Zdzisław Strojek o golu w meczu GKS Katowice - Girondins Bordeaux: huknąłem ile sił, stadion eksplodował!
18 października 1994 roku, dokładnie 28 lat temu odbył się pierwszy z pamiętnych meczów GKS Katowice z francuskim Girondins Bordeaux w Pucharze UEFA. Gospodarze z ulicy Bukowej zwyciężyli 1:0 po golu Zdzisława Strojka w samej końcówce. Jak wspomina on po latach batalię z Żyrondystami, czym zajmuje się obecnie?
Zdzisław Strojek, były piłkarz GKS Katowice, o słynnym golu strzelonym drużynie z Bordeaux może dziś opowiadać swoim wnukom. Foto prywatne
Boje GKS Katowice z Girondins Bordeaux w 1/16 Pucharu UEFA przeszły do historii starć naszych klubów na europejskiej arenie w latach 90. Zanim jednak doszło do waszego pojedynku z czołową wówczas francuską drużyną, w poprzedniej rundzie rozegraliście dramatyczny dwumecz z greckim Arisem Saloniki.
- Zgadza się. W Katowicach wygraliśmy 1:0, rewanż w Salonikach przegraliśmy w takich samych rozmiarach, więc o wszystkim decydowały rzuty karne, w których to my byliśmy lepsi, ostatni celny strzał oddał nasz bramkarz Janusz Jojko. Rewanż rozgrywaliśmy na gorącym terenie, kibice Arisu już na rozgrzewce rzucali w nas z trybun monetami - swoimi drachmami, musieliśmy naprawdę uważać, żeby nie oberwać. Ciężko było w ogóle podbiec do linii bocznej boiska. Chuligani wybili nam szyby w szatni, a ze stadionu musiała nas eskortować grecka. Cóż, południowcy jako kibice są naprawdę nieobliczalni i my o tym się przekonaliśmy. To była naprawdę jakaś masakra!
W pierwszej połowie lat 90. regularnie występowaliście w europejskich pucharach, ale właśnie jesienią 1994 roku dotarliście najwyżej. Kiedy w drugiej rundzie rozgrywek wylosowaliście Bordeaux, było wiadomo, że to francuska drużyna jest zdecydowanym faworytem.
- W ich składzie występowali ówcześni reprezentanci Francji, Zinedine Zidane, Christoph Dugarry, Bixente Lizarazu, Laurent Fournier, Brazylijczyk Valdeir, ogólnie skład mieli mocny. Przyznam, że mieliśmy obawy jak sobie poradzimy, niemniej jednak tworzyliśmy fajny zespół, walczący, była atmosfera. Trener Piotr Piekarczyk stworzył ciekawą drużynę, byliśmy jak rodzina, nad wszystkim w klubie czuwał ówczesny prezes, nieżyjący już Marian Dziurowicz.
Już w pierwszym meczu w Katowicach zagraliście "z zębem", bez kompleksów wobec rywala, który zresztą z minuty na minutę sprawiał wrażenie poirytowanego swoją niemocą.
- Francuski zespół spodziewał się raczej łatwej przeprawy w Katowicach, chyba uznali ten mecz, że to będzie tylko formalność. Pod względem czysto piłkarskim byli lepsi od nas, występowali w silnej lidze. Byli więc zaskoczeni, że postawiliśmy im tak trudne warunki. Wiadomo, mieli swoje okazje strzeleckie, ale nie potrafili ich wykorzystać. My również nie pozostawaliśmy dłużni i zagrażaliśmy ich bramce. W samej końcówce udało się wreszcie zdobyć gola i wygrać 1:0. Byliśmy już niesamowicie zmęczeni, ale bardzo szczęśliwi. To spotkanie kosztowało nas dużo zdrowia. Obrońcom udało się zatrzymać Christophe'a Dugarry'ego, szczególnie dużo pojedynków stoczył z nim obdarzony bardzo dobrymi warunkami fizycznymi Kazimierz Węgrzyn.
Pomocnicy ścierali się z Zidanem, ja z kolei najczęściej z Lizarazu, który występował na lewej obronie Bordeaux. Był szybki, groźny, niebezpieczny także w ofensywie, ale ja byłem w dobrej formie, miałem zdrowie do biegania, nie zrobił nam krzywdy.
Właśnie, pan zdobył tę bramkę w 88 minucie. Jak pan wspomina całą sytuację?
- Marek Świerczewski zagrał piłkę z prawej strony w pole karne Francuzów, odbił ją jeden z obrońców, wprost do mnie. Muszę przyznać, że znakomicie "siadła" mi na prawej nodze. Huknąłem ile sił z woleja, bramkarz był bez szans. Stadion eksplodował z radości, a trzeba przyznać, że na mecze "gieksy" chodziło wtedy wielu kibiców (pojedynek 18 października 1994 roku obejrzało sześć tysięcy widzów - przyp. autora).
To była pana najsłynniejsza bramka w karierze.
- Nie zdobywałem ich może dużo, ale jeśli już trafiałem do siatki, to były to ważne gole, często decydujące o końcowym wyniku. Trafienie z meczu z Bordeaux najbardziej pamiętają starsi kibice czy tacy w moim wieku, liczący sobie około 50 lat. Nawet teraz, kiedy prowadzę swoją firmę i realizujemy różne inwestycje, to gdzieś w rozmowach temat przy okazji powraca. Ludzie słyszą nazwisko Strojek i od razu pytają, czy ten to ten sam, który strzelił gola francuskiej drużynie w europejskich pucharach (śmiech). Warto dodać, że kilka lat wcześniej, jeszcze za kadencji trenera Oresta Lenczyka, wpisałem się na listę strzelców w pucharowym meczu ze szkockim Motherwell, ale wiadomo, to nie ta klasa rywala co Bordeaux. Nic więc dziwnego, że kibice najbardziej pamiętają tego mojego gola z 1994 roku.
Z jakimi nastrojami jechaliście na rewanż do Bordeaux, który odbył się 1 listopada, we Wszystkich Świętych?
- Wiedzieliśmy, że zaliczka 1:0 z pierwszego meczu jest minimalna i zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że czeka nas bardzo trudny rewanż. Na boisku dopisywało nam jednak szczęście, pomimo tego, że w 18 minucie gospodarze objęli prowadzenie. Na początku spotkania ruszyli na nas z impetem i znaleźliśmy się w dużych opałach. Janusz Jojko w bramce i nasi obrońcy potem już spisywali się bez zarzutu.
Pamiętam, że w drugiej połowie obejrzeliśmy już na boisku całkiem inną "gieksę". Graliście coraz lepiej, czego efektem był wyrównujący gol w 70 minucie.
- Potrzebowaliśmy trochę czasu do tego, aby opanować nerwy i stres. Wypracowałem rzut karny, bowiem po podaniu od Andrzeja Nikodema wbiegłem w "szesnastkę" Bordeaux, obrońca mnie sfaulował. Krzysiu Walczak wykorzystał karnego i właściwie od tego momentu, aż do końcowego gwizdka sędziego rozgrywaliśmy najlepszy okres w meczu. Świetną okazję do zdobycia drugiej bramki miał jeszcze Darek Wolny, ale nie udało się jej wykorzystać.
Remis 1:1 dawał nam sensacyjny awans. Na to spotkanie pojechały też żony piłkarzy, prezes Marian Dziurowicz zorganizował wyjazd do Francji dla większej grupy osób z klubu i jego sympatyków. Atmosfera do świętowania była znakomita.
Faktem jest, że wyeliminowaliście z europejskich pucharów silny zespół, z reprezentantami Francji w składzie. Dwa lata później Bordeaux zagrało w finale Pucharu UEFA, gdzie przegrało z Bayernem Monachium. Zidane, Dugarry oraz Lizarazu niespełna cztery lata po meczach z "gieksą" cieszyli się z mistrzostwa świata.
- Kiedy rywalizowali z nami, byli jeszcze młodzi, mieli nieco ponad dwadzieścia lat, ale widać już było, że mają ogromny potencjał i możliwości. Zidane'a cechował spokój, takie boiskowe wyrachowanie, Dugarry był obdarzony dobrymi warunkami fizycznymi, typ napastnika, który bardzo absorbuje obrońców, zaś atutem Lizarazu była szybkość no i ta silna lewa noga. Potem, kiedy człowiek oglądał w telewizji te mistrzostwa świata w 1998 roku, to myślał sobie - jacy to świetni piłkarze, a przecież nie tak dawno miałem okazję z nimi rywalizować.
Czy w pana przypadku pojawił się kiedykolwiek temat gry w reprezentacji Polski?
- Tak, ale tylko raz, za kadencji selekcjonera Wojciecha Łazarka. Występowałem wtedy w Wiśle Kraków. Dostałem powołanie razem z Darkiem Wójtowiczem, ale na treningu nabawiłem się kontuzji i na spotkanie kadry nie pojechałem. Kolejnych szans od innych trenerów reprezentacji już nie dostałem, nawet w udanym dla mnie okresie gry w Katowicach.
Wasza przygoda z Pucharem UEFA w sezonie 1994-95 skończyła się w 1/8 finału, w dwumeczu już zdecydowanie przegraliście z niemieckim Bayerem Leverkusen 1:4 w Katowicach oraz 0:4 na wyjeździe.
- Nie mieliśmy już już szans na awans do ćwierćfinału, zespół przeżywał problemy kadrowe, doszły pauzy za kartki, szczególnie osłabiona była nasza defensywa oraz pomoc, a wartościowych zmienników, którzy wypełniliby te luki niestety brakowało. Na boisku Bayer nie dał kompletnie żadnych szans. U siebie przegraliśmy 1:4, na wyjeździe już po pół godzinie gry było 0:4, naprawdę obawialiśmy się, że porażka w rewanżu będzie bardzo wysoka. Skończyło się na takim wyniku, ale biorąc pod uwagę nasze problemy kadrowe, trudno było spodziewać się czegoś lepszego.
Wynik z Bordeaux przeszedł do historii, ale warto wspomnieć, że rok wcześniej, w pierwszej rundzie Pucharu UEFA, GKS był blisko wyeliminowania innej znakomitej firmy - Benfiki Lizbona.
- Tak, na wyjeździe przegraliśmy 0:1 po golu w końcówce, sędzia nie uznał nam bramki Adama Kucza, który trafił do siatki z rzutu rożnego. W Katowicach padł remis 1:1, pozostawiliśmy po sobie dobre wrażenie. Szkoda ponadto, że w tamtych latach nie udało nam się ani razu zdobyć mistrzostwa kraju.
Za czasów moich występów przy Bukowej trzykrotnie byliśmy wicemistrzem, dwa razy zdobyliśmy Puchar Polski i tyle razy superpuchar. Czegoś zawsze nam brakowało, kto wie, być może liczniejszej kadry, wartościowych zmienników, niezwykle potrzebnych, kiedy drużynę dopadają kontuzje czy kartki.
Ogólnie mówiąc, to były w naszej piłce inne czasy, warunki do treningów. W XXI wieku powstały nowe stadiony, poprawiła się baza treningowa, ale według mnie pod względem czysto piłkarskim mieliśmy lepszych zawodników w lidze niż obecnie.
Przede wszystkim grało w niej znacznie mniej obcokrajowców. W Katowicach trzydzieści lat temu, o ile dobrze pamiętam, występował jeden - Gruzin Gia Guruli.
- Tak, ale on, choć był wtedy jednym z nielicznych obcokrajowców na polskich boiskach, to zdecydowanie się wyróżniał, pod każdym względem - skuteczności, waleczności. Dziś przeciętni zawodnicy z innych krajów przychodzą i mają zapewnione miejsca w składzie kosztem Polaków, natomiast poziom ekstraklasy wcale z tego powodu nie wzrasta.
Na przełomie ostatnich ponad dwudziestu lat także "gieksa" nie uniknęła różnych zawirowań. Śledzi pan losy swojej byłej drużyny? Ma pan kontakt z dawnymi kolegami z Katowic?
- Przyjaźnię się cały czas z Kaziem Węgrzynem, Markiem Świerczewskim, z innymi chłopakami ze Śląska mam kontakt telefoniczny. Człowiek żyją "gieksą", spędziłem tam wiele fajnych lat. Teraz zespół występuje w pierwszej lidze, gdzie również gra się ciężko. Na boisku trzeba mocno zapierniczać, żeby osiągnąć awans. Czy GKS wróci do ekstraklasy? Cóż, pożyjemy, zobaczymy, w każdym razie życzę klubowi jak najlepiej i trzymam za niego kciuki.
Zajmuje pan się własnym biznesem, nie chciał pan spełniać się jako trener czy działacz?
- Przed laty dostałem propozycję objęcia stanowiska menedżera sportowego w GKS Katowice, ale odmówiłem. Taką funkcję pełniłem też w Hutniku Kraków, kiedy już kończyłem piłkarską karierę. To były jednak trudne czasy pod względem finansowym, organizacyjnym. Założyłem swoją firmę i nie narzekam.
ROZMAWIAŁ PIOTR STAŃCZAK
Zdzisław Strojek (rocznik 1964) pochodzi mejscowości Góra Motyczna z Podkarpacia, jest wychowankiem Iglopolu Dębica. Grał także w Wiśle Kraków, GKS Katowice (tam święcił swoje największe sukcesy), austriackim VFB Moedling, Hutniku Kraków, Lubaniu Maniowy, Kmicie Zabierzów oraz Lotniku Kryspinów. Najczęściej występował jako prawy pomocnik. Obecnie prowadzi w Krakowie swoją firmę Stroj Dom (salon okien i drzwi).
Skrót meczu GKS Katowice - Girondins Bordeaux 18 października 1994 roku.
Skrót rewanżowego pojedynku Bordeaux - GKS 1 listopada 1994 roku.
POLECAM:
- Henryk Apostel: najbardziej szkoda tych meczów z Francją. Zawsze czegoś nam brakowało...
- Sylwester Czereszewski: po zwycięstwie nad Bułgarią w Burgas miałem ofertę z Bundesligi, ale stałem się... zakładnikiem Koreańczyków
- Jerzy Podbrożny: po meczu Legii z Blackburn w Lidze Mistrzów czułem się "zajechany"
- Tomasz Łapiński o finale olimpijskim: gdy na Camp Nou objęliśmy prowadzenie, zapadła cisza "jak makiem zasiał"
- Paweł Skrzypek zatrzymał Włocha Gianfranco Zolę ale do dziś pamięta "kanał", jaki założył mu Brazylijczyk Ronaldo
Komentarze
Prześlij komentarz