PIŁKA NOŻNA. Finały Mistrzostw Świata w 1974 roku w Republice Federalnej Niemiec były szczególne zarówno dla reprezentacji Polski jak też jej grupowego rywala z Haiti. Po końcowym gwizdku to zdecydowaniem nam dopisywały humory, biało-czerwoni zwyciężyli aż 7:0! Tamten pojedynek oraz swoją drużynę wspomina Pierre Bayonne, wówczas czołowy obrońca Haiti.
Polacy przed meczem z Haiti. Na małym zdjęciu Pierre Bayonne, obrońca drużyny z Karaibów. Zdjęcia: East News oraz archiwum prywatne.
Pierre Bayonne, były reprezentant Haiti, długoletni zawodnik klubu Violette AC z Port-au-Prince, dziś odpoczywa na emeryturze, mieszka w Orlando na Florydzie, w Stanach Zjednoczonych. 11 czerwca tego roku skończy 75 lat. Uśmiecha się, kiedy wspominamy spotkanie Polska - Haiti w 1974 roku. Żartuje, że jego reprezentacja nie ma znów tak wielkiego powodu do wstydu, wszak i niektórym piłkarzom światowego topu zdarzało się później stracić siedem bramek w mundialu!
19 czerwca 1974 roku w Monachium, w drugim spotkaniu grupy D Polska pokonała Haiti 7:0 (5:0). Trzy gole strzelił Andrzej Szarmach (w 30, 34 i 50 minucie), dwa Grzegorz Lato (w 18 i 87), po jednym Kazimierz Deyna w 19 oraz Jerzy Gorgoń w 32 minucie. Biało-czerwoni kontynuowali swój zwycięski marsz - aż do trzeciego miejsca w świecie!
Dla reprezentacji Polski mistrzostwa w RFN były szczególne, raz, że osiągnęliśmy kapitalny wynik, dwa - był to dla nas pierwszy udział w mundialu po II wojnie światowej. Dla Haiti również ważna impreza. Wystąpiliście w mundialu po raz pierwszy i dotąd jedyny.
Pierre Bayonne: - Haiti miało najlepszy zespół w swojej historii. Pyta pan o Polskę, więc odpowiem szczerze, że to była najlepsza drużyna z jaką przyszło nam zmierzyć się w tamtych mistrzostwach i moim zdaniem najlepsza w ogóle w całym turnieju! My w swoim pierwszym spotkaniu przegraliśmy z ówczesnymi wicemistrzami świata, Włochami 1:3 (przez pierwsze siedem minut drugiej połowy Haiti prowadziło nawet 1:0 po golu Emmanuela Sanona - przyp. autora). Z Polską niestety nie mieliśmy wiele do powiedzenia. Oczywiście trudno jest pogodzić się z porażką 0:7, taki rezultat zawsze boli, bez względu na to, z kim grasz. Po latach śmieję się jednak, że nie powinniśmy robić z tej przegranej tragedii. Wszak i wielka Brazylia straciła w mistrzostwach świata siedem bramek, w dodatku podczas turnieju, którego była gospodarzem (mowa o meczu Brazylia - Niemcy 1:7 w półfinale mundialu w 2014 roku - przyp. autora).
Z waszej perspektywy udział w takiej imprezie był wielkim wydarzeniem, choć przyszło wam rywalizować w grupie ze światowymi mocarzami - Włochami, Argentyną i wreszcie Polską, która w trakcie batalii zadziwiła piłkarski świat. Jakie nastroje towarzyszyły wam podczas mistrzostw?
- Oczywiście byliśmy bardzo popularni na Haiti, kibice nas znali, sam wyjazd na mistrzostwa był dla nas i dla nich wielką sprawą. Niestety, w trakcie turnieju nie brakowało problemów, popadliśmy w konflikt z niektórymi ludźmi z naszej piłkarskiej federacji.
Wcześniej obiecywali pieniądze, różne korzyści, potem zaczęli się z tego wycofywać. Niektórzy z naszych piłkarzy zamierzali nawet wcześniej wyjechać z mistrzostw.
Atmosfera nie była najlepsza. Mecz z Argentyną, który przegraliśmy 1:4 był naszym ostatnim w tej imprezie.
Czym zaskoczyła was Polska w drugim pojedynku grupowym?
- Nie byliśmy w stanie nawiązać z nią wtedy walki, jednak szkoda, że nie udało się zdobyć choćby jednej, honorowej bramki. Najbardziej obawialiśmy się szybkiego Grzegorza Lato, dał nam się mocno we znaki (strzelił w tym spotkaniu dwa gole - przyp. autora). Zresztą, nie tylko my przekonaliśmy się o jego umiejętnościach. Przecież Lato został potem królem strzelców mistrzostw i wszyscy już o nim mówiliśmy.
Jak pan jeszcze zapamiętał polskich piłkarzy?
- Mieliście świetnego lidera środka pola Kazimierza Deynę, o Lacie już wspominałem, jego obawiali się wszyscy. Zapamiętałem także Andrzeja Szarmacha, on strzelił nam aż trzy gole... Pewnym punktem w waszej bramce był Jan Tomaszewski. Ogólnie jednak cały polski zespół był bardzo mocny i znajdował się w doskonałej formie. Na pewno zapamiętałem rywali jako silnych fizycznie, rosłych, dobrze zbudowanych piłkarzy, z którymi trudno było nawiązać walkę.
Na jakiej pozycji ustawiał pana trener reprezentacji Haiti Antoine Tassy?
- W meczu przeciwko Polsce zagrałem na lewej obronie, z kolei w meczu z Argentyną w środku pola, zaś przeciwko Włochom na prawej obronie. W drugim spotkaniu z konieczności wystąpiłem na lewej stronie, ponieważ problemy z nogą miał Arsene Auguste, który zwykle grał właśnie na tej pozycji.
W latach 70. Haiti posiadało mocny zespół, czołowy w strefie CONCACAF, obejmujący Amerykę Północną i Środkową. Co stało się z waszą ekipą później? Nigdy więcej nie zagraliście w finałach mundialu...
- Zgadza się, mieliśmy wtedy najlepszą reprezentację w całej futbolowej historii Haiti. Nigdy wcześniej i nigdy później już nie mogliśmy taką się pochwalić. Nasi młodsi koledzy nawet nie zbliżyli się do tego osiągnięcia, jakim jest awans do mistrzostw świata.
To jest nieosiągalne dla kolejnych pokoleń i szczerze mówiąc nie wiadomo kiedy Haiti będzie w stanie powtórzyć awans. Dla nas, piłkarzy z małego kraju, już sam fakt, że znaleźliśmy się w gronie szesnastu finalistów mundialu był czymś znaczącym.
Szanowali i cenili nas kibice, niestety nie można tego powiedzieć o ówczesnych władzach federacji. Oczywiście można po latach analizować, czy nie było błędu w przygotowaniach do turnieju. Przed pierwszym meczem w mistrzostwach spędziliśmy piętnaście dni we Włoszech. Trenerzy uznali, że w ten sposób lepiej się zaaklimatyzujemy, ale chyba nie przyniosło to dobrego efektu. Według mnie opuściliśmy Haiti za wcześnie. Niemniej jednak to i tak było największe osiągnięcie w naszych karierach.
Pana pokolenie miało jeszcze szansę awansować do finałów w Argentynie w 1978, niestety, nie wykorzystaliście jej.
- Wtedy w eliminacjach lepszy od nas okazał się Meksyk, nam nie dopisało szczęście, zajęliśmy drugie miejsce. W kolejnych latach Haiti nie powtórzyło awansu, mimo, że zakwalifikowanie się do turnieju ze strefy CONCACAF jest łatwiejsze niż za naszych czasów.
W latach 70. największą gwiazdą Haiti był wasz napastnik Emmanuel Sanon, w mistrzostwach w RFN strzelił dwa gole - po jedynym Włochom i Argentynie. Z internetu dowiedzieliśmy się, że nie żyje od szesnastu lat. Co dzieje się z innymi pana kolegami z tamtej drużyny, macie obecnie jakiś kontakt?
- Tak, Sanon nie żyje, podobnie Arsene Auguste, odeszli także Claude Barthelemy, Guy Francois. Bramkarz Henri Francillon przeszedł udar, ma problem z chodzeniem. Każdy z nas boryka się z jakimiś kłopotami.
Nie tracimy jednak ze sobą kontaktu, w miarę możliwości rozmawiamy i spotykamy się, aby powspominać. Część z nas mieszka w USA, w Bostonie, Nowym Jorku, Eddy Antoine w Kanadzie, ja osiedliłem się na Florydzie. Wilner Nazaire (w 1974 roku był kapitanem reprezentacji Haiti - przyp. autora) mieszka w Europie, we Francji, jest konsulem Haiti.
Jaki jest w ogóle stan obecnego futbolu na Haiti?
- Obecnie wygląda tak, jakby umierał... Stadiony są w coraz gorszym stanie, piłka nożna nie ma jakiejś znaczącej pozycji. Głównym obiektem jest ten, który znajduje się w Port-au-Prince, ale on nie tętni teraz piłkarskim życiem tak jak powinien. Nie wiem, może ktoś gra w piłkę w mniejszych wioskach, ale to taka sztuka dla sztuki. Reprezentacja przegrywa kolejne eliminacje, tak jest od dziesięcioleci.
W Polsce mamy informacje, że na Haiti panuje fatalna sytuacja polityczna, społeczna, nie jest bezpiecznie...
- Teraz sytuacja jest bardzo ciężka, skomplikowana. My, Haitańczycy mieszkający poza krajem, nie posiadamy praktycznie kontaktu ze swoimi rodzinami, nie mamy możliwości odwiedzić ich choćby w wakacje, jak to miało miejsce wcześniej, bo teraz nie latają samoloty, kraj jest praktycznie odcięty od świata...
Czy z Polakami miał pan jeszcze jakiś kontakt po 1974 roku?
- Nie, na boisku nigdy nie mieliśmy już później okazji rywalizować. Niewiele wiem o Polsce i waszej piłce nożnej, ale myślę, że nie pomylę się, jeśli powiem, że właśnie wtedy, 50 lat temu, mieliście najlepszą drużynę w swojej historii.
Tak, kibice opowiadają o niej do tej pory, starsi młodszym, to był wielki sukces polskiej piłki nożnej i w ogóle naszego sportu. Proszę jednak powiedzieć coś o sobie, gdzie pan obecnie przebywa?
Jestem już na emeryturze i mieszkam w Orlando. Prowadzę spokojne życie seniora (śmiech).
POLECAM:
Skrót meczu Polska - Haiti (7:0) podczas mundialu w 1974 roku.
- Sergi Barjuan, legenda FC Barcelony o spotkaniu Hiszpania - Polska: to mój szczególny mecz!
- Thomas N'Kono, legenda Kamerunu wspomina swoje mundiale i mecz z Polską: nie czuliśmy strachu
- Lars Elstrup, mistrz Europy z 1992 roku: To była lepsza bajka niż te, które pisał Andersen
- Zmarł Andreas Brehme. Wspomina go Tomasz Kłos, były reprezentant Polski: to był wspaniały zawodnik
- Gunnar Halle: po awansie do mistrzostw świata na ulicach Oslo panowało szaleństwo a w pubach brakowało miejsc
Komentarze
Prześlij komentarz