Przejdź do głównej zawartości

Gia Guruli, były napastnik GKS Katowice: walcz do końca nawet jako Dawid z Goliatem!

Gruzin Gia Guruli był jednym z pierwszych obcokrajowców, którzy wystąpili w polskiej lidze piłkarskiej po 1989 roku. Wielu kibiców GKS Katowice do dziś wspomina go bardzo ciepło. Co zapamiętał z czasów występów na polskich boiskach oraz w nowej reprezentacji Gruzji ponad trzydzieści lat temu? Czym zajmuje się obecnie?
Gia Guruli (z prawej) oraz Alain Giresse. Mój rozmówca przed laty był asystentem legendy francuskiej piłki nożnej w sztabie trenerskim pierwszej reprezentacji Gruzji. Foto prywatne
 
 
Powspominajmy! Jak w ogóle doszło do tego, że trafił pan do Katowic i polskiej ligi? 
- W 1990 roku latem, kiedy występowałem w Dinamie Tbilisi, rozgrywaliśmy sparing z GKS Katowice. Wygraliśmy 2:0, ja strzeliłem oba gole. Po spotkaniu podszedł do mnie ówczesny trener "gieksy" Orest Lenczyk, powiedział, że chętnie widziałby mnie w składzie swojej drużyny. Dawid Kipiani, który wtedy prowadził Dinamo nie zgodził się jednak na to. "Walczymy o mistrzostwo, jesteś mi potrzebny" - powiedział. Cóż, wróciłem z zespołem do Gruzji, ale tak się stało, że we wrześniu doznałem kontuzji łąkotki. Nie zapomniał o mnie prezes GKS Marian Dziurowicz, przyleciał do mnie, stwierdził, że chce mnie pozyskać i klub zorganizuje mi operację. W październiku zjawiłem się w Katowicach, dwa dni później już przeszedłem zabieg w Piekarach Śląskich. Lekarze wykonali mi artroskopię. Zatrzymałem się w hotelu przy ulicy Ceglanej w Katowicach. Na dziesięć dni wróciłem jeszcze do Gruzji, aby tam załatwić różne sprawy i ponownie byłem w Polsce. Niestety, w czasie zimowego okresu przygotowawczego, w trakcie jednego ze sparingów, odnowiła mi się ta kontuzja i w perspektywie było kolejne leczenie. Dziurowicz podszedł jednak do tego spokojnie, zapewnił, że klub na mnie liczy, aż się wyleczę i będę gotowy do gry. 
Na debiut w polskiej lidze musiał pan jednak trochę poczekać. 
- Ponownie przeszedłem operację łąkotki i potem musiałem się rehabilitować. Przez trzy miesiące nie grałem. Potem, kiedy jednak już się wyleczyłem, pojechałem z drużyną GKS na następny obóz. Zabrałem się ostro do pracy, chcąc odwdzięczyć się klubowi za to, co dla mnie zrobił.
Jak pan w ogóle odnajdywał się w nowej rzeczywistości? Trafił pan do obcego jednak kraju, w Polsce był to czas przemian po upadku komuny. 
- Zaproponowano mi tysiąc dolarów miesięcznej pensji plus premie, klub zapewniał mi samochód, zwracał koszty benzyny. W tamtych latach w Gruzji zarabiałem około 500 rubli. 
Oczywiście w Katowicach miałem większą pensję, choć ta różnica nie była aż tak duża w porównaniu z Tbilisi. Decydując się na transfer nie kierowałem się jednak tylko pieniędzmi, chciałem spróbować sił w innej, europejskiej lidze i nawet, gdyby wtedy w Katowicach zaproponowali mi mniejsze wynagrodzenie, to również bym się zgodził. 
Jakie warunki w tamtym okresie mieli piłkarze w Gruzji? 
- Można powiedzieć, że jak na ówczesne czasy bardzo dobre. Dinamo należało do czołowych zespołów, liczyło się w rozgrywkach ligi Związku Radzieckiego, gdy ten jeszcze istniał. Niestety, w 1991 roku w wybuchła wojna (między Gruzją a Osetią - przyp. autora) i piłka nożna w moim kraju zeszła na dalszy plan. 
Znał pan polskich piłkarzy? 
- Dużo wiedziałem o waszym futbolu, czytałem w gazetach o sukcesach polskich piłkarzy. Pierwszy o jakim się dowiedziałem, był srebrny medal jaki zdobyliście w igrzyskach olimpijskich w 1976 roku. Deyna, Szarmach, Lato, Tomaszewski, później Boniek i inni - mieliście mnóstwo gwiazd i my w Gruzji także was podziwialiśmy. Kiedy natomiast zetknąłem się z polską piłką już jako zawodnik, zauważyłem, że miejscowi zawodnicy potrafią walczyć fizycznie, grają twardo, ale są nieco gorzej wyszkoleni technicznie. 
Powiem może inaczej - przeciętny gruziński piłkarz z techniką już się rodzi, polski nad nią musi pracować. Na pewno ja dużo nadrabiałem właśnie tym elementem, potrafiłem kiwnąć, dłużej utrzymać się przy piłce, czasem zastosować jakąś sztuczkę i kibicom to się podobało. 
Jak pana przyjęli koledzy w drużynie? 
- Kiedy jeszcze dochodziłem do zdrowia po kontuzji, wspierali mnie, powtarzali cały czas "Gia, liczymy na ciebie, czekamy". To była dla mnie naprawdę wielka sprawa, nie pozostawało nic innego, jak pokazać na boisku to, co masz najlepszego. Niekoniecznie wtedy, kiedy tylko strzelasz bramki. Pamiętam jak w ligowym spotkaniu ograliśmy Legię Warszawa 4:2 (w sezonie 1991-92 - przyp. autora), nie trafiłem do siatki, ale zaliczyłem dwie... Przepraszam, zapomniałem tego słowa po polsku... 
... asysty? 
- Tak, asysty. Miałem udział przy bramkach kolegów. Gazeta "Sport" przyznała mi wtedy wysoką notę - ósemkę (śmiech). W tym samym sezonie pokonaliśmy Legię także w finale Pucharu Polski. W sumie dla GKS zdobyłem 11 goli w ciągu roku. Szybko zacząłem się uczyć języka polskiego, musiałem, aby rozumieć, co trener przekazuje mi oraz drużynie. W tym temacie wiele pomógł mi ówczesny fizjoterapeuta klubowy Wojciech Spałek. W czasie różnych zabiegów uczył mnie poszczególnych słów. Zaczęliśmy od "jeden, dwa, trzy, dobrze..." a potem to już poszło do dalej (śmiech). Po sześciu miesiącach mogłem już swobodnie mówić po polsku.
Potem jednak opuścił pan Katowice i zdecydował się na kolejny zagraniczny transfer, tym razem do Francji. 
- Jeden z agentów piłkarskich działających w tym kraju widział mnie akurat w akcji w barwach GKS, zapytał po meczu, czy nie zdecydowałbym się na transfer do Le Havre. Przyznam, że nazwa drużyny niewiele mi mówiła, znałem z tego kraju głównie Paris Saint Germain, Olympique Marsylia, AS Monaco, ale Havre brzmiało dla mnie anonimowo (śmiech). 
Wtedy plasowało się na siódmej pozycji w tabeli francuskiej ekstraklasy. Pojechałem na testy do tego klubu, zagrałem nawet w Pucharze Ligi, bo regulamin pozwalał wtedy na to, aby w drużynach występowali testowani piłkarze. Pamiętam, że wygraliśmy 2:1, miałem asystę przy jednej z bramek. Francuzom spodobała się moja gra, więc obie strony były już zdecydowane na transfer. Pozostało tylko dojść do porozumienia z GKS. 
Prezes Marian Dziurowicz zapewne niechętnie pozbywał się czołowego napastnika. 
- Powiedziałem mu: "Panie prezesie, dostałem ofertę z Francji", on na to "Poczekaj, mamy cel, musimy wywalczyć mistrzostwo Polski, jesteś potrzebny". Miałem jednak 28 lat i stwierdziłem, że następna taka szansa gry na zachodzie Europy może już mi się nie trafić. Ostatecznie Dziurowicz zgodził się, zrozumiał, nie robił mi problemów. 
Trudno było przestawić się na grę i w ogóle życie we Francji? 
- Mam taki charakter, że nie obawiam się nowych miejsc, wyzwań. Zachodnia Europa nie była dla mnie jakąś wielką tajemnicą. Grywałem we Francji jako młodzieżowiec, potem będąc piłkarzem Dinama Tbilisi w Pucharze UEFA. Trochę trudności miałem podczas nauki języka francuskiego, próbowałem porozumiewać się po angielsku, cóż pod tym względem nie było łatwo. Warunki do gry i treningów mieliśmy jednak bardzo dobre. Stadion Le Havre mógł pomieścić maksymalnie 20 tysięcy kibiców, bywało tak, że na trybunach zasiadało niekiedy 17-18 tysięcy fanów drużyny. W kolejnych latach występowałem w innych francuskich zespołach - Calais oraz USL Dunkierka, gdzie zresztą zakończyłem piłkarską karierę.
Miał pan jeszcze okazję zagrać w reprezentacji Gruzji, która w latach 90. dopiero się tworzyła, po upadku Związku Radzieckiego. Jak wspomina ten czas swojej kariery? 
- Pierwsze spotkanie pod szyldem Gruzji rozegraliśmy przeciwko Litwie na stadionie w Tbilisi. To był 1990 rok, padł remis 2:2 a ja zdobyłem pierwszego gola, więc w ten sposób zapisałem się w historii gruzińskiego futbolu. W kolejnych latach zagrałem jeszcze w trzech meczach w pierwszej reprezentacji. Kiedy skończyłem trzydzieści lat, stwierdziłem, że czas dać szansę i miejsce młodszym. 
W eliminacjach do Mistrzostw Świata w 1998 roku Gruzja walczyła z Polską. W Katowicach przegrała 1:4, w Tbilisi zwyciężyła 3:0. Daliście się poznać jako groźna i nieobliczalna drużyna. 
- Talentów w gruzińskiej piłce nożnej nigdy nie brakowało. Moi młodsi koledzy jak bracia Szota i Arcził Arweładze, Timur Kecbaja, Giorgi Kiknadze czy wielu innych nadawało ton w kadrze. To były indywidualności, ale niestety, zawsze czegoś brakowało, aby wyjść z grupy eliminacyjnej i zagrać w mistrzostwach świata czy Europy. Dziwne, bo przecież wielu z nich grało w silnych ligach zagranicznych. Nie wiem, dlaczego nie osiągnęli lepszych wyników. Nasza obecna reprezentacja także ma kilka indywidualności, najbardziej znany i według mnie najlepszy to Chwicza Kwaracchelia, który występuje we włoskim Napoli. 
Oglądał pan niedawny mundial w Katarze? Widział pan mecze Polaków? 
- Śledziłem głównie spotkania Francuzów, którzy właśnie z Polakami zmierzyli się w 1/8 finału i wygrali 3:1. Trudno mi wysnuwać jakieś wnioski tylko po jednym spotkaniu, ale wydaje mi się, że Polacy zaprezentowali się bojaźliwie, tak jakby już przed pierwszym gwizdkiem nie dawali sobie szans w starciu z obrońcą tytułu mistrza świata. 
Oczywiście, zdarzają się pojedynki Dawida z Goliatem, ale nawet jeśli jesteś właśnie tym Dawidem, to nie możesz zakładać od razu, że przegrasz. Walcz, poniesiesz porażkę to trudno, ale po walce! Tego mi w polskiej zespole zabrakło. 
Może to dziwić, bo przecież mieliście w składzie Roberta Lewandowskiego czy Roberta Zielińskiego, Wojciecha Szczęsnego, to są gracze o mocnej pozycji w międzynarodowej piłce. 
Utrzymuje pan kontakty z dawnymi kolegami z GKS Katowice? 
- Ostatnio byłem w Polsce dwa lata temu, właśnie na zaproszenie "gieksy". Zmieniło się bardzo dużo, Katowice także. Miałem nawet problemy, aby trafić do swego dawnego hotelu przy Ceglanej (śmiech). Miło było spotkać się z dawnymi kolegami. Każdego wspominam bardzo dobrze. Janusz Jojko, Dariusz Wolny, Dariusz Grzesik, Roman Szewczyk, który był także kapitanem reprezentacji Polski, bracia Marek i Piotrek Świerczewscy i inni - to był bardzo mocny zespół. 
Był pan jednym z pierwszych obcokrajowców, którzy zagrali w polskiej lidze po 1989 roku. 
Tak. choć akurat do Katowic tuż przede mną trafił Argentyńczyk Guilermo Coppola. Ja byłem drugim piłkarzem GKS z zagranicy. 
Najlepszy polski zawodnik, przeciwko któremu grał pan w naszej lidze? 
- Piłkarz Legii Warszawa, grał z "dziesiątką". Nie wiem, czy dobrze pamiętam, Kowalczyk? 
Tak, Wojciech Kowalczyk. 
- Pamiętam go, bardzo dobry napastnik. Jeśli chodzi o zespoły, to mocną ekipę w tamtym czasie miał Lech Poznań, zresztą w 1992 roku mistrz Polski. 
Czym pan obecnie się zajmuje? 
- Od lat mieszkam we Francji, co pewien czas odwiedzam Gruzję. Pracuję w sztabie szkoleniowym drużyny rezerw USL Dunkierka (seniorzy występują w trzeciej klasie rozgrywkowej mężczyzn we Francji - przyp. autora), prowadzę też treningi dla napastników naszej drużyny. Śledzę futbol, choć niestety, im wyższy szczebel, tym więcej jest w nim biznesu a nie sportu. 
Dziękuję za rozmowę. 
PIOTR STAŃCZAK 

Gia Guruli (rocznik 1964) urodził się w mieście Cziatura. Jest wychowankiem Dinama Tbilisi, występował także w Gurii Lanczchutti, w GKS Katowice (w latach 1990-92) oraz francuskich klubach: Le Havre, USL Dunkierka oraz Calais RUFC. Pracował też jako trener. Był asystentem Alaine'a Giresse'a, selekcjonera pierwszej reprezentacji Gruzji, trenował też Dinamo Batumi. Obecnie pracuje w sztabie szkoleniowym drugiej drużyny z Dunkierki. Wystąpił 4 razy w pierwszej reprezentacji Gruzji, strzelił jednego gola. Jego syn, Aleksander Guruli to także były piłkarz. 

 
Gruzin Gia Guruli w barwach GKS Katowice w sezonie 1991-92.
 
 
POLECAM: 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dawne gwiazdy futbolu uświetnią 100-lecie Klubu Sportowego Warka. Będzie wielka feta

PIŁKA NOŻNA. Klub Sportowy Warka obchodzi 100-lecie istnienia. Wielka impreza jubileuszowa odbędzie się w sobotę 24 czerwca. Wśród uczestników jest Reprezentacja Gwiazd Piłkarzy Polskich. Jej mecz z oldbojami Warki komentować będzie Dariusz Szpakowski. 

Dawne piłkarskie gwiazdy zagrają dla chorego Tymusia w Grodzisku Mazowieckim

PIŁKA NOŻNA. Trwa już odliczanie do charytatywnego turnieju na rzecz chorego Tymusia, który odbędzie się 27 stycznia 2024 roku w Grodzisku Mazowieckim koło Warszawy. Wystąpi między innymi Reprezentacja Gwiazd Piłkarzy Polskich. 

"1992: Wielka Gra". Powstał film o olimpijskiej drużynie z Barcelony. Reżyser: padają gole i strzelają je Polacy

PIŁKA NOŻNA. Ponad trzydzieści lat temu zadziwili nie tylko polskich kibiców, natomiast zwieńczeniem ich drogi był dramatyczny finał na słynnym Camp Nou! Olimpijska reprezentacja Polski Janusza Wójcika stała się tematem nowego filmu "1992: Wielka Gra". Od 7 marca można go oglądać na platformie streamingowej Viaplay. O kulisach powstania produkcji opowiedział mi jej reżyser, Michał Bielawski.