ale już pod skrzydła skarżyskiego szkoleniowca karateków Zbyszka Zaborskiego i to nie do zapasów lecz na pewien czas do… boksu.  
Cofając się wstecz, rok 1996 bezapelacyjnie należał do Andrzeja Gołoty. To pierwszy polski pięściarz zawodowy w historii, który dostał szansę walki o pas mistrza świata. Zanim do tego doszło, stoczył dwie pamiętne walki z Riddickiem Bowe - pierwszą w lipcu, drugą w grudniu. Niestety, obie przegrał przez dyskwalifikację, bo uderzał rywala poniżej pasa. Paradoksalnie, popularny Andrew tak naprawdę bardzo zyskał na popularności po walkach z “Big Daddym”. W Polsce, wśród młodzieży szczególnie, zapanowała istna Gołotomania. Każdy interesował się jego historią, tym, jak w obawie przed wyrokiem uciekł w 1989 roku do Ameryki i tam zaczął boksować i wspinać się na szczyt. Ja także byłem zafascynowany Andrzejem. Dawał nadzieję, że w boksie zawodowym coś znaczyć może także Polak, być tą “nadzieją białych”. Andrzej ma wielki wpływ w ogóle na rozwój boksu zawodowego w kraju, pod tym względem, sam walcząc w ringu, wykonał niesamowitą pracę. Psychicznie nie był gotów do walki o najwyższe cele, lecz to pokazały już kolejne lata. 
Dopóki pojedynków nie kodowały komercyjne telewizje, wstawałem nocą, aby śledzić poczynania Gołoty. Nie żałowałem, nawet jeśli potem w ciągu dnia “spałem na stojąco”. Należę do tego pokolenia, dla którego Andrzej był nie tylko zwykłym pięściarzem. 
Miałem też okres gorącego uczucia dla kolarstwa. Jeszcze pod koniec lat 80. wielkie emocje wzbudzał Wyścig Pokoju. Kto we wsi miał kolarzówkę, ten mógł poszaleć. Mnie pozostało co najwyżej ścigać się na składaku, ale adrenalina była porównywalna. Wiele emocji dostarczyło mi kibicowanie Zenonowi Jaskule, na początku lat 90. jednemu z pierwszych polskich kolarzy, ścigających się w zawodowym peletonie. Szczególnie w pamięci zapadł mi Tour de France z 1993 roku. Jaskuła w generalnej klasyfikacji zajął trzecie miejsce, za Hiszpanem Miguelem Indurainem oraz Szwajcarem Tonym Romingerem. 

Na Kielecczyźnie dużą furorę robiła i wtedy piłka ręczna. Ówcześni szczypiorniści Iskry Kielce należeli do czołowych zespołów w kraju, z zapartym tchem słuchałem na przykład relacji radiowych z meczów tej drużyny z Petrochemią Płock czy Warszawianką, Śląskiem Wrocław bądź Wybrzeżem Gdańsk. Nagrywałem nawet te sprawozdania na kasety magnetofonowe, szczególnie podobały mi się komentarze Włodzimierza Reznera z Radia Kielce. “Luberecki, aaaa, jak on to zrobił!” - takie i wiele podobnych mogłem upamiętnić. Świetna sprawa! 

Z niektórymi bohaterami igrzysk czy wielkich imprez lat 90 i początku XXI wieku było dane mi potem spotykać się na sportowo-dziennikarskim szlaku, robiłem z nimi wywiady. W Skarżysku, gdzie rozgrywany był Półmaraton Rejów, rozmawiałem między innymi z naszym legendarnym komentatorem Bohdanem Tomaszewskim. Miało to miejsce w sierpniu 2004 roku, tuż po letniej olimpiadzie w Atancie. Po wywiadzie, który nagrałem na dyktafon Tomaszewski stwierdził, że zadaję pytania konkretnie i zdecydowanie, po prostu “łapę byka za rogi”. 
PIOTR STAŃCZAK 


W NASTĘPNYM ODCINKU - 31 SIERPNIA: 
Naród chciał “Wójta”. Eksplozja w bułgarskim Burgas. Gonitwa Brzęczka za Szwedem symbolem niemocy. Przegrany koniec dekady na Rasundzie 
 
W POPRZEDNIM ODCINKU: 
 
KSIĄŻKĘ "NA BIAŁO-CZERWONYM SZLAKU" JAKO EBOOK ZNAJDZIECIE TUTAJ

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dawne gwiazdy futbolu uświetnią 100-lecie Klubu Sportowego Warka. Będzie wielka feta

PIŁKA NOŻNA. Klub Sportowy Warka obchodzi 100-lecie istnienia. Wielka impreza jubileuszowa odbędzie się w sobotę 24 czerwca. Wśród uczestników jest Reprezentacja Gwiazd Piłkarzy Polskich. Jej mecz z oldbojami Warki komentować będzie Dariusz Szpakowski. 

Dawne piłkarskie gwiazdy zagrają dla chorego Tymusia w Grodzisku Mazowieckim

PIŁKA NOŻNA. Trwa już odliczanie do charytatywnego turnieju na rzecz chorego Tymusia, który odbędzie się 27 stycznia 2024 roku w Grodzisku Mazowieckim koło Warszawy. Wystąpi między innymi Reprezentacja Gwiazd Piłkarzy Polskich. 

Reprezentacja Gwiazd uświetni jubileusz Orła Łowyń. Zagrają dawni kadrowicze i ligowcy!

PIŁKA NOŻNA. Reprezentacja Gwiazd Piłkarzy Polskich rozpoczyna cykl wiosennych spotkań. Na początek będą mogli obejrzeć ją kibice w Łowyniu w Wielkopolsce. Dawni kadrowicze czy też uczestnicy Ligi Mistrzów oraz znani polscy ligowcy uświetnią 75-lecie tamtejszego klubu Orzeł!