Polska - Izrael 4:3 i pierwsza "kołyska" w historii polskiego futbolu!

PIŁKA NOŻNA. Kiedy latem 1994 roku Brazylijczyk Bebeto po raz pierwszy, po strzeleniu gola w mundialu, wykonał słynną dziś "kołyskę", Wojciech Kowalczyk myślami był przy eliminacjach do Ligi Mistrzów z Legią Warszawa. Dziesięć miesięcy później polski napastnik sam to powtórzył na cześć córki Karoliny. Dziś mija 30. rocznica tego meczu! 
Wojciech Kowalczyk w meczu dawnych olimpijczyków jesienią 2022 roku na PGE Narodowym. Fot. Piotr Stańczak.
 
W czasie mundialu w USA słynny Bebeto zapoczątkował tradycję, która w następnych latach świetnie przyjęła się na stadionach właściwie na całym świecie. Piłkarz który doczekał się dziecka, po strzeleniu gola, podbiega do linii bocznej boiska razem z kolegami, wszyscy wyciągają do przodu nieco zgięte, złożone do siebie ręce i wspólnie wykonują gest, jakby poruszali kołyską. Nawet jeśli to nie szczęśliwy ojciec trafi do siatki, a ktoś inny z jego zespołu, to celebracja narodzin potomka wygląda identycznie. 

Fatalny wyjazd do Tel Avivu

Zanim wspomnę o tym, jak ta tradycja trafiła na polskie boiska, trzeba cofnąć się do września 1994 roku, czyli nieco po mundialu w USA. Reprezentacja Polski nie grała w tym turnieju, wczesną jesienią zaczęła natomiast walkę w eliminacjach do Mistrzostw Europy, które w 1996 roku odbyły się w Anglii. Faworytami naszej grupy byli Rumuni oraz Francuzi, ale początkowo to wcale nie te ekipy najbardziej dały się we znaki Biało-Czerwonych. 

W pierwszym spotkaniu eliminacji nasi piłkarze pod wodzą selekcjonera Henryka Apostela sprawili kibicom i sobie niemiłą niespodziankę. Na gorącym terenie w Tel Avivie przegrali z Izraelem 1:2 (0:1). Nasz zespół przegrywał już 0:2, po dwóch golach Ronena Haraziego, wtedy napastnika Beitara Jerozolima, czołowego klubu z tego kraju. Najpierw dostaliśmy bramkę w 44 minucie, do przysłowiowej szatni, kolejną straciliśmy w 58 minucie. Polacy byli spóźnieni, ospali, grali bez polotu, na pewno wszystkiego nie można było też zrzucać na uciążliwy upał, jaki panował w Izraelu. Nieźle wyszkoleni technicznie i szybcy gracze rywala byli poza zasięgiem wybrańców Apostela.

Szpakowski powiedział "dość!"

Wprawdzie w 79 minucie do siatki Izraela trafił Roman Kosecki, wykorzystując wrzutkę jednego z kolegów ze środka pola. Niestety, to było tylko trafienie na otarcie łez. Polacy nie byli w stanie doprowadzić do remisu... Atmosfera wokół kadry była fatalna, tym bardziej, że kibice mieli jeszcze świeżo w pamięci jesień 1993 roku i pięć kolejnych porażek w eliminacjach do Mistrzostw Świata... Komentujący spotkanie w Tel Avivie Dariusz Szpakowski powiedział wtedy na antenie, że ma dość oglądania takiej gry naszej reprezentacji i rezygnuje z komentowania jej meczów. Faktycznie, słowa dotrzymał, "wrócił" dopiero rok później. 
 
POLECAM: 

Pożegnania i nowe twarze w kadrze

Porażka znacznie skomplikowała sytuację Polaków już na samym początku eliminacji. Henryk Apostel postanowił wstrząsnąć zespołem, żegnając się z wieloma, dotąd etatowymi zawodnikami kadry. Na kilka lat z reprezentacji zniknęli po tamtym blamażu choćby Jerzy Brzęczek czy Grzegorz Mielcarski, bezpowrotnie pożegnał się z kadrą Roman Szewczyk, podobnie już nigdy nie zagrali w niej Marcin Jałocha oraz Krzysztof Maciejewski. 

Apostel zaczął dawać szansę zdolniejszym polskim ligowcom, tak właśnie w jego zespole zadomowili się choćby Sylwester Czereszewski, Marek Świerczewski (starszy brat Piotra), Waldemar Jaskulski, nieżyjący już dziś Henryk Bałuszyński, Tomasz Wieszczycki oraz Krzysztof Bukalski. Pierwsze skrzypce w ataku zaczął grać Andrzej Juskowiak, król strzelców turnieju olimpijskiego w 1992 roku w Barcelonie. 

W kolejnym pojedynku eliminacji Polska też nie zachwyciła, ale przynajmniej wygrała. W październiku pokonała w Mielcu Azerbejdżan 1:0 (gola strzelił wspomniany "Jusko"), by miesiąc później, po niezłym meczu, zremisować w Zabrzu z Francją 0:0. Szanse na awans nadal istniały. W marcu 1995 roku, po heroicznym boju z Rumunią w Bukareszcie, Biało-Czerwoni przegrali 1:2 i w następnych eliminacyjnych potyczkach nie mogli już sobie pozwolić na stratę punktów, bo to oznaczałoby ewidentny koniec marzeń o awansie... 

Nowak czyli kapitalne otwarcie!

25 kwietnia w Zabrzu Polacy podejmowali Izrael w rewanżu. Byli żądni rewanżu za porażkę na wyjeździe, ale warto podkreślić, że pod względem personalnym do pojedynku przystąpiła mocno zmieniona drużyna do tej, która zagrała w Tel Avivie. Z piłkarzy, którzy poznali smak porażki 1:2 w kadrze na rewanż pozostali tylko: Kosecki, bramkarz Józef Wandzik, Wojciech Kowalczyk oraz Tomaszowie - Wałdoch i Łapiński. Apostel nie tylko dał szansę młodym, ale również "odkurzył" doświadczonego Piotra Nowaka, wówczas filara niemieckiego TSV 1860 Monachium. Oczywiście na komentatorskim stanowisku zabrakło Szpakowskiego, zastąpił go niemniej doświadczony Andrzej Zydorowicz.

Polacy w Zabrzu wzięli udany rewanż, ale boiskowe wydarzenia i nastroje zmieniały się tak często, że około pięć tysięcy kibiców Biało-Czerwonych mogło odnieść wrażenie, iż siedzą na jakiejś huśtawce i nie wiadomo, co czeka ich w czasie lądowania. Mecz zaczął się w każdym razie kapitalnie. Ledwie co szwedzki arbiter Anders Frisk zagwizdał po raz pierwszy, a już Polacy cieszyli się z gola! 

W pierwszej minucie celnym strzałem ze swojej "słynnej", lewej nogi, popisał się wspomniany Nowak. Uderzył z około 17 metrów, kierując piłkę tuż przy słupku, w lewy rogu bramki Bonniego Ginzburga! 

Stare demony powróciły...

Wydawało się, że ofensywnie nastawieni Polacy pójdą za ciosem, ale kolejne gole dla nich jednak nie padły. Mało tego, w ostatnim kwadransie pierwszej połowy zaczęli się gubić pod własną bramką, co rywale wykorzystali z nawiązką. 

W 38 minucie dośrodkowanie Tala Banina z lewej strony wykorzystał największy wtedy gwiazdor gości, Ronny Rosenthal, mający za sobą występy choćby w Standardzie Liege w Belgii czy angielskim FC Liverpool! Napastnik Izraela uprzedził w tej sytuacji jednego z naszych obrońców, nie trafił jednak czysto w piłkę, Wandzik miał ją już wprawdzie na ręku, ale odbił ją tak pechowo, że ta wpadła do bramki. 
 
W 43 minucie Polacy pogubili się podczas kolejnej szybkiej akcji Izraela. Tym razem niepilnowany Haim Revivo uderzył lekko między nogami wybiegającego Wandzika. Na trybunach zabrzańskiego stadionu zapanowała konsternacja. O ile początek pierwszej połowy w wykonaniu Polaków był kapitalny, tak o końcówce lepiej było nie wspominać. 

Koncert po przerwie

Na szczęście w przerwie nasz zespół potrafił wziąć się w garść, zmobilizować i na początku drugiej odsłony kibice obejrzeli już w akcji całkiem inną, polską reprezentację. W 50 minucie zainicjowała ona szybką akcję, Kosecki podał piłkę do Kowalczyka, ten uderzył lewą nogą, Ginzburg wprawdzie interweniował skutecznie, ale wobec dobitki Juskowiaka był bezradny.

Kolejna akcja, stanowiąca zresztą główny akcent tego artykułu, miała miejsce w 55 minucie. Krzysztof Bukalski kapitalnie zacentrował na środek pola karnego do "Kowala", ten popisał się pięknym strzałem głową, posłał piłkę w lewy róg, bramkarz gości mógł tylko bezradnie odprowadzić ją wzrokiem! 
 
Wycinek z pomeczowej relacji w tygodniku "Piłka nożna", na zdjęciu Kowalczyk (z lewej), z prawej Waldemar Jaskulski. Foto archiwum prywatne.

"Kołyska" dla Karoliny

Były, stołeczny legionista razem z kolegami podbiegł do linii bocznej i wykonał "kołyskę" na cześć córki Karoliny, która kilka tygodni wcześniej urodziła się w Hiszpanii! Tak oto mieliśmy scenkę "a'la Bebeto", po raz pierwszy w wykonaniu polskiego piłkarza na meczu reprezentacji. Czy ktoś wcześniej robił "kołyskę" na spotkaniu polskiej ligi - tego nie wiem, ewentualnych wykonawców proszę o kontakt! Krzysztof Bukalski, który asystował napastnikowi przy tej bramce, w wywiadzie dla mojego bloga żartował swego czasu, że powinien zostać ojcem chrzestnym dla Karoliny Kowalczyk.
 
Dziś to dorosła kobieta, mieszka właśnie w tym kraju, jak można wnioskować obserwując jej konto na Instagramie, świetnie czuje się w południowych klimatach i rytmie flamenco. 
 

Od kanonady do... nerwówki

Wracając do meczu sprzed 30 lat, Polska złapała wiatr w żagle. Demontaż izraelskiej defensywy trwał w najlepsze. Przed szansę ponownie stanął Kowalczyk, ale przeniósł piłkę tuż nad poprzeczką. Nieco później po raz drugi na listę strzelców mógł w tym meczu wpisać się Juskowiak, trafił jednak w poprzeczkę. 
 
Nadeszła 63 minuta, rzut wolny wykonywał z lewej strony Kosecki. To był mocny, plasowany strzał, na mokrej po deszczu murawie piłka nabrała jeszcze większego przyspieszenia, nie odbił jej żaden obrońca, zasłonięty przez kolegów Ginzburg po chwili musiał ją wyciągać z siatki! Po nieco ponad godzinie gry Polska prowadziła 4:2 (do przerwy przegrywając 1:2...). Zanosiło się na pogrom gości, kibice czekali na piątego gola, ale scenariusz boiskowych wydarzeń potoczył się zgoła inaczej. 

W 78 minucie kapitalnym uderzeniem z woleja, z linii pola karnego popisał się Itzhak Zohar. Tak oto zamiast wyniku 5:2 zrobiło się tylko 4:3 dla Polski. 
 
Skrót meczu Polska - Izrael (4:3) 25 kwietnia 1995 roku w Zabrzu.
 
Serca kibiców drżały do końcowych sekund, ale ostatecznie Polacy już żadnego błędu, skutkującego stratą gola, nie popełnili. Drugie zwycięstwo w eliminacjach stało się faktem, pozostaliśmy w grze, aczkolwiek brak stabilności i przewidywalności naszej narodowej jedenastki mógł jednak mocno irytować. 

Zagrał z "dwójką"

Co ciekawe, Wojciech Kowalczyk zagrał w tym spotkaniu z numerem 2 na koszulce, nietypowym jak na napastnika. W pomeczowym wywiadzie mówił potem, że nie miało to dla niego żadnego znaczenia i najważniejsze, żeby wychodził na boisko w pierwszym składzie! "Kowal" przeżywał w tamtym okresie świetny czas w swojej karierze, dobrze zaadaptował się w Betisie Sewilla, gdzie zresztą miejscowi kibice pamiętają go i cenią do dziś. To, że jego kariera w Hiszpanii nie potoczyła się później efektownie, jest już tematem na inne wspomnienia. 

"Kowal" przeszedł do Betisu latem 1994 roku, po tym, jak Legia Warszawa odpadła w eliminacjach Ligi Mistrzów z chorwackim Hajdukiem Split. W Sewilli występował do 1997 roku, później przeniósł się do innej, hiszpańskiej drużyny, Las Palmas. Jeśli chodzi o gola, jakiego strzelił Izraelowi, podobną bramkę uzyskał trzy lata wcześniej, w meczu z Holandią w Rotterdamie (2:2), kiedy uderzeniem z ostrego kąta pokonał Stanleya Menzo. 

Obszerny wywiad z Kowalczykiem, w którym wspominaliśmy właśnie jego najsłynniejsze spotkania w karierze, znajdziecie tutaj: 

Pożegnanie Wandzika

Zupełnie inaczej mecz z Izraelem wspomina bramkarz Józef Wandzik. Po tym spotkaniu już więcej nie dostał powołania do kadry, ani od Apostela ani kolejnych selekcjonerów. Wpływ na to miały zarówno błędy jakie popełnił w spotkaniu w Zabrzu jak i miesiąc wcześniej w meczu w Bukareszcie. Doświadczony bramkarz, o ile w swym ówczesnym klubie, Panathinaikosie Ateny, zbierał pochlebne recenzje i był mocnym punktem zespołu, tak w kadrze tracił pewność siebie, co niestety rzutowało na wyniki reprezentacji. Jego miejsce między słupkami zajęli już później Maciej Szczęsny i Andrzej Woźniak. Wandzik w pierwszej reprezentacji wystąpił 52 razy (w latach 1985-95).


POLECAM: 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zagrają dla Ryszarda Stańka! Na boisku Wichra Wilchwy odbędzie się impreza charytatywna