Polska - Rosja 1:1. Warszawa długo nie mogła zasnąć, klimat Euro 2012 czuło się nogach, głowie i gardle
PIŁKA NOŻNA. To był mecz, na który wielu naszych kibiców ostrzyło sobie zęby. Nie dał zwycięstwa, przedłużył jedynie o kilka dni nadzieje na to, że wyjdziemy z grupy. Jakże mogło być inaczej, przed własnymi kibicami, jako współgospodarze Euro 2012... Zmarnowaliśmy jednak dziejową szansę i pozostały tylko wspomnienia.
12 czerwca 2012 roku. Kibice podążają na Stadion Narodowy w Warszawie na drugi mecz grupowy Polska - Rosja. Zdjęcia: archiwum prywatne
To nie był zwykły mecz "o punkty". Z różnych powodów budził duże emocje. Kiedy losowano grupy finałowe Euro 2012 w Polsce i na Ukrainie i okazało się, że przyjdzie nam zmierzyć się z Rosją, zdawaliśmy sobie sprawę, że ówczesna sborna będzie jednym z faworytów do awansu do fazy pucharowej. Czechów i Greków, naszych pozostałych grupowych rywali, obawialiśmy się jakby mniej. To był wyjątkowy okres w Polsce, bo powstawały nowe stadiony, czuć było ten klimat Mistrzostw Europy w każdym zakątku kraju. Oczywiście pojawiało się i dużo obaw, czy podołamy organizacyjnie jako kraj. Być może mało kto dopuszczał do siebie myśli, że w najważniejszym momencie zawiodą sami piłkarze i trener naszej reprezentacji Franciszek Smuda.
Polska - Rosja w 2012. Musiałem tam być!
8 czerwca 2012 roku, jako jeden z gospodarzy mistrzostw, otwieraliśmy całą imprezę meczem z Grecją na nowym Stadionie Narodowym. Zakończył się remisem 1:1, który przyjęliśmy raczej z niedosytem. Z drugiej strony my kibice, znając już historię z poprzednich wielkich turniejów XXI wieku, odetchnęliśmy z ulgą, że kadra nie doznała porażki w pierwszym meczu i nadal pozostawała w grze o awans. Nadzieje więc nie gasły, z niecierpliwością czekaliśmy właśnie na drugie spotkanie z Rosją 12 czerwca, także na Stadionie Narodowym. Sborna zaczęła turniej z wysokiego "C" gromiąc w pierwszym pojedynku Czechów 4:1. Jej trenerem był słynny Holender Dick Advocaat, szkoleniowiec z bogatym, międzynarodowym doświadczeniem.
Zainteresowanie spotkaniem było więc ogromne. Mnie osobiście nie udało się zdobyć biletów na finały Euro ani też akredytacji (wtedy pracowałem w mediach lokalnych), ale wiedziałem, że 12 czerwca 2012 roku muszę być w Warszawie i koniec!
Bilety mieli: mój kuzyn Artur, koledzy Tomek i Mariusz, z którymi w tamtym czasie jeździłem często na różne mecze reprezentacji Polski. Postanowiłem, że z nimi udam się do stolicy a potem sam do strefy kibica obok Pałacu Kultury i Nauki. Perspektywa pieszej wędrówki wśród tysięcy kibiców na drugą stronę Wisły kusiła jak diabli, tym bardziej, że klimat Euro czuło się dosłownie w każdym kawałku organizmu - w nogach, głowie, gardle...
Biało-czerwony marsz "Poniatowszczakiem"
Tumult, kibicowskie śpiewy, kordony policji na Moście Poniatowskiego w Warszawie, wszystko to świadczyło o tym, że trwa wielka impreza, gra Polska, w dodatku z przeciwnikiem, który sam w sobie wywołuje mobilizację. Tuż przed naszym przyjazdem w tym rejonie doszło do chuligańskich zamieszek, ale policja opanowała sytuację. Zdecydowana większość fanów biało-czerwonych przyjechała do Warszawy dopingować nasz zespół, czy to na Narodowym, czy w strefie. Grupki Rosjan, które mijałem wędrując do Śródmieścia, też nie zachowywały się prowokująco, choć może akurat miałem szczęście trafić na te mniej dążące do konfrontacji. Służby miały tego dnia a później i nocy wiele pracy.
Mój ojciec pracował wtedy na budowie w Warszawie, umówiliśmy się, że spotkamy się w strefie kibica, ale dotarłem tam pierwszy. Tłum pod Pałacem Kultury gęstniał z minuty na minutę, najgorzej, jeśli chciałeś kupić piwo i skorzystać z toi toia, ustawiały się tam gigantyczne kolejki. Było głośno, gwarno, spotykali się ludzie z różnych części Polski. Stojąc "za potrzebą" słuchałem wrażeń jednego z kibiców z Katowic, który wspomniał, że w ogóle pierwszy raz jest w Warszawie i widać było, że całą tę wizytę niesamowicie przeżywa. Tak było, można było zawrzeć tu różne znajomości, pogadać z ludźmi, z którymi łączyła cię POLSKA.
Jeest! Nie... to jednak spalony
Do ojca ze strefy dzwoniłem kilka razy, ale zwykle było tak, że odbierał, wymieniliśmy dwa słowa i gubiliśmy zasięg w całym tumulcie. W końcu postanowiłem wyjść na zewnątrz i udać się te kilkaset metrów pod Centralny. Tam wreszcie się spotkaliśmy. Ojciec przyszedł z kolegą, z którym pracował na budowie. Kupiliśmy piwo w markecie, ale nie weszliśmy już do strefy, tylko razem z innym tłumem staliśmy blisko ogrodzenia, przez szczelinę można było obserwować telebim i na nim trwający mecz. Hałasy dochodzące z różnych stron wzajemnie się kumulowały, piwo lało strumieniami.
W 17 minucie spotkania Robert Lewandowski zagrał piłkę w pole karne do Eugena Polanskiego, a ten strzałem lewą nogą pokonał rosyjskiego bramkarza! Zapanował prawdziwy szał. Widziałem tę sytuację zerkając właśnie na telebim przez szczelinę w ogrodzeniu. - JEEEST, JEEEST, GOOL! - darłem się wniebogłosy, aż po kilku sekundach jeden ze starszych kibiców uspokoił mnie, że jednak bramki nie ma, bo nasz zawodnik został złapany w pułapkę ofsajdową.
Tak było, emocje brały górę, mecz "na spokojnie" to obejrzałem sobie dopiero w telewizyjnej powtórce następnego dnia.
Łyk piwa, mecz i znowu łyk...
W czasie transmisji w strefie kibica nasze nastroje najbardziej ostudził jednak stracony gol... W 37 minucie celnym strzałem głową popisał się Ałan Dzagojew, Przemysław Tytoń musiał wyjmować piłkę z siatki. Do przerwy przegrywaliśmy 0:1 i mnie jakoś tak zaczęło nosić. Piłkarze zeszli do szatni, namówiłem ojca i jego kolegę, aby jednak iść gdzieś do śródmieścia, znaleźć knajpę z telewizorem i obejrzeć drugą połowę w bardziej "kameralnym" otoczeniu. Nie było to takie łatwe, ale w końcu znaleźliśmy jakąś restaurację blisko Dworca Centralnego. Usiedliśmy w ogródku piwnym, telewizor znajdował się w środku, więc co jakiś czas wchodziłem do środka i łapałem jakieś urywki.
Traf chciał, że w pewnym momencie, już wracając z łazienki, usłyszałem głośny okrzyk - jeden, drugi, trzeci, aż nagle cała restauracja eksplodowała z radości. To właśnie Jakub Błaszczykowski, kapitan naszej reprezentacji pięknym strzałem lewą nogą z około 17 metrów doprowadził do wyrównania!
Początkowo myślałem, że do siatki trafił Damien Perquis, dopiero potem któryś z moich towarzyszy wyprowadził mnie z błędu. Następne pół godziny upłynęły nam właśnie na kursowaniu między stolikiem, łykami piwa i ponownie obserwowaniem transmisji. Na Stadionie Narodowym też nie zabrakło emocji, choć bramki już nie padły. Końcowy gwizdek przyjęliśmy z lekkim niedosytem a może i z ulgą, bo jednak nasza reprezentacja nadal pozostała w grze o wyjścia z grupy. Mieliśmy na koncie dwa punkty i wszystko już było w nogach i głowach naszych piłkarzy.
Niestety, wtedy, późnym wieczorem i nocą z 12 na 13 czerwca jeszcze nie wiedzieliśmy, że cztery dni później we Wrocławiu polegniemy w meczu z Czechami 0:1 i stracimy historyczną szansę na ugranie czegoś wielkiego. Nie wiedzieliśmy, że Błaszczykowski, bohater meczu z Rosją, cztery dni później po końcowym gwizdku będzie w pierwszej kolejności wylewał żale do PZPN, iż piłkarze nie byli pewni czy ich rodziny dostaną bilety na spotkanie z Czechami...
Tego nigdy kadrze nie wybaczyłem
Powiem szczerze, tego naszej reprezentacji nie wybaczyłem do tej pory, mimo, że cztery lata później, podczas Euro 2016 we Francji wyszła z grupy i dotarła ćwierćfinału. Nie wybaczyłem jednak, że taką okazję wypuściła z rąk walcząc we własnym kraju, przed swoją, wyjątkową publicznością, która jak nigdy wcześniej i nigdy później, tłoczyła się w strefach kibicach, barach i gdzie tylko mogła, aby wspierać piłkarzy. Marnym pocieszeniem było to, że wtedy i Rosja odpadła, bowiem z grupy awansowali niespodziewanie mniej doceniani Grecy i Czesi...
Wtedy, wędrując nocą Alejami Jerozolimskimi i "Poniatowszczakiem" na Saską Kępę, gdzie zaparkowaliśmy samochód, śpiewając i upajając się tą atmosferą, po prostu nie mogłem wiedzieć, jak to się potoczy. Ostatni scenariusz, jaki brałem wracając do domu, to porażka 0:1 z Czechami. Niestety, scenariusz wydarzeń okazał się bardzo brutalny...
Protokół meczowy z 12 czerwca 2012 roku
POLSKA - ROSJA 1:1 (0:1)
Bramki: 0:1 Ałan Dzagojew 37, 1:1 Jakub Błaszczykowski 57.
POLSKA: Tytoń - Piszczek, Wasilewski, Perquis, Boenisch - Błaszczykowski, Dudka (73. Mierzejewski), Polanski (85. Matuszczyk), Murawski, Obraniak (89. Pa. Brożek) - Lewandowski. Trener Franciszek Smuda.
ROSJA: Małafiejew - Aniukow, Bierezuckij, Ignaszewicz, Żyrkow - Dzagojew (79. Izmajłow), Szyrokow, Dienisow, Zyrianow, Arszawin - Kierżakow (70. Pawluczenko). Trener Dick Advocaat.
Sędzia główny: Wolfgang Stark (Austria). Żółte kartki: Lewandowski, Polanski - Dienisow, Zagojew. Widzów: 56.000.
PIOTR STAŃCZAK
Skrót meczu Polska - Rosja (1:1) w Warszawie podczas Euro 2012.
Komentarze
Prześlij komentarz