PIŁKA NOŻNA. Skazany na pożarcie Lech Poznań był o krok od wyeliminowania słynnej FC Barcelony z Pucharu Zdobywców Pucharów. Od pamiętnych spotkań mija 35 lat. W pierwszym pojedynku katalońską widownię uciszył Bogusław Pachelski, zdobywając gola na 1:1. Jak po latach wspomina walkę z futbolowymi gigantami?
Bogusław Pachelski (z lewej), były napastnik "Kolejorza", na jednym z meczów z synem Łukaszem i wnuczkiem Aleksandrem. Zdjęcia archiwum prywatne.
Stawką dwumeczu był awans do ćwierćfinału Pucharu Zdobywców Pucharów (dziś te rozgrywki już nie istnieją) w sezonie 1988-89. Dokładnie 35 lat temu, 26 października odbył się pierwszy pojedynek, lechici zmierzyli się z Barcą na słynnym stadionie Camp Nou. Bogusław Pachelski zmusił tam do kapitulacji słynnego bramkarza Andoniego Zubizarettę. Stało się to w 71 minucie. Lech wyrównał stan meczu na 1:1, bo wcześniej Blaugrana prowadziła po golu Roberta Fernandeza.
- Wcześniej Jerzy Kasalik i Teodor Napierała, asystenci trenera Lecha Henryka Apostela
obserwowali Barcę w innym meczu, akurat wtedy zawodnik ten również
wykonywał "jedenastkę". Okazało się, że strzelając karne uderzał on
zwykle z całej siły w środek bramki. Trenerzy oczywiście przekazali mi
tę uwagę, trafi chciał, że w meczu z nami też wykonywał karnego.
Postanowiłem chyba być jednak mądrzejszy, zaufać swojej intuicji,
rzuciłem się w bok, a Robert faktycznie huknął w środek. I trafił... - rozpamiętywał w rozmowie ze mną Ryszard Jankowski, wtedy bramkarz "Kolejorza".
"Płocka" bramka na Camp Nou!
- Jechaliśmy tam na pożarcie, praktycznie nikt nie dawał nam szansy nawet na remis, raczej była mowa o porażce 0:3 i wyższej - wspomina 61-letni dziś Bogusław Pachelski, ówczesny napastnik poznańskiej ekipy. On do Lecha przeszedł w 1985 roku z Gwardii Warszawa, po tym jak zdobył koronę króla strzelców ówczesnej drugiej ligi (odpowiednik dzisiejszej pierwszej). Jak sam opowiada, był pod wrażeniem tamtego zespołu Lecha, gdzie występowali m.in. Mirosław Okoński, Krzysztof Pawlak, Jarosław Araszkiewicz i jeszcze wielu innych. - Bardzo dobrze mnie przyjęli, nie miałem problemów z aklimatyzacją, do dziś się przyjaźnimy - mówi Pachelski.
Jak wspomina sytuację, w której strzelił gola Barcelonie? - Zawsze śmiejemy się z Markiem Rzepką, że to była taka "płocka" bramka. Obaj bowiem jesteśmy rodowitymi płocczanami. Marek popisał się znakomitym podaniem za plecy obrońców Barcelony, dopadłem do piłki i trafiłem do siatki.
Andoni Zubizaretta, bramkarz gospodarzy próbował mnie zatrzymać, skrócić kąt, ja posłałem futbolówkę w krótki róg - opowiada Pachelski. Kiedy lechita wyrównał na 1:1, uciszył trybuny Camp Nou. Do dziś wspomina natomiast atmosferę słynnego obiektu.
- Duże wrażenie zrobiła na mnie sama kapliczka, gdzie modlił się papież Jan Paweł II. Zostawiliśmy na miejscu proporczyk Lecha. Co do samego meczu - walczyliśmy ze sławami, m.in. z Jose Mari Bakero, późniejszym trenerem poznańskiej drużyny, angielską gwiazdą Garym Linekerem, na ławce trenerskiej zasiadała holenderska legenda Johann Cryuff. Niektórzy moi koledzy rywalizowali wcześniej z piłkarskimi potęgami w europejskich pucharach, ale dla wielu z nas to była pierwsza taka w życiu konfrontacja z tak silnym zespołem - mówi Pachelski.
Pachelski: zżarła mnie trema
Uskrzydleni remisem 1:1 lechici z nadzieją czekali na rewanż w Poznaniu, który odbył się dwa tygodnie później, 9 listopada. Był przenikliwy, jesienny ziąb, ale atmosfera na stadionie przy ulicy Bułgarskiej niesamowicie gorąca. Na trybunach zasiadło około 35 tysięcy kibiców. - Już kiedy dwie godziny przed meczem jechaliśmy na stadion, to nasz obiekt był prawie w całości zapełniony, w tamtych latach padł rekord frekwencji - opowiada Bogusław Pachelski.
Potyczka w wielkopolskiej stolicy również zakończyła się remisem 1:1, poznaniacy objęli prowadzenie w 31 minucie po golu Jerzego Kruszczyńskiego z rzutu karnego. Siedem minut później wyrównał Robert Fernandez, ten sam, który trafił do siatki Lecha dwa tygodnie wcześniej. Rozstrzygnięcia nie przyniósł regulaminowy czas gry oraz dogrywka. O wszystkim decydowały rzuty karne, które, niestety, poznański zespół przegrał 4:5... Jednym z tych, którzy zmarnowali swoje "jedenastki" był Pachelski.
- Ktoś z kolegów zrezygnował ze strzelania karnego w piątej kolejce, trener Apostel zdecydował więc, że będę to ja. Zżarła mnie trema, całe piłkarskie życie, kiedy strzelałem karne, celowałem zwykle w lewy róg, a tu zdecydowałem się uderzać w prawy i Zubizaretta obronił... - dodaje były napastnik Lecha.
Konkurs "jedenastek" miał też swoją dramaturgię, ze strony poznaniaków oprócz Pachelskiego pomylili się też: Araszkiewicz i Damian Łukasik, w Barcelonie swoje szanse zmarnowali: Robert Fernandez i Alessandro. Mimo, że Lech odpadł, to spotkał się z prawdziwą owacją kibiców.
POLECAM:
Strzelał Marsylii oraz Panathinaikosowi
Pachelski w swojej karierze występował w młodzieżowej reprezentacji Polski, w dorosłej kadrze nigdy nie zagrał.
- Nie było takiego zainteresowania ze strony selekcjonerów, ja też znałem swoje miejsce w szeregu. Pozostały mi natomiast świetne wspomnienia z pucharowych potyczek Lecha. Jesienią 1990 roku w Pucharze Europy Mistrzów Krajowych walczyliśmy ze słynną Olympique Marsylia, występowały w niej sławy, m.in. Eric Cantona, Jean-Pierre Papin czy Jean Tigana. U siebie wygraliśmy 3:2, we Francji polegliśmy 1:6. Miałem to szczęście, że trafiłem do siatki w pierwszym pojedynku z marsylczykami u siebie oraz rundę wcześniej, w Atenach, kiedy pokonaliśmy Panathinaikos 2:1 (najpierw Lech zwyciężył mistrza Grecji 3:0 u siebie - przyp. autora) - opowiada Bogusław Pachelski, który obecnie nie działa już w profesjonalnym futbolu, mecze obserwuje tylko jako kibic. Ogląda pojedynki Wisły w swoim rodzinnym Płocku i oczywiście Lecha.
- Młodszym piłkarzom z Poznania mogę pozazdrościć pięknego stadionu, to kapitalna sprawa grać na takim obiekcie przed fantastycznymi kibicami. Lech tak wtedy jak i za moich czasów mógł liczyć na swoich fanów - przyznaje Pachelski.
POLECAM:
Skróty meczów Lecha Poznań z FC Barcelona jesienią 1988 roku.
Komentarze
Prześlij komentarz