MŚ Katar 2022. Przebłyski w meczu z Francją nie mogą zamydlić nam oczu. Kibic ma prawo oczekiwać czegoś więcej
Tak niewiele polskiemu kibicowi potrzeba, aby ze stanu beznadziei oraz zażenowania przejść do optymizmu. Niewiele, wystarczy porażka z mistrzami świata w 1/8 finału mundialu po niezłej grze. Przegrana 1:3 z Francuzami wstydu nie przyniosła, biało-czerwoni mogli schodzić z boiska z podniesionymi głowami. Tylko co dalej i co z tego teraz wyniknie?
29 marca tego roku świętowałem akurat swoje 42 urodziny, zaś Polska pokonała w barażu Szwecję 2:0 na Stadionie Śląskim w Chorzowie i wywalczyła awans do mundialu w Katarze. "Pisze się nowa historia, cieszę się, że właśnie tego dnia, który jest szczególny także dla mnie" - pomyślałem sobie, gdzieś tam spokojnie sącząc piwo. Czesław Michniewicz, który ledwie od dwóch miesięcy pracował jako selekcjoner kadry, po końcowym gwizdku sędziego miał łzy w oczach. Cieszyłem się autentycznie razem z nim, choć - przyznam - trochę zniesmaczyły mnie jego późniejsze komentarze na antenie "Kanału Sportowego" na temat dziennikarzy, z którymi miał nie "po drodze". Ten leżał pobity w krzakach przez zazdrosnego męża, tamten chodzi w spoconej koszulce - takich nowości można było się dowiedzieć od selekcjonera radującego się z awansu. Cóż, nie bardzo wypadało trenerowi drużyny narodowej zdobywać się na takie komentarze tuż po takim meczu. Michniewicz "odgryzł się" też reporterowi TVP Jackowi Kurowskiemu.
- Panie Czesławie, nie czas i miejsce wygadywać takie rzeczy, średnio to nawet przystoi szkoleniowcowi, który dopiero co zrealizował duży cel z drużyną narodową. Nawet jeśli ma jakieś prywatne aluzje do tego czy owego redaktora, to na Boga, w obliczu tego, o co gra, powinien wznieść się ponad takie złośliwości - pomyślałem sobie.
Grecja 2004? Gdzie nam do niej...
Ponieważ trenera rozlicza się z wyników, czekałem cierpliwie wiedząc, że zweryfikują go mistrzostwa w Katarze. W międzyczasie utrzymaliśmy się w Lidze Narodów, choć jedyne spotkanie, które zapamiętałem z pozytywnej strony to remis 2:2 na wyjeździe z Holandią. Tego nieszczęsnego 1:6 w Belgii już nie ma co teraz wspominać. Im bliżej było mundialu w Katarze, tym nasza kadra stawała się coraz bardziej zespołem bez polotu, zaprogramowanym głównie na obronę wyniku. Nie ukrywał tego zresztą nawet czołowy gracz reprezentacji Grzegorz Krychowiak, który po meczu towarzyskim z Chile (1:0) w Warszawie, tuż przed wyjazdem do Kataru, przekazał dziennikarzom - a za ich pośrednictwem także kibicom - żeby nie spodziewali się ładnej, efektownej gry. Już wtedy wielu z nas otwierało oczy ze zdumienia słysząc te słowa, ale spotkanie inauguracyjne Polaków z Meksykiem już na mundialu tylko to potwierdziło. Drużyna skupiała się tylko na obronie remisu, jedyną okazję do strzelenia bramki jaką miała, to rzut karny Roberta Lewandowskiego. Kapitan, który kilka miesięcy wcześniej przeżywał duże zamieszanie związane z jego transferem z Bayernu Monachium do FC Barcelony, zawiódł w ważnym momencie, aczkolwiek ja nie robiłem z tego jeszcze wielkiej tragedii - największym gwiazdom zdarzało się nie strzelać "jedenastek" w mundialach.
Fakt faktem, nie pokazaliśmy żadnego atutu w ofensywie. Sięgając do historii - pamiętam różne reprezentacje narodowe, które preferowały defensywny, siłowy i toporny styl gry, ale potrafiły wykazać ten instynkt zabójcy, wykorzystać swoje szanse pod bramką przeciwników. Wielu kibicom od razu przypomni się Grecja z Mistrzostw Europy 2004, która grała mało widowiskowo, ale ostatecznie sięgnęła po tytuł, prezentując zabójczą dla rywali skuteczność. Obserwując jednak poczynania Polaków w Katarze trzeba zadać sobie pytanie - gdzież nam do reprezentacji Grecji sprzed osiemnastu lat?
Po tym bezbramkowym remisie z Meksykiem "zęby bolały" od stylu gry naszej jedenastki i marne to było pocieszenie, że po raz pierwszy w XXI wieku nasza reprezentacja nie przegrała pierwszego meczu w mistrzostwach świata, co zdarzało się na turniejach w 2002, 2006 i 2018 roku.
Statystyki dla miłośników statystyk. Piłka musi nas porwać!
Wygrana w drugim spotkaniu nad Arabią Saudyjską 2:0 dała nadzieje, że piłkarze może jeszcze podbiją nasze serca. Po tym zwycięstwie byliśmy liderem tabeli swojej grupy i awans do 1/8 finału stawał się coraz bardziej realny. Niestety, w trzecim pojedynku przyszło nam "cieszyć się" z tak zwanej zwycięskiej porażki. 0:2 z Argentyną przyniosło wyjście z grupy tylko dlatego, że w drugim spotkaniu naszej grupy Meksyk pokonał Arabię tylko 2:1. Kiedy jeszcze prowadził 2:0, liczyliśmy szybko punkty, bramki, jaki bilans różni nas od Meksyku. Okazało się, że przy takim samym dorobku punktowym i stosunku bramek to my awansujemy ze względu na lepszy bilans fair-play, czyli mniejszą ilość kartek w dotychczasowych spotkaniach. Do historii przejdzie już nasza radość, kiedy w ostatnich sekundach gola zdobył Saudyjczyk i sprawa niejako się rozwiązała, bo ekipa z Ameryki Łacińskiej musiała wówczas strzelić jeszcze dwie bramki, aby awansować. Czegoś podobnego w dziejach polskiego futbolu jeszcze nie było i... oby już nigdy w przyszłości się nie zdarzyło. Żal było jednak patrzeć na radość naszych piłkarzy, którzy po bojaźliwej grze przeciwko Argentynie, polegającej na pilnowaniu "bezpiecznej" porażki 0:2, dostali się do fazy pucharowej mundialu.
Nie wiem, może tylko Wojciechowi Szczęsnemu zawdzięczamy, że nie przegraliśmy wyżej (obronić rzut karny Leo Messiego to wielka sprawa - tak się przechodzi do historii!), a pewnie i litości "Albicelestes", którzy w końcówce sprawiali wrażenie, jakby już nie chcieli dobijać leżącego, skoro ten i tak cieszy się z awansu.
Tak oto wejście do 1/8 finału mistrzostw świata stało się faktem po 36 latach przerwy. Podzieliliśmy się jednak my - kibice. Jedni łapali się za głowy i za styl gry Polaków nie pozostawiali na nich suchej nitki, drudzy podkreślali, że ostatecznie liczy się wynik, zaś o tym, czy zespół prezentował piękną postawę czy kiepską, nikt po latach nie będzie pamiętał. Otóż nieprawda, bo to co sprawia, że jeden czy drugi zespół zapisuje się w pamięci fanów na lata, to również styl, jaki prezentuje. Statystyki zapadają w pamięć najbardziej miłośnikom... statystyk. Przeciętny kibic lubi jednak nacieszyć oko fajną grą. Mnie nikt nie wmówi, że asekurancką, bojaźliwą postawą podbije moje serce tylko dlatego, że z reprezentacją wskoczył w mistrzostwach świata o jeden stopień wyżej po raz pierwszy od blisko 40 lat.
Gdyby Zieliński trafił to...
Tak oto nadeszła barbórkowa niedziela i mecz w 1/8 z obrońcami tytułu mistrza świata - Francuzami. Polegliśmy 1:3, choć była to porażka całkiem w innym stylu niż ta sprzed czterech dni z Argentyną. Podjęliśmy walkę, teraz można gdybać, jak ułożyłby się ten mecz, gdyby przy stanie 0:0 swoją sytuację w pierwszej połowie wykorzystałby Piotr Zieliński. "Gdyby" to ulubione słowo wielu polskich piłkarzy. Gdyby w czerwcu 1986 roku Ryszard Tarasiewicz i Jan Karaś w meczu przeciwko Brazylii w 1/8 finału meksykańskiego mundialu zamiast w słupek i poprzeczkę trafili do siatki "Canarinhos", to jeszcze przed upływem pół godziny prowadzilibyśmy 2:0. Skończyło się porażką 0:4... W niedzielę przeciwko Francji Polska zagrała ambitnie, ale tak naprawdę na tyle, na ile pozwolili piłkarze Didiera Deschampsa.
Słyszę różne głosy, że oto może z tej porażki z obrońcami tytułu wyciągniemy wnioski, że może to będzie nauka na przyszłość, dowód, że jednak potrafimy zastosować pressing, postraszyć silnego przeciwnika. Będziemy cieszyć się z jako takiej niezłej gry w pierwszej połowie i ambitnej postawy w drugiej. Tylko co z tego wyniknie?
Właśnie. Dwa lata temu, po porażce z Włochami w Lidze Narodów, Robert Lewandowski pytany w pomeczowym wywiadzie o to, jak ocenia taktykę na to spotkania, milczał przez osiem sekund. To słynne milczenie miało być tak naprawdę "gwoździem do trumny" dla ówczesnego selekcjonera Polaków Jerzego Brzęczka. Ten stracił posadę kilka tygodni później, zaś na Mistrzostwa Europy biało-czerwoni pojechali z nowym selekcjonerem - Portugalczykiem Paulo Sousą. Teraz, po porażce z Francją, "Lewy" zagadnięty o swoją przyszłość w reprezentacji, wprawdzie nie milczał przez osiem sekund, ale dał do zrozumienia, że nie ma ona sensu, jeśli kadra będzie prezentowała tak defensywny styl gry jak na katarskim mundialu. Ciekawe, jak to odbierze sam Michniewicz. Swoją drogą Lewandowski tego mundialu na pewno nie zaliczy do udanych, swoją postawą się nie obronił, nie wiem naprawdę, czy w reprezentacji osiągnie jeszcze większy sukces niż ćwierćfinał Mistrzostw Europy, czy aby teraz nie stracił ku temu ostatniej szansy. Kamil Glik, Grzegorz Krychowiak, Kamil Grosicki - nie przekreślam ich szans, ale do mistrzostw świata 2026 (jeśli oczywiście tam awansujemy) mogą raczej już nie dotrwać jako piłkarze reprezentacji. Czas na zmianę pokoleniową. Czy pod wodzą Michniewicza? Właśnie...
Panie Czesławie, czas na wnioski!
Nie jestem wielkim fanem pana Czesława, ale głównie dlatego, że reprezentacja pod jego wodzą nie potrafiła mnie tak na dobre porwać, przekonać do siebie, nie do końca wykorzystała swoją szansę na mundialu, mimo, że wyszła z grupy. Nie potrafił zmotywować zawodników do gry na 200, 300 procent w imprezie, która zdarza się raz na kilka lat, zaś dla wielu jedyny w karierze.
Przeważyło asekuranctwo, zamiłowanie do pilnowania tyłów a przebłyski w meczu z Francuzami nie mogą wytrawnemu kibicowi zamydlić oczu. Mnie nie zamydlą.
Z drugiej strony za niespełna cztery miesiące rozpoczynamy eliminacje do Mistrzostw Europy w Niemczech, od arcyważnego meczu na wyjeździe z Czechami, których w Katarze zabrakło. Nie jest to dobry czas na zmianę selekcjonera. Michniewicz powinien kontynuować swą misję, ale sam musi obowiązkowo wyciągnąć wnioski i postawić na odważniejszą grę swych nowych-starych podopiecznych, taką, która ucieszy oko przeciętnego kibica. Jeśli tego nie uczyni, możemy mieć kłopot nie tylko z pokonaniem Czechów, ale nawet Albanii.
Komentarze
Prześlij komentarz