Przejdź do głównej zawartości

Polska - San Marino 1:0. Zamiast pogromu był wstyd! Bacciocchi: to my po meczu dawaliśmy autografy

PIŁKA NOŻNA. 28 kwietnia minie dokładnie 30 lat od sławetnego meczu Polska - San Marino w eliminacjach do Mistrzostw Świata w USA. Tamto spotkanie, które biało-czerwoni wygrali 1:0 pokazało, że żadnego przeciwnika nie wolno lekceważyć przed pierwszym gwizdkiem. Choć brzmi banalnie, to nasi piłkarze boleśnie o tym się przekonali... 
Przed meczem Polska - San Marino, kapitanowie: Roman Szewczyk (pierwszy z prawej) i Massimo Bonini (z lewej) oraz trójka sędziowska, w środku Leslie Mottram. Fot. Kadr z transmisji TVP
 
 
Blamaży w wykonaniu polskich reprezentantów było w historii wiele, ale szczególnie odczuwalne stały się już na przełomie lat 80. i 90. minionego stulecia. kiedy nasze piłkarstwo dotknął kryzys i często męczyliśmy się nawet z przeciwnikami posiadającymi - słusznie zresztą - status amatorów. Kibice liczący sobie pięćdziesiąt wiosen bądź nieco mniej dobrze pamiętają mecz z Cyprem 12 kwietnia 1987 roku. kiedy to walczyliśmy o awans do Mistrzostw Europy. Podopieczni Wojciecha Łazarka zbłaźnili się dokumentnie, remisując 0:0. Trudno sobie to wyobrazić, jeśli nasza kadra miała w składzie choćby Włodzimierza Smolarka, Mirosława Okońskiego. Dariusza Dziekanowskiego, Jana Furtoka... Tamten wynik był symbolem niemocy Łazarka i jego wybrańców. Późniejsze pokolenia reprezentantów wcale jednak nie chciały być pod tym względem "gorsze". 

Bonini, dawny kolega... Bońka

W meczach o punkty do 1993 roku biało-czerwoni raczej nie notowali wpadek w starciach z najsłabszymi przeciwnikami w grupach (Albania i Turcja), wygrywali planowo, choć i bez fajerwerków. Wiadomo jednak, że na takie pojedynki trudniej było im się zmobilizować i pokazać oszałamiającą formę. Chodziło raczej o zainkasowanie kompletów punktów i zbrojenie się na silnych rywali jak Anglia, Holandia, Irlandia czy Szwecja. Jak radziliśmy sobie z tymi ekipami - o tym też pamiętamy, ale jest to raczej temat na inną opowieść.
W eliminacjach do World Cup 1994 w USA najsłabszą ekipą w naszej grupie było San Marino. Zespół składający się z amatorów, którzy na co dzień pracowali w innych miejscach, zaś w piłkę grali tylko "po godzinach". Tak zresztą pozostało i do dziś, choć na przełomie lat zawodowych piłkarzy w tym zespole przybywało. 
San Marino sprzed trzydziestu lat miało w swoich szeregach jednego, znanego profesjonalnego piłkarza. Był to kapitan drużyny Massimo Bonini, który kilka lat wcześniej występował w Juventusie Turyn razem z naszym Zbigniewem Bońkiem! Miał zresztą doświadczenie z ligi włoskiej, bo pod koniec kariery grał też w Bolonii. Niewiele mógł jednak wskórać z zespołem amatorów. Już start eliminacji był dla San Marino bardzo bolesny, bowiem ulegli w Oslo Norwegii aż 0:10! Kolejne spotkania też przynosiły temu zespołowi gorycz wysokich porażek. 

Wszyscy czekali na piknik

Nic więc dziwnego, że przed meczem 28 kwietnia 1993 roku w Łodzi nastroje w naszej reprezentacji były bardzo optymistyczne. Nawet jeśli piłkarze starali się nie wypadać w swych wypowiedziach zbyt buńczucznie, to i tak trudno było im ukryć dużą pewność siebie przed starciem z sanmarińczykami. Zresztą, kibice również spierali się o to, w jakich rozmiarach zwyciężymy. Jeszcze kilka tygodni wcześniej Polska zremisowała w towarzyskim meczu z Brazylią 2:2 na jej terenie! 
 
Wydawało się, że mamy mocną reprezentację, która ostatnie co miałaby odczuwać, to respekt przed futbolowym kopciuszkiem z San Marino. Wydawało się to kompletnie niedorzeczne, nawet jeśli późniejsze towarzyskie potyczki (1:1 z Litwą i 2:1 z Finlandią) już takim hurraoptymizmem nie napawały.
W tamto kwietniowe popołudnie na stadionie Widzewa w Łodzi właściwie wszystkie znaki na niebie i ziemi zdawały się wskazywać na okazałą victorię podopiecznych Andrzeja Strejlaua. Piękna, słoneczna pogoda, na trybunach 20 tysięcy kibiców pełnych wiary i optymizmu. 
Nic tylko udać się na piłkarski piknik, miło spędzić dwie godziny a potem świętować przy piwku i analizować, co nasi kadrowicze powinni poprawić w grze, gdy przyjdzie im walczyć 29 maja z Anglikami. Reprezentacja naszpikowana niedawnymi olimpijczykami z Barcelony i uzupełniona doświadczonymi graczami z lig zagranicznych bądź też czołowymi piłkarzami naszej ówczesnej ekstraklasy, była zdecydowanym faworytem. 
 
Kolejne minuty pokazywały jednak, że tego dnia coś tu wyraźnie w naszej ekipie nie grało. San Marino broniące się właściwie całą drużyną na swojej połowie, zmusiło Polaków do ataku pozycyjnego, czyli elementu, który w wykonaniu futbolistów znad Wisły nigdy nie był (i nie jest do dziś) zbyt mocnym orężem. 

Bacciocchi: miałem świetną okazję

Niby nasza drużyna częściej posiadała piłkę i miała inicjatywę, to jednak minuty upływały i nic z tego nie wynikało. W pierwszej połowie precyzji w różnych sytuacjach brakowało Andrzejowi Juskowiakowi, Romanowi Koseckiemu, Piotrowi Czachowskiemu, Jackowi Zioberowi, Jerzemu Brzęczkowi czy Tomaszowi Wałdochowi. Uderzenia z dystansu Romana Szewczyka i Leszka Pisza bronił z kolei golkiper San Marino Pierluigi Benedettini. Kiedy do siatki trafił wreszcie Jan Furtok, sędzia pokazał pozycję spaloną... 
 
W dwóch sytuacjach to niespodziewanie goście mogli pokusić się o bramki! Raz po strzale Mauro Valentiniego piłkę z linii bramkowej wybił Juskowiak (!), a potem Nicola Bacciocchi próbował lobować Aleksandra Kłaka, ale przeniósł futbolówkę nad poprzeczką. Tak to wróciliśmy z dalekiej podróży... Bacciocchi żałuje do dziś tej okazji. 
- Przeprowadziliśmy szybki kontratak, miałem naprawdę idealną szansę do tego, aby zdobyć gola i objąć prowadzenie. Niestety, nie wykorzystałem jej... O polskich zawodnikach nie wiedzieliśmy wcześniej zbyt dużo, byliśmy natomiast świadomi tego, że to profesjonalny zespół. Na pewno chcieliśmy jak najlepiej przygotować się do tego meczu - opowiada 52-letni dziś Nicola Bacciocchi. 
Ten piłkarz zapisał się zresztą w historii reprezentacji San Marino, bo jako pierwszy zdobył dla swojej drużyny narodowej gola z gry. Działo się to jesienią 1992 roku w meczu z Turcją w eliminacjach do mundialu w USA, kiedy Nicola z kolegami przegrali 1:4. 
 
- To był historyczny gol, padł po rzucie rożnym. Była to również pierwsza bramka, jaką zdobyliśmy w wyjazdowym spotkaniu. Mecz przegraliśmy dopiero w końcówce (jeszcze w 86 minucie był remis 1:1, potem Turcy strzelili trzy bramki - przyp. autora). Pamiętam dobrze tamten pojedynek, na stadionie w Ankarze zasiadło 40 tysięcy kibiców, atmosfera była gorąca, w pewnym momencie na murawę wbiegł nawet jeden z tureckich kibiców - wspomina Bacciocchi, który w tamtych czasach pracował jako sprzedawca w sklepie, zaś w swojej reprezentacji zadebiutował dużo wcześniej, mając 19 lat. 

Nicola Bacciocchi obecnie. Strzelił dla San Marino pierwszą w historii tej reprezentacji bramkę z gry, zaś był też bliski zdobycia gola w meczu z Polską! Fot. Archiwum prywatne

Ta nieszczęsna ręka...

Do przerwy mieliśmy bezbramkowy remis i kibice na trybunach oraz przed telewizorami coraz bardziej tracili cierpliwość. Po zmianie stron obraz gry nie uległ wcale zmianie, nasi piłkarze wciąż atakowali, próbowali, ale z minuty na minutę towarzyszyła im coraz większa nerwowość. Sami czuli, że... coś tu wyraźnie nie gra. W pewnym momencie celem stało się zdobycie choćby jednej, zwycięskiej bramki, bo na okazały triumf już nie było co liczyć. Nie przy tej "skuteczności", jaką w tamto popołudnie prezentowali nasi piłkarze na obiekcie Widzewa. Męczyli się okropnie, zaś z trybun padało pod ich adresem coraz więcej niewybrednych epitetów. 

W 75 minucie stała się wreszcie rzecz niesłychana! Roman Kosecki wywalczył piłkę na prawej stronie boiska, dograł ją na trzeci metr do wbiegającego w pole karne Jana Furtoka. Ten, chyba już w akcie desperacji, uderzył futbolówkę lewą ręką i tak wpakował ją do siatki! Goście oczywiście protestowali, ale szkocki sędzia Leslie Mottram... gola uznał. Do dziś nie wiadomo, czy ani on, ani asystent liniowy nie widzieli dobrze tej sytuacji, czy.... nie chcieli widzieć. Cóż, drogi, zwłaszcza młodszy kibicu, wtedy systemu VAR jeszcze na stadionach Polski i świata nie było. Wątpliwości rozwiewały jednak telewizyjne powtórki... Mecz skończył się zwycięstwem 1:0, na schodzących do szatni polskich piłkarzy sypały się prawdziwe gromy, wyzwiska i przeraźliwe gwizdy. Nie takiego finału popołudnia spodziewali się kibice, oj nie takiego! Oklaski zebrali natomiast dzielni piłkarze San Marino. 
- Najbardziej zapamiętałem moment, gdy schodziliśmy z boiska, wokół było dużo dzieci, które prosiły o autograf, a dla nas był to wielki powód do dumy! - Nicola Bacciocchi. 
Dodaje: - Zagraliśmy bardzo dobry mecz, to było jedno z naszych najlepszych spotkań wyjazdowych. Gol padł po nieprzepisowym zagraniu Furtoka i tylko to zdecydowało o wyniku. Tego piłkarza spośród wszystkich polskich zawodników zapamiętałem najlepiej, właśnie z powodu tej sytuacji. Myślę, że przeciwnicy nas nie doceniali i na pewno nie spodziewali się takiej postawy z naszej strony - kontynuuje wspomnienia były napastnik San Marino. 

Seaman byłby bez szans

Bacciocchi grał w reprezentacji narodowej do 30 roku życia, dziś pracuje zawodowo w swojej firmie. Spośród różnych spotkań zapamiętał także to przeciwko Anglikom u siebie na finiszu eliminacji do Mistrzostw Świata w 1994 roku. Jego zespół rozpoczął mecz kapitalnie, bo już w pierwszej minucie San Marino objęło prowadzenie! 
 
- Davide Gualtieri strzelił gola po moim podaniu. W drugiej połowie trafiłem w słupek, strzał był tak mocny, że bramkarz Anglików David Seaman tylko odprowadzał piłkę wzrokiem. Niewiele zabrakło, a trafiłbym do siatki - wspomina Nicola. Tamten mecz Anglia wygrała 7:1. W sumie w ówczesnych eliminacjach San Marino uplasowało się na ostatnim, szóstym miejscu w grupie, zdobyło jeden punkt w dziesięciu meczach (remisując bezbramkowo z Turcją u siebie), miało bilans bramek 2:46. Porażka z Polską w Łodzi była natomiast najmniejszą w rozmiarach, jakich doznali w całych eliminacjach. 
 
Dziś reprezentacja San Marino także zalicza się do najsłabszych w Europie, ale Bacciocchi dostrzega pewną różnicę. - Być może 30 lat temu tempo gry było nieco wolniejsze nic obecnie, ale jeśli porównywać nasze drużyny, to reprezentacja za moich czasów bardziej stawiała na zespołową grę, wspieraliśmy się wzajemnie i ambitnie. Teraz wszystko bardziej opiera się na indywidualnościach. My mieliśmy lidera - Massimo Boniniego. Był dla nas autorytetem na boisku i poza nim. Naprawdę, wspaniały człowiek - wspomina były reprezentant San Marino, który - niewiele brakowało - a zostałby bohaterem swojej drużyny w meczu w Łodzi.
Dla Polski tamto zwycięstwo 1:0, po golu zdobytym ręką, było powodem do wstydu. Wynik "poszedł w świat"... Eksperci łamali sobie głowy pytaniem - który obraz reprezentacji Polski jest prawdziwy - ten z meczu przeciwko Brazylii czy ten z Łodzi, kiedy męczyli się z amatorami z Połwyspu Apenińskiego? Tamto spotkanie, choć wygrane, stało się w pewnym sensie symbolem niemocy polskiego futbolu lat 90. 

Po latach padł rekord

Trzy tygodnie później Polacy pojechali na rewanż do San Marino i tam pokonali gospodarzy 3:0 po dwóch golach Marka Leśniaka i jednym Krzysztofa Warzychy. Wszystkie padły dopiero w drugiej połowie, ale tak czy inaczej, zwycięstwo w Serravalle było już bardziej przekonujące. Nikt jednak nie zaprzątał sobie nim specjalnie głowy, bowiem dziesięć dni później czekał nas mecz z Anglią na Stadionie Śląskim w Chorzowie. O tej batalii napiszę już następnym razem. 

Co do konfrontacji z San Marino - już w XXI wieku nasza reprezentacja kilka razy mierzyła się z tym zespołem w eliminacjach do mistrzowskich turniejów. Z reguły nie miała problemów z odnoszeniem wysokich zwycięstw, najbardziej okazałe zanotowała wiosną 2009 roku, kiedy wygrała 10:0 i do dziś jest to najwyższa w historii victoria biało-czerwonych w oficjalnym spotkaniu. 
 
Protokół meczowy - 28 kwietnia 1993 roku, Łódź
POLSKA - SAN MARINO 1:0 (4:0) 
Bramka: 1:0 Jan Furtok 75 min.
POLSKA: Kłak - Wałdoch, Szewczyk - Czachowski, Koźmiński, Pisz, Brzęczek, Ziober - Kosecki, Furtok, Juskowiak (85. Staniek). Trener Andrzej Strejlau.
SAN MARINO: Benedettini - Canti, Valentini, Gobbi, Gennari, Della Valle - Zanotti (80. Francini), M. Mazza, Manzaroli, Bonini - Bacciocchi (71. P. Mazza). Trener Sergio Leoni.
Żółte kartki: Della Valle, Valentini, Gobbi.
Sędzia główny: Leslie Mottram (Szkocja). Widzów: 20 tysięcy. 
 
PIOTR STAŃCZAK 
 
Skrót meczu Polska - San Marino (1:0) 28 kwietnia 1993 roku w Łodzi.
 
 
POLECAM: 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zagrają dla Ryszarda Stańka! Na boisku Wichra Wilchwy odbędzie się impreza charytatywna

PIŁKA NOŻNA. W sobotę 13 lipca w Wilchwach w Wodzisławiu Śląskim odbędzie się Piknik Rodzinny dla Ryszarda Stańka. W planach są turnieje dzieci oraz dorosłych, podsumowaniem imprezy ma być natomiast starcie oldbojów miejscowego Wichra oraz Odry Wodzisław! Dochód zostanie przeznaczony na leczenie byłego reprezentanta Polski i srebrnego medalisty olimpijskiego. 

Euro 2024. Pierwszy trener Kacpra Urbańskiego zapewnia: jeszcze będzie o nim głośno! (WIDEO)

PIŁKA NOŻNA. Przed nami finały Mistrzostw Europy 2024 w Niemczech. W kadrze reprezentacji Polski znalazł się niespełna 20-letni Kacper Urbański, wychowanek Lechii Gdańsk, obecnie zawodnik włoskiego klubu FC Bologna. Młodego piłkarza wspomina jego pierwszy trener - Grzegorz Grzegorczyk z Akademii Piłkarskiej Lechii Gdańsk. 

Dawne piłkarskie gwiazdy zagrają dla chorego Tymusia w Grodzisku Mazowieckim

PIŁKA NOŻNA. Trwa już odliczanie do charytatywnego turnieju na rzecz chorego Tymusia, który odbędzie się 27 stycznia 2024 roku w Grodzisku Mazowieckim koło Warszawy. Wystąpi między innymi Reprezentacja Gwiazd Piłkarzy Polskich.