PIŁKA NOŻNA. Dokładnie 20 lat temu, jesienią 2003 roku Groclin Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski sensacyjnie wyeliminował z Pucharu UEFA kolejno Herthę Berlin oraz Manchester City! W tych pamiętnych pojedynkach, w barwach polskiej drużyny, grał czeski piłkarz Lumír Sedláček. Co robi obecnie i jak wspomina starcia z gwiazdami?
Lumír Sedláček, były pomocnik Groclinu, dziś pracuje w koszykarskim klubie BK Opava. Zdjęcia: archiwum prywatne i Urząd Miasta w Grodzisku Wielkopolskim.
2003 rok zapisał się w historii klubu z maleńkiego Grodziska Wielkopolskiego ale także i polskiego futbolu. Na przełomie września i października ówczesny wicemistrz Polski wyeliminował najpierw niemiecką Herthę Berlin. Podopieczni słowackiego trenera Duszana Radolskyego zremisowali na wyjeździe 0:0, następnie wygrali u siebie 1:0, samobójczą bramkę strzelił Josip Simunić.
W kolejnej rundzie znów doszło do sensacji z udziału Groclinu Dyskobolii! Na drodze tej drużyny stanął potężny angielski Manchester City. W pierwszym pojedynku na wyjeździe polski zespół niespodziewanie zremisował 1:1. Spotkanie zaczęło się "planowo" dla City, w 6 minucie gospodarze objęli prowadzenie po celnym trafieniu Francuza Nicolasa Anelki. W 65. min. fenomenalnym strzałem z rzutu wolnego popisał się 20-letni wówczas Sebastian Mila!
Rewanż dostarczył wielu emocji, w Grodzisku padł ostatecznie bezbramkowy remis, który dał Groclinowi awans do 1/16 finału Pucharu UEFA! Drużyna z miasteczka liczącego około 14 tysięcy mieszkańców odprawiła z kwitkiem kolejną europejską potęgę. W barwach wielkopolskiej drużyny grał wówczas m.in. czeski boczny pomocnik, 45-letni dziś Lumír Sedláček. Jak wspomina tamte boje?
Groclin Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski był pierwszym polskim klubem w pana karierze. Jak pan w ogóle trafił do naszego kraju?
Sedláček: - Kiedy w 2003 roku pojawiła się oferta Groclinu, miałem jakąś wiedzę o polskiej lidze, wasz kraj też nie był dla mnie jakąś tajemnicą, ponieważ wychowałem się w Opavie, niedaleko granicy z Polską. Z drugiej strony nie wiedziałem w ogóle, jaki jest poziom ekstraklasy, zainteresowanie ze strony kibiców. O tym wszystkim opowiedział mi Radek Mynar, mój rodak, który już występował w Groclinie. Niby więc chciałem przejść do tego klubu (mój rozmówca grał wtedy w SK Ceske Budejovice - przyp. autora), ale też do końca nie byłem przekonany, czy jest to dobry kierunek. Po latach, kiedy już zakończyłem grę w polskiej lidze, doszedłem do wniosku, że gdybym nawet dostał taką ofertę mając np. 18 lat, to zdecydowałbym się na nią bez wahania.
Tak samo poradziłbym dziś każdemu młodemu zawodnikowi z Czech, który miałby szansę grać w Polsce. Powiedziałbym krótko: "Nie zastanawiaj się, tylko wsiadaj do samochodu i jedź".
Co wtedy przemawiało za tym, że wybrał się pan do Grodziska?
Sedláček: - Zainteresowanie piłką nożną, liczba kibiców na trybunach, prawa telewizyjne do transmisji meczów i cała ta otoczka - to wszystko sprawia, że w Polsce jest jakby inny, piłkarski świat. Oczywiście każdy klub ma jakieś swoje wyzwania czy problemy finansowe bądź sportowe, ale tak jest wszędzie. Pod względem otoczki czy zainteresowania rozgrywkami ligowymi w Czechach trochę się na przełomie lat poprawiło, ale mimo wszystko jeszcze nie w takim stopniu jak w Polsce. Ja 20 lat temu trafiłem do jednej z najmocniejszych wówczas polskich drużyn i tyle, co w niej przeżyłem, zostało mi do dziś. Same występy w europejskich pucharach to był już taki dodatkowy bonus.
Z wielkich drużyn najpierw niespodziewanie wyeliminowaliście Herthę Berlin. Co pan zapamiętał z pojedynków z niemieckim zespołem.
Sedláček: - Kiedy wyeliminowaliśmy Herthę, to oczywiście najpiękniejszy był moment awansu, ale też zapadł mi w pamięć ówczesny stadion w Berlinie. Po tamtejszej murawie biegały takie gwiazdy Herthy jak: Freddy Bobic, Artur Wichniarek, Nico Kovac, Josip Simunić, w bramce Gabor Kiraly. Nie ma co się oszukiwać, tych zawodników to ja wcześniej oglądałem tylko w telewizji. Zagrać przeciwko takim piłkarzom na boisku - to było naprawdę wielkie przeżycie. Największe nadeszło kilka tygodni później, kiedy przyszło nam mierzyć się z wielkim Manchesterem City, który trenował Kevin Keegan, legenda angielskiego futbolu.
No tak, tu również moglibyśmy wymieniać ówczesne gwiazdy...
Sedláček: - Proszę bardzo - Steve McManaman, Robbie Fowler, Nicolas Anelka, jeszcze wiele innych sław. Ja najbardziej zapamiętałem jednak pojedynki z Shaunem Wrightem-Phillipsem, bo grał akurat na mojej flance. Był szybki, waleczny, agresywny. Po tych starciach z nim chyba przez miesiąc dochodziłem do siebie (śmiech).
Co innego oglądać takich zawodników w telewizji niż stanąć z nimi oko w oko. Na boisku nie było jednak źle, kapitalną bramkę z rzutu wolnego strzelił Sebek Mila, zremisowaliśmy 1:1, zaś u siebie zanotowaliśmy bezbramkowy remis, który dał nam awans do następnej rundy. Co tu dużo mówić, mija 20 lat, dziś Manchester City to jeden z najlepszych klubów świata. Ja mogę powspominać, że sam wystąpiłem na ich stadionie. Nie każdemu jest to dane. Marzeniem wielu piłkarzy jest zagrać w Anglii, bo atmosfera na tamtejszych stadionach jest niesamowita. Na City of Manchester Stadium jeszcze pół godziny przed pierwszym gwizdkiem były pustki, tymczasem w ciągu trzydziestu minut na trybunach pojawiło się ponad 30 tysięcy kibiców. Potem byli jednak chyba mocno zaskoczeni naszą postawą.
W Manchesterze sprawiliście sensację, ale rewanż w Grodzisku był zapewne trudniejszy, bo angielski zespół już wiedział, że nie może was zlekceważyć.
Sedláček: - No tak, kiedy graliśmy u nich, mogli traktować nas jako piłkarskiego outsidera. Zaskoczyliśmy ich, sprawiliśmy niespodziankę. Przystępując do rewanżu my sami wiedzieliśmy już, jaka jest stawka, że jesteśmy blisko, ale zarazem i daleko od awansu. To było 90 minut ciężkiej walki z bardzo trudnym przeciwnikiem. Gdy tak przeanalizujemy nasz skład, to też byli w nim świetni piłkarze - Radek Sobolewski, Tomek Wieszczycki, Sebastian Mila, Ivica Kriżanac, a ataku duet Andrzej Niedzielan i Grzegorz Rasiak. Mógłbym tak jeszcze wymieniać kolejne nazwiska.
W 1/16 finału Pucharu UEFA, na początku 2004 roku nie sprostaliście już francuskiemu Girondins Bordeaux. U siebie przegraliście 0:1 po golu straconym w ostatniej minucie, w rewanżu już zdecydowanie 1:4 (honorową bramkę uzyskał Tomasz Wieszczycki). Czego zabrakło?
Sedláček: - Rywale byli po prostu silniejsi, wtedy lepiej przygotowani do tego dwumeczu. Co tu gdybać, niespodzianki i sensacje można sprawiać przez miesiąc, ale nie całe życie (śmiech). Pozostały piękne wspomnienia, zaś w szafie koszulki, które otrzymałem wymieniając się z przeciwnikami.
Jak pan czuł się w Grodzisku Wielkopolskim? Klub mocny, ale sama atmosfera małego miasteczka nijak ma się na przykład do tej w Poznaniu, Warszawie czy Krakowie.
Sedláček: - Osobiście nie miałem z tym problemu, ponieważ sam pochodzę z niewielkiej miejscowości, takiej, gdzie wszyscy się znają. Atmosfera w klubie była jak w rodzinie, kiedy ktoś miał problem, mógł liczyć na pomoc. Oczywiście w Grodzisku człowiek nie był anonimowy, tu ludzie doskonale wiedzieli, kim jesteśmy. W wolnym czasie jeździliśmy gdzieś dalej, na przykład do Poznania.
Na pewno z Grodziska zapamiętałem dobrze samą atmosferę, ale też kapelę, która grała na stadionie przy okazji naszych meczów. To było fajne, jak już mówiłem, atmosfera jak w rodzinie. Co do warunków gry, treningu, hotel - tam miałem jedne z najlepszych w swojej karierze.
Pozostaje pan w kontakcie z dawnymi kolegami z Groclinu?
Sedláček: - Najczęściej z Radkiem Mynarzem, ale tu o kontakt łatwiej, bo jest moim rodakiem. Spotykałem przy różnych okazjach, czasem na boisku a niekiedy np. gdzieś na lotniskach Radka Sobolewskiego, Sebastiana Milę. Oczywiście śledzę losy dawnych kolegów, wiem na przykład, że trenerem jest Mariusz Pawlak (w Olimpii Grudziądz - przyp. autora), z innymi kontakt jest sporadyczny. Z polskich piłkarzy najczęściej kontaktuję się obecnie z Patrykiem Rachwałem, z którym grałem w Wiśle Płock.
Klub z Grodziska nie przetrwał w ekstraklasie, pan pożegnał się z nim w 2006 roku. Z jakiego powodu?
Sedláček: - Kiedy drużynę objął trener Werner Liczka, nie widział dla mnie miejsca w składzie Groclinu. Skorzystałem z oferty innego czeskiego szkoleniowca Josefa Csaplara i przeszedłem do Wisły Płock (w kolejnych latach mój rozmówca grał jeszcze w Polonii Warszawa i Piaście Gliwice, by na koniec kariery wrócić do Czech - przyp. autora). W pewnym sensie Liczka mi jednak pomógł, ponieważ w Płocku przeżyłem też fajny okres. Zagraliśmy w Pucharze UEFA, ale odpadliśmy na początku rozgrywek, po dwumeczu z Czernomorcem Odessa. W Grodzisku prezes Zbigniew Drzymała już nie chciał łożyć pieniędzy na klub, drużyna po kilku latach spadła z ekstraklasy, potem doszło do połączenia Dyskobolii z Polonią Warszawa, ale tu też efekt nie był najlepszy. Te wszystkie zawirowania spowodowały, że obecnie występuje w niższych klasach (w sezonie 2023-24 w V lidze wielkopolskiej - przyp. autora). Cóż, nie mogę ocenić dokładnie przyczyn, bo już nie grałem wtedy w Grodzisku a resztę historii znam tylko z mediów czy prywatnych rozmów. Na pewno plusem jest, że pozostał ośrodek przygotowań. Prezesowi Drzymale należy się szacunek za to, co zrobił w ogóle dla polskiego futbolu, nie tylko tego lokalnego.
Zmieniając temat zapytam jeszcze o reprezentacje - Polski i Czech. 17 listopada zmierzą się w Warszawie na finiszu eliminacji do Mistrzostw Europy. Jakie są przyczyny kryzysu w obu drużynach?
Sedláček: - No tak (śmiech), miały być faworytem w grupie, a tymczasem na jej czoło wybiła się Albania. Kto by się tego spodziewał jeszcze kilka miesięcy temu... Z drugiej strony podstawowi gracze tego zespołu występują w europejskich ligach, m.in. we włoskiej Serie A. To wszystko procentuje. Według mnie powody kryzysu w polskiej czy czeskiej piłce są są głębsze. Czegoś brakuje do osiągnięcia wysokiego poziomu w Europie, wyniki drużyn młodzieżowych też mogłyby być lepsze.
Dzieci również nie posiadają dziś tak wielkiej motywacji do sportu jak na przykład moje pokolenie, pewnie mają więcej rozrywek do wyboru, piłka nożna i sport niekoniecznie są dla nich numerem 1. To jest smutne.
Pan pozostał w sporcie po zakończeniu kariery?
Sedláček: - Tak. Byłem sekretarzem w klubie Slezský FC Opava, ale ze względów, nazwijmy to politycznych, pozbawiono mnie tego stanowiska. Wygrałem z klubem sprawę w sądzie, ale wszystko zakończyło się wypłatą niewielkiego odszkodowania dla mnie. Nie chodzi jednak o pieniądze. Pozostał niesmak, bo jestem jednak wychowankiem Opavy, stąd przechodziłem przed laty do Slavii Praga, potem znów tu wróciłem. Teraz działam w innym klubie w tej miejscowości, tyle, że koszykarskim BK Opava (śmiech). Pracuję w tutejszej hali sportowej, to jest duży, wielofunkcyjny obiekt. Życie toczy się dalej.
Dziękuję za rozmowę.
POLECAM:
- Gabor Kiraly, słynny bramkarz Węgier zapisał się w historii. Był najstarszym uczestnikiem Mistrzostw Europy (WIDEO)
- Norman Mapeza, były piłkarz Sokoła Pniewy: mam sentyment do Polski, tu zacząłem swoją karierę
- Gia Guruli, były napastnik GKS Katowice: walcz do końca nawet jako Dawid z Goliatem!
Jostein Flo, były norweski piłkarz, opowiada o meczu z Polską w 1993 roku.
Komentarze
Prześlij komentarz