PIŁKA NOŻNA. 1 września to dla polskiego futbolu akurat szczęśliwa data. Tego dnia, w 2001 roku nasza reprezentacja pokonała Norwegię 3:0 i po szesnastu latach przerwy awansowała do finałów Mistrzostw Świata! To właśnie wtedy, na Stadionie Śląskim w Chorzowie, swój koniec miała słynna "klątwa Zbigniewa Bońka i Antoniego Piechniczka".
Od lewej: Tomasz Hajto, Marek Koźmiński i Piotr Świerczewski. Oni zagrali w pamiętnym meczu przeciwko Norwegii. Tu jako reprezentanci Polski weteranów. Fot. Piotr Stańczak
Zanim przejdziemy do wspomnień słynnego meczu sprzed 22 lat, musimy cofnąć się do czerwca 1986 roku. W 1/8 finału mundialu w Meksyku reprezentacja Polski, prowadzona przez wspomnianego Piechniczka, przegrała z Brazylią 0:4 i pożegnała się z turniejem. Po spotkaniu, w studiu telewizyjnym na miejscu w Guadalajarze gośćmi Dariusza Szpakowskiego był selekcjoner oraz kapitan naszej reprezentacji Zbigniew Boniek. Obaj próbowali wyjaśnić przyczyny porażki, nie brakowało jednak i odniesień do stanu naszego piłkarstwa oraz jego przyszłości.
To właśnie wtedy "Zibi" oraz Piechniczek, w swoich wypowiedziach dawali mniej lub bardziej bezpośrednio do zrozumienia, iż życzyliby sobie, aby za cztery lata (czyli w 1990 roku) nasza reprezentacja znów awansowała do mundialu i dotarła do 1/8 finału. Wtedy, w Meksyku, ówczesna kadra spotkała się jednak z krytyką. Oczekiwania kibiców były jednak i rozbudzone, wszak w 1982 roku Polska była trzecią drużyną świata, zaś wielu piłkarzy, łącznie z Piechniczkiem, pojechało cztery lata później do Meksyku.
Szesnaście lat rozczarowań i blamaży
Po mistrzostwach w kraju Azteków z prowadzenia reprezentacji zrezygnował Piechniczek, nowym selekcjonerem został Wojciech Łazarek. Bońkowi też nie było po drodze z nowym trenerem kadry i wkrótce potem piłkarz na co dzień występujący we włoskiej AS Roma zakończył swoją reprezentacyjną karierę. Jeszcze wtedy, w latach 80. nikt jakoś nie dopatrywał się w słowach Bońka i Piechniczka, wypowiedzianych po meczu z Brazylią, jakiejś klątwy. W każdym razie, mimo postępującego kryzysu naszego futbolu, chyba nikt z kibiców a pewnie i samych piłkarzy, nie przypuszczał jednak, że na kolejny mecz biało-czerwonych w mundialu przyjdzie czekać do czerwca.... 2002 roku. Szesnaście lat!
O tym, że w słowach "Zibiego" i eks-selekcjonera "coś" jednak jest, zaczęliśmy boleśnie przekonywać się dopiero później. Nasza reprezentacja nie awansowała do mundialu we Włoszech (1990), USA (1994) oraz Francji (1998), mało tego, nie powetowała sobie tych niepowodzeń nawet w eliminacjach do Mistrzostw Europy, nie zdołała bowiem zakwalifikować się do finałów Euro w Szwecji (1992), Anglii (1996) oraz Belgii i Holandii (2000).
Sześć wielkich turniejów "przeszło nam koło nosa", w tym czasie reprezentację jako selekcjonerzy prowadzili kolejno: Wojciech Łazarek, Andrzej Strejlau, Henryk Apostel, ponownie Piechniczek (jemu też nie udało się przełamać "swojej" klątwy) i Janusz Wójcik. W latach 90. dwukrotnie mieliśmy do czynienia z sytuacjami, gdzie po straceniu szansy na awans do mundialu, selekcjonerzy rezygnowali, a tymczasowo zastępowali ich dotychczasowi asystenci (Lesław Ćmikiewicz po odejściu Strejlaua i Krzysztof Pawlak po Piechniczku).
Jerzy Engel na ratunek
Końcówka lat 80. i całe 90. przynosiły serię rozczarowań, blamaży, pojedyncze niezłe mecze nie dawały w ostatecznym rozrachunku efektu w postaci awansu i kolejni selekcjonerzy nie potrafili odmienić oblicza reprezentacji. Kiedy w 1999 roku z kadrą żegnał się Janusz Wójcik, wkrótce potem zastąpił go Jerzy Engel, szkoleniowiec znany w Polsce, choć akurat w latach 90. nieobecny na krajowym, piłkarskim podwórku.
Kiedy nasza kadra seryjnie przegrywała kolejne eliminacje, on akurat pracował w różnych klubach na Cyprze i wielu kibiców pewnie nawet o Engelu nie pamiętało. Zdecydowanie bardziej stawiali na przykład na Franciszka Smudę czy Henryka Kasperczaka, jako tych, którzy mogą wreszcie tchnąć w reprezentację nowego ducha. Pierwszy z wymienionych świętował nieco wcześniej sukcesy klubowe z Widzewem Łódź (awans do Ligi Mistrzów w 1996 roku), zaś drugi miał bogate szkoleniowe doświadczenia wyniesione z Francji czy reprezentacji różnych państw afrykańskich, które też prowadził.
Engel tymczasem w 2000 roku wywalczył mistrzostwo naszego kraju z Polonią Warszawa, ale i tak było wiadomo, że prowadzenie reprezentacji Polski, w dodatku znajdującej się w długoletnim kryzysie, będzie dla niespełna 50-letniego wówczas trenera zupełnie inną skalą odpowiedzialności i presji. Nowy selekcjoner przemeblował reprezentację, wprowadzając do niej choćby braci Marcina czy Michała Żewłakowów, Jacka Krzynówka, Pawła Kryszałowicza, bramkarza Jerzego Dudka.
Część z nich debiutowała w reprezentacji jeszcze za czasów Janusza Wójcika, ale wtedy odnotowywali tylko epizody. Na dobre w kadrze rozwinęli się pod okiem Engela, choć początki były bolesne. W towarzyskich potyczkach Polska przegrała z Hiszpanią 0:3, Francją 0:1, następnie bezbramkowo remisowała z Węgrami oraz Słowenią. Strzelecką niemoc przełamali dopiero w spotkaniu przeciwko Holendrom (1:3), gola uzyskał wówczas wspomniany Kryszałowicz.
- Nie da się ukryć, że dziennikarze liczyli nam te minuty bez strzelonej bramki. Na pewno nie był to dobry czas dla reprezentacji, ale z drugiej strony trener Engel sprawdzał wielu zawodników, szukał optymalnego ustawienia, nie wszyscy się sprawdzili. Stąd takie a nie inne wyniki - wspominał początki Jacek Krzynówek.
Cały wywiad z byłym reprezentacyjnym pomocnikiem znajdziecie tutaj: Jacek Krzynówek o pamiętnym golu w meczu z Portugalią: na boisku trzeba być pozytywnym wariatem
Olisadebe w kadrze - strzał w dziesiątkę!
Trener Engel wpadł też na pomysł, jak znaleźć lekarstwo na strzelecką niemoc drużyny narodowej, forsując nadanie polskiego obywatelstwa dla Nigeryjczyka Emmanuela Olisadebe, z którym wywalczył mistrzostwo w Polonii Warszawa. Wielu kibiców czy dziennikarzy nie do końca było przekonanych do bardzo innowacyjnego, jak na tamte czasy, pomysłu Engela, ale tu akurat szybko okazało się, że to strzał w dziesiątkę! "Emsi" od początku swych występów w kadrze zdobywał gole dla biało-czerwonych (pierwszego w debiucie, w towarzyskim meczu z Rumunią, zremisowanym 1:1) i szybko stał się ulubieńcem kibiców.
Reprezentacja też kapitalnie wystartowała w eliminacjach do mundialu, który w 2002 roku miał odbyć się w Korei Południowej i Japonii. Pokonała Ukrainę 3:1 na wyjeździe, Białoruś 3:1 u siebie, zremisowała z Walią 0:0 w Warszawie i wygrała z nią 2:1 w Cardiff, wypunktowała u siebie Armenię 4:0 (na wyjeździe w Erewaniu padł remis 1:1). Największą wymowę miało zwycięstwo nad Norwegią 3:2 w Oslo, odniesione w marcu 2001 roku!
Schyłek norweskiej potęgi
Niespełna pół roku później to rewanżowy mecz z Wikingami na Stadionie Śląskim w Chorzowie okazał się decydujący w walce o awans do finałów mundialu. Odbył się 1 września! Warto przy tym wspomnieć, że choć nasza reprezentacja znajdowała się wówczas na przysłowiowej fali, natomiast Norwegowie przeżywali kryzys formy, to jednak wiedzieliśmy, z jak mocnym rywalem przyjdzie nam się mierzyć. Piłkarze ze skandynawskiego kraju w latach 90. dwa razy wystąpili w finałach mistrzostw świata - w USA i we Francji oraz w Euro 2000 w Belgii i Holandii.
Trzeba dodać, że swój historyczny awans do mundialu wywalczyli w 1993 roku, kiedy w eliminacjach dwa razy pokonali m.in. Polskę, 1:0 u siebie i 3:0 w Poznaniu. Potem ich kadra przeszła pokoleniową zmianę, Egila Olsena zastąpił na selekcjonerskim stanowisku Nils Johan Semb. On też miał do dyspozycji kilka gwiazd europejskiego i światowego formatu, choćby napastników: Ole Gunnara Solskjaera, Tore Andre Flo, Johna Carew, filarem norweskiej defensywy był Henning Berg, późniejszy trener Legii Warszawa. W kadrze mieli też zdolnego napastnika Johna Arne Riise. Norwegowie, oprócz tego, że preferowali mało przyjemny dla rywali, nastawiony na fizyczną walkę futbol to jeszcze mieli w zespole indywidualności, które potrafiły rozstrzygać wyniki meczów. Z drugiej strony podopieczni Engela pokazali już w Oslo, że są w stanie pokonać Wikingów.
Pamiętna odprawa 1 września
- Na odprawie oglądaliśmy film nawiązujący do wybuchu II wojny światowej i
samej daty 1 września. Trener uderzył wówczas w ciekawy akcent, gdyż
powiedział nam, że wygrywając bardzo ważny mecz właśnie tego dnia możemy
sprawić, że ta data będzie kojarzyła się w Polsce także z czymś
radosnym. Wiadomo, że biegu tej tragicznej historii nie mogliśmy
zmienić, ale za to dostaliśmy okazję do tego, aby sprawić, że ta data
przyniesie też sportowy sukces, który w naszym kraju zostanie
zapamiętany w przyszłości. Ta motywacja okazała się
wówczas skuteczna, wychodziliśmy na boisko jak do bitwy - wspominał Marcin Żewłakow, który tamten pojedynek na Stadionie Śląskim zaczynał jako rezerwowy.
Przed meczem 1 września w Chorzowie nasi piłkarze dobrze zdawali sobie sprawę, z jakim wyzwaniem przyjdzie im mierzyć się i o co grają. Zwycięstwo i zarazem zdobycie 20 punktów w tabeli dawało awans na mundial już bez oglądania się na to, co zrobią w grupie rywale. Perspektywa wywalczenia przepustek do finałów mistrzostw świata po raz pierwszy od 16 lat brzmiała jak sen z piękniej bajki, jego spełnienie było o krok, bardzo blisko, ale zarazem jakże daleko... Norwegowie przed meczem w Chorzowie mieli na koncie tylko cztery (!) punkty, ale i tak należało zachować ostrożność w oczekiwaniach, bo mimo kiepskich statystyk, był to nadal groźny zespół.
Awans był tak blisko i... daleko
Na trybunach chorzowskiego "kotła czarownic" zasiadło ponad 40 tysięcy kibiców, czekających z niecierpliwością na awans. Różne odczucia mogły towarzyszyć wielu fanom biało-czerwonych. Z jednej strony olbrzymia wiara, poparta bardzo dobrymi wynikami w tamtych eliminacjach, z drugiej świadomość, ile szans nasza kadra zmarnowała we wcześniejszych kilkunastu latach, jak wiele razy wymykały jej się z rąk okazje do pokonania mocnych przeciwników, jak mnóstwo rozczarowań przyszło przeżywać...
- Każdy po swojemu rozgrywał ten mecz w głowie. Szczególnie widać to było na przedmeczowej rozgrzewce. Na trybunach czterdzieści tysięcy kibiców, wielu mijaliśmy jeszcze w drodze na stadion. Czuć w nich było nadzieję, choć może i niepewność, obawy, bo przez szesnaście lat reprezentacja w decydujących momentach eliminacji zawodziła - opowiadał Marcin Żewłakow.
3:0! "The best" popłynęła z głośników
Początek meczu był nieco nerwowy, Polacy zdawali sobie sprawę o co grają i jak wielka presja na nich spoczywa. Długo nie mogli sforsować norweskiej defensywy, z kolei w naszej bramce pewnie interweniował Jerzy Dudek, który akurat w tamtym czasie przechodził z Feyenoordu Rotterdam do FC Liverpool. Norwegowie wcale nie zamierzali ułatwiać naszym piłkarzom zadania i odgryzali się jak tylko mogli.
Kamień z serc spadł Polakom w ostatnich sekundach pierwszej połowy, kiedy w zamieszaniu podbramkowym piłkę wyłuskał Paweł Kryszałowicz i strzałem z lewej nogi posłał piłkę w prawy róg norweskiej bramki! Stadion oszalał ze szczęścia a chwilę potem piłkarze udali się na przerwę do szatni. Po zmianie stron nasi piłkarze kontrolowali wydarzenia na boisku, choć skromne 1:0 nadal nie dawało spokoju, tym bardziej, że na początku drugiej odsłony Norwegowie kilka razy zagrozili bramce Dudka. Z kolei po naszej stronie najlepsze okazje do podwyższenia wyniku mieli: Radosław Kałużny oraz Emmanuel Olisadebe, ale skończyło się na strachu Norwegów.
Wreszcie w 77 minucie Polska przeprowadziła świetną, szybką akcję. Piotr Świerczewski zagrał piłkę na lewą stronę do Marka Koźmińskiego, ten idealnie posłał ją na pole karne do Olisadebe a ciemnoskóry napastnik wpakował ją do siatki! Prowadziliśmy 2:0 i awans był już coraz bliżej, już go czuliśmy! Nadeszła 88 minuta, "Oli" idealnie zagrał piłkę na 11 metr do Marcina Żewłakowa a ten dokonał dzieła zniszczenia! Stadion eksplodował z radości, nasza reprezentacja również, zaś z głośników popłynęły fragmenty piosenki "The best" Tiny Turner na cześć polskiej ekipy. Już wtedy stało się jasne, że podłamani Norwegowie nie wyrządzą nam w tym meczu krzywdy.
- Wchodziłem na murawę w drugiej połowie i czułem, że nie mogę tego zepsuć, że muszę w jakiś sposób kolegom pomóc - zdobyć gola, zaliczyć asystę, wypracować dla nas karnego, mówiąc wprost - iść po grzyby, a nie na grzyby - dodaje Marcin Żewłakow.
- W 88 minucie strzeliłem gola na 3:0! Wiedzieliśmy już wtedy, że nic
złego nie może nam się w tym meczu stać, że Norwegowie są rozłożeni na
łopatki. Spełniło się moje marzenie z dzieciństwa - aby zagrać w reprezentacji
kraju i zdobyć takiego gola, który poderwie publiczność z miejsc. Przez
te kilkanaście sekund po strzale do siatki właśnie to czułem. W ogóle ta
bramka bardzo mnie dowartościowała, dodała przekonania, że zasłużyłem
na tę koszulkę z orzełkiem - kontynuuje Żewłakow.
Cały wywiad z nim możecie przeczytać tutaj: Marcin Żewłakow o meczu Polska - Norwegia 1 września 2001: wiedzieliśmy, że czeka nas bitwa i zwieńczyliśmy dzieło
Jako pierwsi z Europy z biletami na mundial
W meczu tym, podobnie jak w całych eliminacjach, podopieczni Jerzego Engela udowodnili, że potrafią zagrać konsekwentnie i skutecznie, pokazali coś, co nie udało się wypracować poprzednim reprezentantom we wcześniejszych latach. Wśród filarów tamtej drużyny był jej kapitan, środkowy obrońca Tomasz Wałdoch.
- Kiedy w 1991 roku rozpoczynałem grę w reprezentacji, to jej filarami byli: Robert
Warzycha, Janek Urban, Janek Furtok czy Józek Wandzik, jeszcze wielu
innych. Indywidualnie byli nawet lepsi od wielu piłkarzy, którzy
pojechali na mundial do Korei. Z drugiej strony my byliśmy zgraną
drużyną, jakiej wcześniej nie udało się stworzyć. Nie wiem dlaczego,
może była to kwestia mentalności. Trenerowi Engelowi udało się zbudować
ciekawą ekipę, która rosła w siłę z każdym kolejnym meczem w
eliminacjach. Początki tej reprezentacji pod jego wodzą też nie były
różowe. Apogeum było zakończenie eliminacji, jako pierwszy zespół z
Europy awansowaliśmy wtedy do Mistrzostw Świata - podsumował Wałdoch.
- Dla mojego pokolenia lata 90. były najbardziej udane w historii,
mieliśmy wtedy najlepszą drużynę w dziejach Norwegii i bardzo dobrego
szkoleniowca. To wszystko razem funkcjonowało. Później nie brakowało też
świetnych zawodników, jak napastnicy: John Carew, Ole Gunnar Solskjaer
czy mój młodszy brat Tore Andre, ale niestety, reszta kadrowiczów
prezentowała już niższy poziom. I to było widać po wynikach, które
niestety, od mistrzostw w 1998 roku były już coraz słabsze. Z
Polską ponieśliśmy dwie porażki, ale nie była to wtedy żadna sensacja.
Po prostu w tamtych eliminacjach mieliście lepszy zespół od naszego i
zasłużenie awansowaliście - tak z kolei tamten pojedynek i drużynę Norwegii na przełomie XX i XXI wieku podsumował Jostein Flo, były znakomity reprezentant tego kraju.
Wywiad z nim znajdziecie tutaj: Jostein Flo: Roberto Carlos pytał mnie, dlaczego nie gram w koszykówkę
"Autorzy" klątwy gratulowali awansu
Na Stadionie Śląskim po końcowym gwizdku zapanowała niesamowita radość, awans do 16 latach stał się faktem! Ja swoją radość i przeżycia z tego spotkania opisywałem w jednym z rozdziałów mojej książki "Na biało-czerwonym szlaku", znajdziecie go tutaj: Na biało-czerwonym szlaku, część 9: Razem z Kazikiem liczę minuty bez gola. Kijów na dobry początek. Narodził się Kałużny, narodziła się drużyna. 1 września złapały mnie drgawki!
Wśród tych, którzy gratulowali piłkarzom, byli też: Antoni Piechniczek i Zbigniew Boniek, wtedy wiceprezes Polskiego Związku Piłki Nożnej, a więc autorzy słynnej "klątwy z Guadalajary". Tako oto w pewnym sensie futbolowa historia zatoczyła koło. Swój początek miała w gorącym Meksyku, finał w śląskim "kotle czarownic".
W ostatnich meczach eliminacji Polska przegrała na wyjeździe z Białorusią 1:4 i zremisowała z Ukrainą 1:1 w Chorzowie. Kilka miesięcy później, w czasie mundialu w Korei, nie wyszła z grupy, ale to już temat na inne wspomnienia.
Protokół meczowy z 1 września 2001 roku, Stadion Śląski w Chorzowie
POLSKA - NORWEGIA 3:0 (1:0)
Bramki: 1:0 Paweł Kryszałowicz 45 min., 2:0 Emmanuel Olisadebe 77, 3:0 Marcin Żewłakow 88.
POLSKA: Dudek - Kłos, Hajto, Wałdoch, Michał Żewłakow - Karwan, Kałużny, P. Świerczewski (89. A. Bąk), Koźmiński (82. Krzynówek) - Olisadebe, Kryszałowicz (75. Marcin Żewłakow). Trener Jerzy Engel.
NORWEGIA: Myhre - Basma, Berg, Johnsen, Bergdolmo - Sorensen, Rudi, R. Strand (63. Riise), Leonhardsen (80. Rushfeldt), Iversen (89. P. Strand) - Solskjaer. Trener Nils Johan Semb.
Sędzia główny: Miroslav Liba (Czechy). Widzów: 42 tysiące.
PIOTR STAŃCZAK
Skrót meczu Polska - Norwegia (3:0) 1 września 2001 roku w Chorzowie.
Komentarze
Prześlij komentarz