Przejdź do głównej zawartości

Wasyl Fedoriw, były piłkarz Granatu Skarżysko: sprzedawcy na bazarze nie chcieli ode mnie pieniędzy

Wasyl Fedoriw występował w Granacie Skarżysko-Kamienna na początku lat 90. minionego stulecia. Ukraiński piłkarz, obecnie trener do dziś z sentymentem wspomina swoje występy w niebiesko-biało-czerwonym barwach w mocnej jak na ówczesne czasy trzeciej lidze. Rozmawiamy jednak w bardzo ciężkiej rzeczywistości, kiedy jego kraj pochłonięty jest wojną... 
Wasyl Fedoriw trzydzieści lat temu występował w Granacie Skarżysko, do dziś z sentymentem wspomina ten klub i pobyt w mieście. Fot. Archiwum prywatne
 
Wasyl, co dzieje się obecnie w twoich rodzinnych stronach, w Kaluszu oraz obwodzie Ivanofrankowskim? Co robiłeś ty i twoi bliscy, gdy Rosja 24 lutego zaatakowała Ukrainę?
- Spaliśmy z żoną, kiedy obudził nas syn, który przebywał w drugim pokoju i przekazał na te straszne informacje. Akurat wtedy pociski spadły na lotnisko w Ivanofranowsku. Już wiedzieliśmy, że Rosja zaatakowała Ukrainę, a potwierdziły to kolejne telewizyjne relacje. Nie wiedzieliśmy co robić, czy pakować w pośpiechu rzeczy i uciekać z domu, czy mimo wszystko pozostać na miejscu. Zdecydowaliśmy, że nie opuścimy rodzinnych stron, ale cały czas towarzyszy nam ten niepokój, trwoga, kiedy zabrzmi alarm i trzeba się chować. To są straszni ludzie, atakują ludzi, budynki, wszystko. To terroryści, brak słów... Na szczęście w moim Kałuszu nie doszło do ataku, zaś w Ivanofrankowsku zbombardowali tylko lotnisko. Nie wiemy jednak co będzie dalej, żyjemy niepewni jutra. Prawie dwa miesiące mieszkała u nas rodzina z Kijowa, w tym mój najstarszy syn. Uciekli, kiedy pojawiły się pierwsze ataki na Kijów, Czernihów, Irpień czy Buczę. 
FK Kałusz, z którym jesteś związany od początku piłkarskiej kariery, rozgrywa swoje mecze, w ogóle liga okręgowa funkcjonuje w obecnej rzeczywistości? 
- Część drużyn rozgrywane takie mecze, w trakcie których zbierane są fundusze na pomoc, sprzęt, środki medyczne, jedzenie dla naszych żołnierzy walczących na froncie. Pomagają drużyny, kibice, którzy przychodzą oglądać mecze. Każdy rzuca do puszki ile może - sto, dwieście hrywien. Liczy się każda, bo potrzeby naszej armii cały czas są duże. 
Z Kałusza ponad trzydzieści lat temu wypłynąłeś, można tak powiedzieć, w piłkarski świat. Domyślam się, że do Granatu ściągnął cię ówczesny trener tej drużyny i twój rodak z Ukrainy Piotr Kuszłyk. 
- Tak było. Kiedy Granat wybierał się na obóz do białoruskiego Brześcia, trener Kuszłyk zaprosił mnie na to zgrupowanie. Tam poznałem kolegów z drużyny, rozegraliśmy trzy sparingi. Nie pamiętam już, strzeliłem jedną lub dwie bramki w tych towarzyskich meczach, moja gra spodobała się trenerowi i tak trafiłem do Granatu. Wprawdzie w Skarżysku grali już Gienadij Szitik oraz Vladimir Biedrowski, ale ówczesny regulamin zezwalał na sprowadzenie jeszcze jednego obcokrajowca mającego mniej niż 25 lat. Kuszłyk dostrzegł moją dobrą grę już wcześniej, kiedy jako młody chłopak występowałem w Kałuszu. 
Jak wspominasz swoje początki w Granacie i w ogóle w Polsce. To były jednak inne realia niż na Ukrainie. Jak przyjęli cię nowi koledzy? 
- Nie odczuwałem żadnego dyskomfortu, jedyną barierą była tylko nieznajomość języka polskiego. Musiałem uczyć się podstawowych zwrotów, żeby skomunikować się z kolegami na treningach, w czasie meczów. Miałem 19-20 lat, szybko się uczyłem. Nikt nie dawał mi odczuć, że jestem obcy. 
Po rozpadzie Związku Radzieckiego na Ukrainie żyło się jednak ciężko. Pamiętam, że pierwsze pieniądze jako profesjonalny piłkarz zarabiałem jeszcze w rublach, dopiero potem w hrywnach, ale przez krótki czas, bo na początku lat 90. trafiłem już do Granatu i tu pensje za grę pobierałem w tysiącach złotówek. Różnice były wyraźne, w Skarżysku trafiłem na lepszą organizację w klubie, choćby w takiej prostej sprawie jak szafki na sprzęt i stroje. W Kałuszu to wszystko trzeba było nosić za każdym razem w torbie, prać w domu a do dyspozycji mieliśmy tam w sumie sześć piłek. Tu człowiek cieszył się z tego, że mógł umyć się po meczu, skorzystać z odżywek czy napojów. W sumie w Skarżysku występowałem przez dwa lata, od 1992 do 1994 roku. W tym czasie praktycznie nie było żadnych opóźnień w wypłatach, no może z jakimiś nielicznymi wyjątkami pod koniec mojej gry w Granacie. Generalnie nie można było narzekać.
W twojej rodzinie na Ukrainie były jakieś piłkarskie tradycje? 
- Nikt nie grał profesjonalnie w piłkę. Ojciec nie został piłkarzem, ale był moim oddanym kibicem, podobnie zresztą drużyny z Kałusza. Pamiętam, że przyjeżdżał nawet do Polski na moje mecze, kiedy już występowałem w Granacie, między innymi na wyjazdowej spotkanie z Lublinianką w Lublinie. Przeżywał te moje występy, grę, zdobyte bramki. 
Granat posiadał wtedy bardzo silną ekipę, dobrych zawodników i należał do czołowych drużyn ówczesnej trzeciej ligi. Czy kogoś z tamtej drużyny wspominasz szczególnie do dziś? 
- Na pewno jako piłkarz podobał mi się Tomek Chołuj. Był ode mnie starszy, widać było, że to lider zespołu. Młodym i obiecującym zawodnikiem był Arkadiusz Bilski, już wtedy dało się dostrzec, że będzie występował w wyższych klasach rozgrywkowych, bo miał talent i predyspozycje. Jednym z filarów obrony był Paweł Wawrzyńczak, niesamowitym spokojem w rozgrywaniu piłki wykazywał się z kolei Jacek Przybycień. Do rutyniarzy zaliczał się już Stanisław Opara, bardzo waleczny i zawzięty czy to w czasie meczów czy na treningach. W ogóle to był taki zespół kreatywnych piłkarzy, potrafiących nie tylko biegać na boisku, ale też i myśleć. Gdy drużynę objął Piotr Kuszłyk, zadbał jeszcze o lepsze przygotowanie fizyczne. Treningi u niego były naprawdę ciężkie. 
Właśnie o to chciałem zapytać, jak wspominasz trenera Kuszłyka? To szkoleniowiec, którego jego byli podopieczni do dziś dobrze pamiętają. Dał w przysłowiową kość, ale ciężka praca procentowała na boisku. 
- To przygotowanie fizyczne wypracowywaliśmy choćby dużo biegając nad zalewem Rejów w Skarżysku czy na obozach, pamiętam, że zimą jeździliśmy na przykład do Krynicy Górskiej. W ogóle trener Kuszłyk to bardzo pracowity szkoleniowiec. To zostało mu do dziś. Obecnie ma 71 lat i trenuje klub FK Jonava z litewskiej ekstraklasy. Mamy kontakt, często rozmawiamy. 
Jak wspominasz samo Skarżysko z tamtego okresu, kibiców klubu? 
- Trzeba wspomnieć, że mecze Granatu wzbudzały duże zainteresowanie, zaś piłkarze cieszyli się w mieście szacunkiem. Sam tego doświadczyłem. Kiedy chodziłem na popularny bazar w centrum Skarżyska (nieistniejące już dziś targowisko, zwane popularnie Manhattanem - przyp. autora) i chciałem płacić za zakupy, byli tacy sprzedawcy, którzy nie chcieli brać pieniędzy. 
Zresztą, gdy strzeliłem gola w jakimś ligowym meczu, następnego dnia można było przeczytać o tym w gazetach. Tego na Ukrainie w tamtych latach nie doświadczyłeś. Mieszkałem w hotelu, gdzie pokój zapewniły mi Zakłady Metalowe Mesko. To było blisko lasu, więc korzystałem i dużo biegałem, czasem to już traktowałem jako przedmeczową rozgrzewkę. Człowiek był młody, szybko się regenerował. Najczęściej na boisku występowałem jako prawy pomocnik, trzeba było dużo biegać, ale miałem wydolność i chciałem się pokazać. W tym samym hotelu mieszkał trener Kuszłyk, więc na treningi i mecze często chodziliśmy razem. Mówił mi niekiedy - Wasia, dziś strzelisz bramkę. Uśmiechałem się słysząc to, a potem okazywało się, że miał rację, bo faktycznie trafiałem do siatki. 
Czy jakieś mecze w barwach Granatu szczególnie utkwiły ci w pamięci? 
- Na pewno zawsze zacięte były pojedynki z Radomiakiem. Pamiętam taki mecz w Radomiu, kiedy miałem znakomitą szansę do zdobycia gola, otrzymałem świetne podanie od Arka Bilskiego i właściwie miałem już przed sobą pustą bramkę. Niestety, piłkę wybił przed linią obrońca. Kto wie, może gdybym tę szansę wykorzystał, zwyciężylibyśmy i zwiększyli szanse na awans do drugiej ligi. Z kolei na siebie wygraliśmy z Radomiakiem 3:2, sytuacja na boisku zmieniała się co jakiś czas. Pamiętam, że zwycięskiego gola strzelił Bogdan Kobus. Zacięte były też spotkania z Lublinianką, jedno z takich w Skarżysku wygraliśmy 2:1, choć to goście pierwsi objęli prowadzenie. Wyrównał Tomek Chołuj, ja zdobyłem drugiego gola. Z Granatem każdy się w tamtej trzeciej lidze liczył, rywale mobilizowali się na mecze z nami. 
Po dwóch sezonach odszedłeś z Granatu do Avii Świdnik. Jak potoczyły się dalej twoje piłkarskie losy? 
- Do Świdnika ściągnął mnie trener Kuszłyk, który tam zaczynał pracę jako szkoleniowiec. Avia występowała ówczesnej drugiej lidze, bezpośrednio na zapleczu tamtej polskiej ekstraklasy. Byliśmy niestabilni, potrafiliśmy wygrywać z drużynami z czołówki, ale i tracić punkty z tymi z dołu tabeli. Pamiętam na przykład remisy 1:1 na wyjazdach z Avią Świdnik czy GKS Bełchatów. W tym drugim spotkaniu od 15 minuty występowaliśmy w dziesiątkę. W Świdniku występowałem ze swoim rodakiem Vladimirem Jurczenko, który grał jeszcze w Szachtarze Donieck za czasów Związku Radzieckiego. Po sezonie spędzonym w Avii wróciłem do rodzinnego Kałusza. Tam w miejscowym klubie poprawiła się sytuacja finansowa, graliśmy w drugiej lidze ukraińskiej. W ciągu dwóch lat strzeliłem 25 goli, bywało i tak, że na nasze mecze przychodziło po 5-6 tysięcy kibiców. Zespół ten przypominał mi Granat z wcześniejszych lat, to była mieszanka rutyny z młodością. 
Potem przeniosłem się do Prykarpatii Ivanofrankowsk. W barwach tego klubu zagrałem trzy mecze w ukraińskiej ekstraklasie, niestety, doznałem kontuzji kolana w spotkaniu przeciwko Czernomorcowi Odessa, która wyeliminowała mnie z gry na miesiąc. 
Wróciłeś jeszcze do Polski, do Tłoków Gorzyce i potem Nidy Pińczów. Jak wtedy sobie radziłeś? 
- Do Tłoków Gorzyce przyszedłem znów za namową trenera Kuszłyka. Jak na ówczesne warunki drugo- czy trzecioligowe, to mieliśmy tam złote czasy. Przez wiele lat żadnych opóźnień w wypłatach, klub miał sponsora. Spędziłem tam dwa lata. W Nidzie Pińczów występowałem już u schyłku swojej kariery, doskwierały mi problemy z kolanem. Byłem już wtedy doświadczonym i znanym w tym regionie kraju piłkarzem. Po reorganizacji rozgrywek spadliśmy z trzeciej ligi. Warunki w klubie były wówczas bardzo dobre, koledzy z Nidy super. Pozdrawiam ich wszystkich!  
Na pewno życiową szansą dla ciebie mógł być transfer do Widzewa Łódź. Dlaczego ostatecznie nie zagrałeś w polskiej ekstraklasie? 
-  To była skomplikowana sytuacja. Wszystko miało miejsce w 2000 roku, już kilka lat po tym jak Widzew występował w Lidze Mistrzów. Kiedy ja znalazłem się w kręgu zainteresowań łodzian, drużynę prowadził już Piotr Kuszłyk. 
Sytuacja finansowa w Widzewie była coraz trudniejsza, ale występowało tam jeszcze wielu znanych i doświadczonych piłkarzy jak Mirosław Szymkowiak, mój rodak Andriej Michalczuk, Daniel Bogusz. Wyjechałem z drużyną na obóz do Zakopanego, pokój dzieliłem z Adamem Krygerem. Zagrałem nawet w sparingu z Ruchem Chorzów. Niestety, wszystko zbiegło się też z moimi osobistymi problemami. 
Na Ukrainie skradziono mi samochód, musiałem wracać, nie miałem głowy do piłki, z transferu do Widzewa nic nie wyszło. Szkoda, ale cóż, takie życie...
Gdybyś miał porównać poziom piłki nożnej na Ukrainie, z czasów przed wybuchem wojny do tego w Polsce, to jakie masz wnioski i spostrzeżenia? 
- To zależy od klubu i drużyny. Jest widoczna różnica między ekstraklasą na Ukrainie a drugą ligą i niższymi. Wpływ na to ma z pewnością pieniądz. Kiedy klub jest bogatszy i stać go na sprowadzenie doświadczonych piłkarzy, to wtedy i poziom jest wyższy. Zupełnie odwrotnie wygląda sytuacja, kiedy nie ma z kogo zlepić składu. Na Ukrainie na przykład liga okręgowa jest już typowo amatorska, zawodnicy grają za darmo. Znam tę specyfikę także jako trener, bo właśnie w naszej okręgówce, w obwodzie Ivanofrankowskim prowadziłem FK Kałusz. 
Czym zająłeś się po tym, jak zawiesiłeś piłkarskie buty na kołku? 
- Biznesem. Z tego też względu często odwiedzałem Polskę. Przez piętnaście lat razem z żoną zajmowaliśmy się handlem. Jestem także fotografem. Mam swoje plany, ale na przeszkodzie stoi wojna... Mam trzech synów w wieku 30, 24 i 30 lat. Najstarszy pracuje jako specjalista IT (informatyka), zna język fiński, mieszka w Kijowie, pozostali dwaj z nami w Kałuszu. Żaden z chłopaków nie grał profesjonalnie w piłkę nożną, natomiast lubią dla przyjemności pograć w siatkówkę. 
Śledzisz jeszcze losy swojego pierwszego polskiego klubu, Granatu Skarżysko? 
- Oczywiście, obserwuję go na Facebooku. To zawsze będzie klub bliski mojemu sercu, podobnie też mam sentyment do Polski jako kraju. Tu przyjechałem mając niespełna 20 lat, to moja druga ojczyzna. Wracając do Granatu - życzę moim młodszym kolegom jak najlepszych wyników. Na pewno zasługują także na nowoczesny - jak na te realia i czasy - stadion. 
Dziękuję za rozmowę. 
PIOTR STAŃCZAK

Wasyl Fedoriw (rocznik 1973) jest wychowankiem klubu FK Kałusz na Ukrainie. Występował także w polskich drużynach II- i III-ligowych: Granacie Skarżysko-Kamienna, Avii Świdnik, Tłokach Gorzyce, Nidzie Pińczów, rozegrał trzy mecze w ekstraklasie Ukrainy w barwach Prykarpatii Ivanofrankowsk. Pomocnik lub ofensywny pomocnik. Przed wybuchem wojny na Ukrainie zajmował się handlem, jest także fotografem. Mieszka w Kałuszu. 
 
 
POLECAM:
 
 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zagrają dla Ryszarda Stańka! Na boisku Wichra Wilchwy odbędzie się impreza charytatywna

PIŁKA NOŻNA. W sobotę 13 lipca w Wilchwach w Wodzisławiu Śląskim odbędzie się Piknik Rodzinny dla Ryszarda Stańka. W planach są turnieje dzieci oraz dorosłych, podsumowaniem imprezy ma być natomiast starcie oldbojów miejscowego Wichra oraz Odry Wodzisław! Dochód zostanie przeznaczony na leczenie byłego reprezentanta Polski i srebrnego medalisty olimpijskiego. 

Euro 2024. Pierwszy trener Kacpra Urbańskiego zapewnia: jeszcze będzie o nim głośno! (WIDEO)

PIŁKA NOŻNA. Przed nami finały Mistrzostw Europy 2024 w Niemczech. W kadrze reprezentacji Polski znalazł się niespełna 20-letni Kacper Urbański, wychowanek Lechii Gdańsk, obecnie zawodnik włoskiego klubu FC Bologna. Młodego piłkarza wspomina jego pierwszy trener - Grzegorz Grzegorczyk z Akademii Piłkarskiej Lechii Gdańsk. 

Ryszard Staniek ciężko chory! Medalista olimpijski z Barcelony potrzebuje pomocy

PIŁKA NOŻNA. Ryszard Staniek, były piłkarz reprezentacji Polski oraz m.in. Górnika Zabrze i Legii Warszawa, uczestnik Ligi Mistrzów, jest ciężko chory. Ruszyła zbiórka pieniędzy na jego leczenie, rehabilitację oraz zakup samochodu. Liczy się każda złotówka!