Jak Polacy zaczynali eliminacje? Porażki na starcie zwiastowały problemy, choć zdarzył się też wyjątek
PIŁKA NOŻNA. Polska przegrała z Czechami 1:3 w pierwszym spotkaniu eliminacji do Mistrzostw Europy. Jak w przeszłości biało-czerwoni zaczynali kwalifikacje do wielkich turniejów? Porażki na inaugurację zwykle przysparzały kadrze problemów, aczkolwiek na przełomie ostatniego 30-lecia był jeden wyjątek. Nie zawsze także inauguracyjne zwycięstwa oznaczały szczęśliwy koniec, czyli awans do wielkiego turnieju.
Paweł Janas (na pierwszym planie, z prawej), jest jednym z tych selekcjonerów reprezentacji Polski ostatniego 30-lecia, który wygrał z kadrą inauguracyjny mecz w eliminacjach.
Każde eliminacje miały swoją specyfikę i trudno na podstawie historii sprzed lat wysuwać jakieś wnioski po porażce w Pradze. Niemniej jednak warto przypomnieć, jak polscy piłkarze zaczynali wyścigi do wielkich turniejów. Skupmy się na ostatnim 30-leciu.
Nie było powtórki z Wembley'73
W latach 1990-91 kadra pod wodzą Andrzeja Strejlaua walczyła o awans do finałów Mistrzostw Europy w Szwecji. O promocję na wielki turniej było trudniej niż obecnie, z 4-zespołowej grupy kwalifikowała się tylko najlepsza drużyna. Pierwsze spotkanie "biało-czerwoni" rozegrali 17 października 1990 roku, dokładnie siedemnaście lat po pamiętnym remisie Polski z Anglią (1:1). Powrót na Wembley tym razem nie był jednak szczęśliwy, bowiem nasz zespołów uległ Wyspiarzom 0:2 (0:1).
- Przegrywaliśmy 0:1 po golu Gary'ego Linekera z rzutu karnego, nakazałem zawodnikom grać do przodu. Nawet ówczesny prezes PZPN Kazimierz Górski miał w pewnym momencie żal do mnie, że otworzyłem naszą grę. "Musiałeś to zrobić?" - pytał. Musiałem, albo się walczy i remisuje 1:1, albo dostaje gola z kontry i przegrywa 0:2, ale nie ma nic do stracenia - wspominał Andrzej Strejlau w rozmowie ze mną w listopadzie 2021 roku.
W listopadzie tego samego roku Polacy pokonali na wyjeździe Turcję 1:0, która byłą najsłabszym zespołem naszej grupy. Ostatnią bramkę w reprezentacji strzelił wówczas Dariusz Dziekanowski. W następnym roku "biało-czerwoni" do końca liczyli się w walce o awans. Ograli u siebie Turków 3:0, zanotowali dwa remisy z silną Irlandią (0:0 na wyjeździe i 3:3 u siebie). W ostatnim pojedynku nie udało się niestety zrewanżować Anglii za porażkę na Wembley. W Poznaniu, po golu Romana Szewczyka Polska prowadziła 1:0, ale na 13 minut przed końcem do naszej siatki trafił Lineker i to oznaczało koniec marzeń o finałach Euro. Kilka miesięcy później na turniej do Szwecji pojechali Anglicy.
Bomba Wałdocha na otwarcie
Po tamtych eliminacjach na stanowisku selekcjonera pozostał Strejlau, ale reprezentacja przechodziła zmianę pokoleniową. Oprócz wspomnianego Dziekanowskiego pożegnali się z nią także doświadczeni Dariuszowie - Wdowczyk i Kubicki, Ryszard Tarasiewicz, Jan Urban, wchodzili natomiast olimpijczycy - srebrni medaliści z Barcelony z 1992 roku. Strejlau próbował od nowa poukładać "klocki", choć młodzież oczekiwała, że stanowisko trenera pierwszej reprezentacji otrzyma Janusz Wójcik, ich dotychczasowy szkoleniowiec z kadry olimpijskiej. Ten nie zyskał jednak poparcia ówczesnego zarządu PZPN, został trenerem Legii Warszawa, natomiast kadra pod wodzą Strejlaua zaczęła eliminacje do Mistrzostw Świata w USA.
Ponownie los przydzielił nam Turków i Anglików, w grupie mieliśmy jeszcze bardzo mocną Holandię, rewelacyjną jak się później okazało Norwegię i San Marino. 23 września 1992 roku w Poznaniu Polska zmierzyła się z Turcją. Goście, prowadzeni przez słynnego Duńczyka Seppa Piontka, byli już bardziej wymagającymi przeciwnikami niż dwa lata wcześniej. Męczyliśmy się z nimi, w wielu sytuacjach brakowało skuteczności, gola, który dał nam zwycięstwo 1:0 strzelił Tomasz Wałdoch, jeden z olimpijczyków w Barcelony. Trzeba dodać, że gola przedniej urody.
- W ogóle to mój występ w Poznaniu stał wtedy pod wielkim znakiem zapytania. Nie pamiętam dobrze, czy stało się to na zgrupowaniu, czy w ostatnim meczu ligowym, ale doznałem kontuzji, skręciłem staw skokowy, więc przeciwko Turcji musiałem zagrać ze specjalnym stabilizatorem. Lekarz oraz masażyści reprezentacji robili wszystko, abym mógł wystąpić w tym meczu, do tego jeszcze brałem tabletki przeciwbólowe. Właściwie do ostatniej chwili ważyło się, czy wyjdę na boisko. Udało się! Kiedy już po ostatnim rozruchu przed meczem okazało się, że jednak wystąpię, Robert Warzycha powiedział, tak trochę żartobliwie - o, jak Tomek gra, to o wynik jestem spokojny. No i po meczu przyznał, że miał rację - wspominał z uśmiechem Wałdoch, kiedy przeprowadzałem z nim wywiad do książki "Na biało-czerwonym szlaku".
W drugim pojedynku, w październiku 1992 roku Polska zremisowała z Holandią 2:2 w Rotterdamie i z nadziejami czekała na kolejne pojedynki. 1993 rok, nie licząc remisu 1:1 z Anglią w Chorzowie, kończył się jednak wielką klapą. Wiosną pokonaliśmy San Marino 1:0 po golu zdobytym ręką (!), zaś jesienią ponieśliśmy pięć porażek z rzędu! Ze stanowiskiem trenera pożegnał się Andrzej Strejlau, ostatnie trzy mecze eliminacji kadra rozgrywała pod wodzą jego asystenta Lesława Ćmikiewicza. Na mundial do USA pojechały Norwegia i Holandia.
Klapa w Tel Avivie
Nasza reprezentacja pod wodzą nowego selekcjonera Henryka Apostela rozpoczęła przygotowania do eliminacji do Mistrzostw Europy w Anglii. W grupie mieliśmy Francję, Rumunię, Izrael, Słowację oraz Azerbejdżan. Niestety, 4 września 1994 roku zaliczyliśmy klapę na starcie kwalifikacji. Porażka 1:2 z Izraelem w Tel Avivie (honorowy gol był dziełem Romana Koseckiego) przypominała o demonach z jesieni'93, styl był kiepski, kadrowicze bez formy. Nic dziwnego, że tak na nich jak i na szkoleniowca posypała się lawina krytyki.
Apostel dokonał kilku zmian w składzie, z niektórymi piłkarzami pożegnał się bezpowrotnie. W październiku 1994 Polska pokonała w Mielcu Azerów. Tylko 1:0, choć szans na bramki miała więcej. Tę jedyną uzyskał Andrzej Juskowiak, król strzelców turnieju olimpijskiego z Barcelony. Mimo, że porażka na inaugurację z Izraelem skomplikowała naszą sytuację i każde kolejne spotkanie było dla drużyny z kategorii tych o wszystko, to szanse na awans utrzymywała do jesieni'95. Po porażce 1:4 w przedostatniej potyczce ze Słowacją w Bratysławie definitywnie pożegnaliśmy się z marzeniami o występie w Euro. Znów doszło do zmiany selekcjonera, ze stanowiskiem pożegnał się Apostel.
Citko zaskoczył Anglików
Kryzys, jaki dotknął naszą reprezentację, miał zwalczyć nowy trener Władysław Stachurski, ale po kilku nieudanych meczach towarzyskich w pierwszej połowie 1996 roku i on pożegnał się ze stanowiskiem, zastąpił go Antoni Piechniczek. Twórca sukcesu Polski z 1982 roku (trzecie miejsce na mundialu w Hiszpanii) podjął się z nowym pokoleniem kadrowiczów walki o awans na mundial do Francji. Trafiliśmy do grupy z potęgami - znów Anglią, Włochami oraz nowymi ekipami na europejskiej mapie piłkarskiej - Gruzją i Mołdawią. 9 października 1996 roku Polska ponownie zagrała na Wembley przeciwko Anglikom. W 7 minucie gola zdobył Marek Citko, wtedy prawdziwe odkrycie polskiego futbolu. Objęliśmy prowadzenie i prowadziliśmy równorzędną grę z Lwami Albionu. Mimo, że potem dwie bramki uzyskał Alan Shearer i ostatecznie Polska przegrała 1:2, to jednak pozostawiła po sobie dobre wrażenie i można było nawet z nadzieją czekać na dalsze poczynania reprezentacji.
W listopadzie tego samego roku "biało-czerwoni" ograli w Katowicach Mołdawię 2:1 (gole zdobyli: Henryk Bałuszyński i Krzysztof Warzycha z karnego). Wiosną marzenia o awansie prysnęły, kiedy przegraliśmy z Włochami 0:3 w Neapolu (wcześniej remisując z nimi 0:0 w Chorzowie) i potem z Anglikami 0:2 na Stadionie Śląskim. Piechniczek był kolejnym w latach 90. selekcjonerem, który odchodził ze stanowiska w atmosferze żalu, krytyki oraz niespełnionych oczekiwań.
Wypunktowali Bułgarów, "Czereś" bohaterem
Antidotum na problemy kadry miał być nowy jej trener - Janusz Wójcik. Charyzmatyczny aczkolwiek i dla wielu kontrowersyjny szkoleniowiec zyskał wreszcie poparcie władz związku, cieszył się też uznaniem wśród kibiców i większości piłkarzy, szczególnie dawnych olimpijczyków z Barcelony. Kadra pod jego wodzą walczyła o finały Euro 2000 w Belgii oraz Holandii. Początek kwalifikacji okazał się kapitalny. 6 września 1998 roku w Burgas jego podopieczni zwyciężyli silną Bułgarię 3:0! W ekipie z Bałkanów występował jeszcze słynny Christo Stoiczkow. Nie był to już wprawdzie tak mocny zespół jak ten, który zajął czwarte miejsce na mundialu w USA w 1994 roku, ale w tamtej dekadzie Bułgaria była zespołem, z którym liczono się w Europie. Nasza reprezentacja kompletnie ją zaskoczyła. Dwa gole uzyskał Sylwester Czereszewski, jednego Tomasz Iwan.
- Jeśli ktoś dziś sugerowałby się tylko samym wynikiem 3:0 to może powiedzieć, że odnieśliśmy w sumie łatwe zwycięstwo na wyjeździe. Tak jednak nie było. Pamiętam, że w pierwszych 10-15 minutach mieliśmy problemy. Drużyny z Bałkanów są groźne zwłaszcza u siebie, lubią narzucać swój styl gry, spychać przeciwników do defensywy. I oni też próbowali nas wciągnąć do tego swojego "kotła". Tego się jednak po nich spodziewaliśmy, wiedzieliśmy jaki styl prezentują - opowiadał mi Sylwester Czereszewski, kiedy wspominaliśmy pamiętny pojedynek w Burgas.
- My w kolejnym spotkaniu pokonaliśmy Luksemburg, również 3:0 (w październiku 1998 - przyp. autora). Tymczasem
Bułgarzy pozbierali się po porażce z nami i kilka tygodni później
zremisowali z Anglikami 0:0. Nie było więc tak, że po pierwszej
przegranej stracili animusz - dodaje "Czereś". Fakt faktem, po dwóch spotkaniach nasza reprezentacja miała na koncie sześć punktów, tyle samo strzelonych goli i zero straconych. Byliśmy liderem eliminacyjnej grupy! Z wielkimi nadziejami szykowaliśmy się do potyczek w 1999 roku, ale wtedy czar już prysł. Prawdę o możliwościach kadry Wójcika pokazały pojedynki z najsilniejszymi rywalami - Anglią i Szwecją. W sumie w czterech potyczkach z tymi zespołami Polska zdobyła tylko jeden punkt, remisując z Wyspiarzami 0:0 w Warszawie. Do ostatniego meczu mieli szansę na drugie miejsce w grupie i awans do baraży o finały Euro. Niestety, wszystko przekreśliła porażka 0:2 ze Szwecją na sztokholmskiej Rasundzie. Miało być wreszcie pięknie, wyszedł duży niedosyt i poczucie zmarnowanej szansy. Oczywiście zakończyła się też selekcjonerska misja Wójcika, który też przekonał się, że sukcesy z młodzieżówką to jedno, a walka z dorosłą kadrą przeciwko europejskim sławom to drugie...
Victoria w Kijowie dała nadzieję!
Przełamanie niemocy nadeszło wreszcie za kadencji nowego selekcjonera Jerzego Engela, choć i ten szkoleniowiec nie miał łatwego startu. Zmieniał skład, stawiał na nowych zawodników, dotąd mniej znanych i mało docenianych, nie broniły go też wyniki pierwszych towarzyskich potyczek, w których kadra zmagała się ze strzelecką niemocą. Nawet Kazik Staszewski z zespołem Kult w słynnej piosence "Cztery pokoje" zauważył w jednej ze zwrotek, że "polscy piłkarze od kilkuset minut nie strzelili gola...". Był to mało optymistyczny akcent przed eliminacjami do Mistrzostw Świata w Korei Południowej i Japonii. Engel zabiegał o to, aby polskie obywatelstwo nadać Emanuelowi Olisadebe, Nigeryjczykowi, który był jego podopiecznym w Polonii Warszawa i zarazem czołowym snajperem naszej ligi. Wielu kibiców, dziennikarzy, ludzi z polskiego środowiska piłkarskiego patrzyło na ten pomysł z dużą nieufnością, w najlepszym wypadku z przymrużeniem oka. Trudno było oczekiwać, że młody chłopak z Afryki akurat zbawi naszą reprezentację. Cóż, okazało się później, że to właśnie Engel miał rację i przysłowiowego trenerskiego nosa!
2 września 2000 roku w Kijowie nasza reprezentacja zmierzyła się z silną Ukrainą. Miała ona w składzie gwiazdę europejskiego formatu Andrija Szewczenkę, nie mniej znanego Siergieja Rebrowa, wielu piłkarzy Dynama Kijów, regularnie grających w Lidze Mistrzów. Polska z przemeblowanym składem, z wieloma piłkarzami na dorobku i debiutantami na pewno nie była faworytem konfrontacji, a jednak kompletnie zaskoczyła gospodarzy. Dzięki konsekwentnej i skutecznej grze Polska wygrała 3:1, dwa gole zdobył wspomniany Olisadebe, jednego Radosław Kałużny. Wynik mógł być jeszcze bardziej okazały, ale rzutu karnego nie wykorzystał Andrzej Juskowiak. Tak czy inaczej rezultat "poszedł w świat" i wkrótce przekonaliśmy się, że victoria w Kijowie wcale nie była jednorazowym wyskokiem tej drużyny. Kadra rosła w siłę - sportowo i mentalnie - z każdym kolejnym spotkaniem.
- Na Ukrainę jechaliśmy na pożarcie, na pewno nie byliśmy faworytem. Tymczasem okazało się, że z pomysłu Jerzego Engela i wykonawców jego taktyki może narodzić się coś dobrego. Na pewno tamto zwycięstwo dowartościowało całą drużynę, ale i kibice zaczęli postrzegać ją zupełnie inaczej, ta ich optyka diametralnie się zmieniła. Pozytywnie wszystkich zaskoczyliśmy, kibice zaczęli nam sprzyjać - tak pierwszy mecz eliminacji wspominał w rozmowie ze mną Marcin Żewłakow, wtedy jeden z nowych zawodników w reprezentacji Polski, z czasem okazał się znakomitym jokerem w talii kart selekcjonera.
Skrót meczu Ukraina - Polska (1:3), który odbył się 2 września 2000 roku i otwierał
eliminacje do mundialu w Korei Południowej i Japonii.
W drugim pojedynku, w październiku 2000 roku pokonała w Łodzi Białoruś 3:1, wszystkie gole uzyskał Kałużny, zwany popularnie "Tatą"! Humorów nie popsuł nawet remis 0:0 z Walią w Warszawie. Polska miała siedem punktów po trzech meczach eliminacji, była liderem grupy! Co najważniejsze, nie powtórzyła już błędów kadry z czasów Wójcika. W 2001 roku kompletowała zwycięstwa, między innymi dwa razy ogrywając silnych Norwegów (3:2 w Oslo i 3:0 w Chorzowie). Po drugiej victorii nad Skandynawami 1 września 2001 świętowała upragniony awans do finałów mundialu! Po raz pierwszy od 16 lat! Tamte eliminacje były dobrym przykładem, że wygrana w pierwszym spotkaniu z mocnym przeciwnikiem potrafi dodać wiary i mocy na kolejne starcia o punkty. W mistrzostwach w Korei Polska odpadła w grupie, spotykając się z krytyką, ale to już temat na inną opowieść.
Porażka z Łotwą "odbiła się czkawką"
Niepowodzenie w Azji miało taką konsekwencję, że ze stanowiskiem selekcjonera pożegnał się Engel, zastąpił go Zbigniew Boniek. Wybitny nasz piłkarz kompletnie nie sprawdził się jako trener. Eliminacje do Mistrzostw Europy w Portugalii zaczął wprawdzie od "planowego" zwycięstwa nad San Marino 2:0 na wyjeździe (bramki Paweł Kaczorowski oraz Mariusz Kukiełka), ale w drugiej potyczce kadra zaliczyła wpadkę - przegrała 0:1 z Łotwą w Warszawie i ta wstydliwa porażka - jak się później okazało - ciążyła na naszej reprezentacji do końca eliminacyjnej batalii. Jeszcze jesienią 2002 roku Boniek podał się do dymisji, zastąpił go Paweł Janas, były kolega "Zibiego" z reprezentacji.
Popularny "Janosik" próbował ratować sytuację, ale wiosną 2003 roku swoją szansę z kadrą przegrał, głównie z powodu dwóch porażek ze Szwedami (0:3 na wyjeździe i 0:2 u siebie). Reprezentacja straciła też dwa punkty w dwumeczu z Węgrami (0:0 w Chorzowie, 2:1 w Budapeszcie). Niewiele ostatecznie pomogło też zwycięstwo na Łotwie 2:0, bo do finałów Euro - oprócz Szwedów - zakwalifikowała się właśnie ta drużyna. Niestety, można tu śmiało powiedzieć, że porażka z Łotyszami u siebie miała przykre konsekwencje na finiszu kwalifikacji. Znów do końca mieliśmy nadzieje na grę w barażach, ale spełzły one na niczym.
Skuteczny start w Belfaście
Janas zachował posadę i jego kolejnym celem była walka o awans na mundial w Niemczech. Tym razem mógł spokojnie przez rok budować zespół na nowe eliminacje. Uczynił to skutecznie. W pierwszym spotkaniu eliminacji, 4 września 2004 roku Polska pokonała na wyjeździe zawsze niewygodną Irlandię Północną 3:0 (do siatki rywali trafili: Maciej Żurawski, Piotr Włodarczyk i Jacek Krzynówek). Warto dodać, że nastroje przed tym pojedynkiem nie były najlepsze, bo trzy tygodnie wcześniej w meczu towarzyskim z Danią dostaliśmy lanie 1:5 w Poznaniu...
Wygrana na Wyspach była cenna i naszej sytuacji nie popsuła nawet porażka w drugim meczu eliminacji z Anglią w Chorzowie 1:2. Polska potem dwukrotnie ogrywała Austriaków, Walijczyków, Azerbejdżan, jeszcze raz Irlandię Północną, na finiszu przegrała z Anglikami ponownie 1:2, tym razem na Old Trafford w Manchesterze. Drugie miejsce dało nam jednak awans do mistrzostw świata. Analogicznie jak w przypadku mundialu w Korei - w czasie finałów w Niemczech też odpadliśmy w grupie. "Głową" za nieudany występ w mistrzostwach też zapłacił selekcjoner.
Leo w Polsce - od zera do bohatera
Michał Listkiewicz, ówczesny prezes PZPN, zaryzykował wreszcie zatrudnienie trenera z zagranicy. Wybór padł na słynnego Leo Beenhakkera. Holender miał pomóc awansować do finałów Euro 2008 w Austrii i Szwajcarii, ale zaliczył bolesny falstart. 2 września 2006 roku w Bydgoszczy Polska w fatalnym stylu przegrała z Finlandią 1:3. Honorowego gola w ostatniej minucie zdobył Łukasz Garguła. Nastroje były fatalne, Holender, który nakazywał nam zmienić mentalność piłkarską i "wyjść z drewnianych chatek" spotkał się z lawiną krytyki, aż zapewne sam doszedł do wniosku, że przede wszystkim musi dotrzeć do psychiki swoich podopiecznych, bo inaczej czeka go katastrofa...
Cztery dni później Polska zremisowała już w Warszawie z silną Serbią 1:1, zaś miesiąc później eksplodowała! Po wygranej na trudnym terenie w Kazachstanie 1:0 sprawiła ogromną sensację, pokonując na Stadionie Śląskim w Chorzowie Portugalię 2:1! Oba gole uzyskał Euzebiusz Smolarek, syn Włodzimierza, byłego znakomitego piłkarza. "Ebi" w tamtym czasie stał się bożyszczem tłumów, Leo też zyskał uznanie. Można powiedzieć, że właśnie victoria nad portugalskimi gwiazdami (na czele z Cristiano Ronaldo i Deco) zbudowała zespół, który rok później awansował - po raz pierwszy w historii polskiej piłki - do finałów Mistrzostw Europy. Wyprzedziliśmy w grupie eliminacyjnej Portugalię, Serbię, Belgię, Kazachstan, Armenię i Azerbejdżan.
Po porażce kadry Fernando Santosa w Czechach niektórzy kibice i dziennikarze przypominali właśnie fatalny początek Beenhakkera w Polsce i to, że potem było już tylko lepiej. Oczywiście nie mamy nic przeciwko powtórce scenariusza sprzed 17 lat, może ona być nawet pewnym drogowskazem dla samego Santosa. W jaki natomiast sposób Holender zdołał jesienią 2006 roku podźwignąć drużynę po klapie 1:3 z Finami? "Ebi" ma na to swoją teorię.
- Myślę, że odpowiedzi na to pytanie trzeba poszukać już w samych, przedmeczowych treningach. Ja wiedziałem już wcześniej, w jaki sposób Leo prowadzi zajęcia, dla wielu chłopaków była to nowość. Chodziło nawet o taki detal, jak ćwiczenia w trakcie rozgrzewki. Leo zdziwił się, że jeden, drugi, trzeci zawodnik akurat tego elementu nie znał. Leo pokazywał więc cierpliwie to ćwiczenie. Organizował naprawdę fajne treningi. Druga rzecz - sprawił, że uwierzyliśmy w siebie, co wcześniej też było naszą bolączką - opowiadał mi kilka miesięcy temu Euzebiusz Smolarek.
- Narodziła się drużyna, jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Nie
mieliśmy nic do stracenia, mogliśmy tylko wygrać! Fajnie i trafnie
określił to zresztą sam Beenhakker, że w ciągu 90 minut kibice i
dziennikarze z zera zrobią z ciebie bohatera lub odwrotnie. Coś w tym
faktycznie jest. Na boisku wiedzieliśmy o co walczymy, nie obawialiśmy
się utytułowanego przeciwnika, ponownie byliśmy gotowi skoczyć za sobą w
ogień - dodaje Jacek Krzynówek, także jeden z filarów naszej kadry na początku XXI wieku.
Atmosfera wokół reprezentacji i samego Holendra "siadła" po nieudanych mistrzostwach w Austrii, gdzie Polska odpadła w grupie, notując tylko remis 1:1 z gospodarzami. Wprawdzie Beenhakker utrzymał stanowisko i pod jego wodzą "biało-czerwoni" zaczęli przygotowywać się do eliminacji do mundialu w Republice Południowej Afryki, ale miał już coraz więcej oponentów w PZPN, nie był ulubieńcem nowego prezesa związku Grzegorza Lato czy niektórych polskich czołowych trenerów, np. Antoniego Piechniczka. Trzeba sobie też szczerze powiedzieć, że wyniki kadry także go nie broniły i zdawać się mogło, że Holender nie już na wielu piłkarzy tak zbawiennego wpływu jak rok czy dwa lata wcześniej.
2:1 z Czechami - ostatni wielki mecz pod wodzą Holendra
6 września 2008 roku, w pierwszym meczu kwalifikacji do mundialu w RPA zremisowaliśmy ze Słowenią 1:1 (gola dla naszej reprezentacji strzelił Michał Żewłakow) i ten wynik kibice oraz sami piłkarze odebrali z dużym niedosytem. Nastroje poprawiło miesiąc później zwycięstwo nad silnymi Czechami 2:1 w Chorzowie, ale raptem kilka dni później podopieczni Leo przegrali na wyjeździe ze Słowacją 1:2, tracąc dwa gole w końcówce... 2009 rok pognębił kryzys i jedyne co przyniósł dla polskiej reprezentacji, to historyczne, najwyższe zwycięstwo (10:0 z San Marino). Przegrywaliśmy jednak ważne mecze z Irlandią Północną i Słowenią na wyjeździe, po porażce 0:3 z tym drugim zespołem Grzegorz Lato zwolnił Holendra ze stanowiska. Ostatnie spotkania z Czechami i Słowacją kadra rozegrała już pod wodzą tymczasowego szkoleniowca Stefana Majewskiego. Dwie porażki nie miały większego znaczenia dla sytuacji w tabeli - awans do mundialu reprezentacja przegrała wcześniej...
Remis w gorącej Czarnogórze
Pod koniec 2009 roku reprezentację przejął Franciszek Smuda, on jednak nie musiał rozgrywać z piłkarzami eliminacji do Mistrzostw Europy 2012, ponieważ Polska razem z Ukrainą była gospodarzem tamtej imprezy. Czas do turnieju wypełniały mecze towarzyskie, ale same finały dla naszej kadry zakończyły się jednak wielkim zawodem. Remisy z Grecją i Rosją (1:1) na Stadionie Narodowym dawały jeszcze szanse na wyjście z grupy, ale te pogrzebaliśmy ostatecznie przegrywając z Czechami 0:1 we Wrocławiu. Smuda odszedł ze stanowiska w atmosferze krytyki, zastąpił go Waldemar Fornalik, znany piłkarz i potem szkoleniowiec Ruchu Chorzów.
Trener rodem ze Śląska zaczął eliminacje do mundialu w Brazylii od wyjazdowego remisu 2:2 z Czarnogórą na wyjeździe (gole zdobyli: Jakub Błaszczykowski z karnego i Adrian Mierzejewski), ale ten punkt, wywalczony na gorącym terenie, wśród fanatycznych i wrogo nastawionych czarnogórskich kibiców, mógł cieszyć.
Cztery dni później pokonali we Wrocławiu Mołdawię 2:0 (Błaszczykowski z karnego, Jakub Wawrzyniak). Miesiąc później Polacy zremisowali na Narodowym z Anglią 1:1, bramkę uzyskał wówczas Kamil Glik, obrońca, który dopiero zaczynał swoją reprezentacyjną karierę. Niestety, w 2013 roku nie nastąpiło przełamanie, nie byliśmy w stanie sprostać Ukrainie (dwie porażki), w rewanżu polegliśmy w Anglii, punkty gubiliśmy też remisując z Mołdawią i ponownie Czarnogórą. Z takimi wynikami nie mogliśmy marzyć o występie na mundialu w Brazylii.
Wielki czas Nawałki, Niemcy ograne!
Następcą Fornalika został Adam Nawałka i pod jego wodzą kadra zanotowała najlepszy okres w XXI wieku! Eliminacje do Mistrzostw Europy 2016 we Francji nasi reprezentanci zaczęli z wysokiego pułapu. 7 września 2014 roku rozgromili Gibraltar 7:0 na wyjeździe (cztery razy do siatki gospodarzy trafił Robert Lewandowski, dwukrotnie Kamil Grosicki, raz Łukasz Szukała). Miesiąc później dokonali historycznego wyczynu na Narodowym - pokonali Niemcy 2:0! Po raz pierwszy w dziejach naszego piłkarstwa pierwsza reprezentacja zwyciężyła naszych zachodnich sąsiadów (nie licząc triumfów nad nieistniejącą już Niemiecką Republiką Demokratyczną). Bramki uzyskali: Arkadiusz Milik oraz Sebastian Mila. Wygrana nad mistrzami świata uskrzydliła ekipę Nawałki, która rok później świętowała awans do finałów Mistrzostw Europy. Na francuskich boiskach też osiągnęła najlepszy wynik w nowym stuleciu - dotarła do ćwierćfinału imprezy, przegrywając w rzutach karnych z Portugalią.
Nawałka kontynuował pracę z reprezentacją, choć wyścig do mundialu w Rosji zaczął z niedosytem. 4 września 2016 roku Polska zremisowała na wyjeździe z Kazachstanem 2:2, choć po 35 minutach prowadziła 2:0 po golach Bartosza Kapustki i Roberta Lewandowskiego z karnego. Miesiąc później Polacy wygrywali - choć nie bez problemów - z Danią 3:2 i Armenią 2:1 na PGE Narodowym. Ostatecznie tamte eliminacje zakończyły się pomyślnie, nasza reprezentacja awansowała do finałów mundialu w Rosji. Niestety, wyniku z Euro we Francji nie powtórzyła. Odpadła w grupie, zaś Nawałka pożegnał się ze stanowiskiem po czterech latach.
Od Brzęczka do... Santosa
Jerzy Brzęczek, który przejął stanowisko selekcjonera rozpoczął batalię o awans do Euro 2020 od dwóch zwycięstw. W marcu reprezentacja pod jego wodzą najpierw ograła Austrię 1:0 na wyjeździe (gola zdobył Krzysztof Piątek), a kilka dni później Łotwę u siebie 2:0 (Lewandowski, Glik). W grupie wyprzedziliśmy jeszcze Słowenię, Izrael i Macedonię. Choć styl gry nie zachwycał, jakość grupowych rywali także, to jednak cel - czyli awans został osiągnięty. Finały Euro zostały przeniesione na 2021 rok z powodu pandemii koronawirusa. Brzęczek, choć awans wywalczył, na tę imprezę już nie pojechał. Prezes PZPN Zbigniew Boniek zwolnił go po słabych występach kadry w Lidze Narodów.
2021 rok reprezentacja Polski zaczęła pod wodzą nowego szkoleniowca - Portugalczyka Paulo Sousy. Ten w marcu rozpoczął eliminacje do finałów mundialu w Katarze. W pierwszym spotkaniu Polska zremisowała na wyjeździe z Węgrami 3:3 (gole zdobyli: Piątek, Kamil Jóźwiak i Lewandowski), potem pokonała u siebie Andorę 3:0 (Lewandowski 2, Karol Świderski), a następnie uległa Anglikom 1:2 na nowym Wembley (bramkę uzyskał Jakub Moder).
Kadra pod wodzą Sousy w finałach Euro odpadła w grupie, podzielając los wielu swoich poprzedniczek z XXI wieku, ale jesienią 2021 zdołała wywalczyć awans do baraży o mundial w Katarze. Portugalczyk już ich nie doczekał, w burzliwej atmosferze rozstał się z reprezentacją, wybierając ofertę pracy z brazylijskiego Flamengo Rio de Janeiro. Jego następcą został Czesław Michniewicz. Ze względu na wykluczenie Rosji z baraży po wybuchu wojny na Ukrainie, rozegrał on tylko jeden mecz, decydujący o awansie do mundialu w Katarze. Polacy pokonali Szwecję 2:0 na nowym Stadionie Śląskim w Chorzowie (Lewandowski z karnego, Piotr Zieliński). Jak wypadła Polska na mistrzostwach świata - pamiętamy... Następca Michniewicza, Fernando Santos, po przegranej z Czechami na inaugurację kolejnych eliminacji, ma ciężki orzech do zgryzienia. Czy wyniki jego poprzedników z ostatnich 30 lat dostarczą mu pożytecznego materiału?
PIOTR STAŃCZAK
POLECAM:
Komentarze
Prześlij komentarz