Przejdź do głównej zawartości

Jacek Dembiński wspomina mecz Widzewa Łódź z Borussią w Lidze Mistrzów: to były szalone minuty

Jacek Dembiński późno rozpoczął profesjonalną karierę, ale zapisał się w historii polskiego futbolu jako zawodnik, który zdobył dwa gole w meczu Ligi Mistrzów. Dokonał tego 26 lat temu, 20 listopada 1996 roku w pojedynku Widzewa Łódź z Borussią Dortmund. Dziś współprowadzi dom wczasowy w Ustce, w piłkę gra tylko amatorsko. Jak wspomina starcie z ówczesnym mistrzem Niemiec i w ogóle swoją karierę?  
Skrót meczu Widzew - Borussia w Lidze Mistrzów i dwa gole Jacka Dembińskiego.


Z Widzewem Łódź wystąpił pan w Lidze Mistrzów, ale pierwsze podejścia do tych rozgrywek zanotował pan jeszcze występując w Lechu Poznań. 
- Tak, ale ja zagrałem tylko w wyjazdowym meczu ze Spartakiem Moskwa jesienią 1993 roku. Przegraliśmy wówczas 1:2, natomiast wcześniej, w Poznaniu ulegliśmy 1:5. Wtedy jednak oglądałem to spotkanie z trybun. Na rewanż do stolicy Rosji już pojechałem. 
Trafił pan do łódzkiego Widzewa już po tym, jak w 1996 roku zdobył mistrzostwo Polski detronizując warszawską Legię. Miał pan pomóc zespołowi w walce o awans do Ligi Mistrzów. 
- Razem ze mną do klubu trafili też Maciek Szczęsny, Radek Michalski, Paweł Wojtala, Sławek Majak, drużynę prowadził już Franciszek Smuda, z którym też po raz pierwszy w karierze zetknąłem się właśnie w Łodzi. Wcześniej nie mieliśmy okazji współpracować. 
Do historii przeszły eliminacyjne boje z Broendby Kopenhaga, szczególnie ten rewanżowy w stolicy Danii. Jak pan wspomina batalię o awans do Champions League? 
- W pierwszym spotkaniu w Łodzi wygraliśmy 2:1, ale ja wówczas nie wyszedłem w podstawowym składzie, wtedy jeszcze podstawowym napastnikiem i znaczącą postacią Widzewa był Marek Koniarek. Po przerwie trener Smuda wpuścił mnie na boisko właśnie w jego miejsce. Tak naprawdę w tym momencie zaczęła się dla mnie przygoda z europejskimi pucharami w Widzewie, ale i w ogóle w pierwszej drużynie tego klubu. 
Z sentymentem wspominam kibiców, którzy na stadionie przy Alei Marszałka Piłsudskiego tworzyli zawsze fantastyczną atmosferę i zawsze nas wspierali. Zdobyłem gola w pierwszym meczu z Broendby, drugiego uzyskał Sławek Majak. Dla mnie to oznaczało skok do pierwszego składu. 
Zwycięstwo z mistrzem Danii z jednej strony nas ucieszyło, z drugiej zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że rewanż będzie trudny. Faktycznie, spotkanie w Kopenhadze zaczęło się źle, już na początku drugiej połowy przegrywaliśmy 0:3. Ostatecznie ulegliśmy 2:3, ale ten wynik dał awans właśnie nam. Tak było za czasów trenera Smudy w Widzewie - wiara w zwycięstwo do końca potrafiła uczynić cuda. Mieliśmy zawodników, którzy byli w stanie wykonać zadania w trudnym momencie. Dopisało nam też szczęście, ale ono też jest na boisku bardzo ważne.
Kilka miesięcy temu rozmawiałem z Kimem Vilfortem, wówczas kapitanem i legendą Broendby. Powiedział wprost, że prowadząc 3:0 mistrzowie Danii rozluźnili swoje szeregi, spodziewali się, że już nic złego ze strony Widzewa nie może im się przytrafić. 
- Twarze piłkarzy mistrza Danii oraz ich kibiców mówiły same za siebie - widać było na nich szok, nie mogli wręcz uwierzyć w to, co się działo... Pamiętam, że już przy stanie 3:2 dla Broendby znalazłem się w idealnej sytuacji podbramkowej, zdecydowałem się strzelać, a mogłem wtedy podać piłkę jednemu z kolegów - nie pamiętam, czy był to Marek Citko czy Sławek Majak, w każdym razie lepiej ustawiony i mógł strzelać do przysłowiowego "pustaka". Postanowiłem uderzać na bramkę, ale chybiłem. Gdyby to Duńczycy strzelili potem gola w samej końcówce, a mieli ku temu okazję i odpadlibyśmy z walki o Ligę Mistrzów, zespół mógł mieć do mnie uzasadnione pretensje. Na szczęście stało się inaczej. Nie byłem nigdy typem boiskowego egoisty, często dogrywałem lepiej ustawionym kolegom, tak było w każdym klubie, gdzie występowałem. Wtedy w Kopenhadze podjąłem jednak inną decyzję. Ta końcówka rewanżu w Kopenhadze była bardzo szalona. 
Na pierwszy punkty w Lidze Mistrzów musieliście czekać jednak do czwartej kolejki, do zwycięstwa ze Steauą Bukareszt u siebie. Wcześniej ponieśliście trzy porażki - z Borussią Dortmund na wyjeździe 1:2, z Atletico Madryt u siebie 1:4 oraz w Bukareszcie 0:1. Czego brakowało w tych spotkaniach? 
- Myślę, że doświadczenia w pojedynkach właśnie z takimi zespołami. Na krajowym podwórku rządziliśmy, ale jednak starcia w Lidze Mistrzów to całkiem inna półka. Tymczasem trzeba sobie zadać pytanie - ile spotkań w tym składzie rozegraliśmy wcześniej przeciwko silnym, europejskim drużynom? Niewiele. To doświadczenie przychodziło więc z czasem. W Dortmundzie po niezłym spotkaniu przegraliśmy 1:2. Potem do Łodzi przyjechało słynne madryckie Atletico, zagrało na swoim normalnym, wysokim poziomie. Przede wszystkim mieli większe międzynarodowe obycie. Pamiętam, że zwłaszcza ci zawodnicy grający w ofensywie, komunikowali się między sobą... gwiżdżąc. Taki mieli sposób, nigdy wcześniej nie spotkałem się z czymś podobnym. Steaua była wtedy liczącym się zespołem w Europie, ale na pewno była w naszym zasięgu. Szkoda tej porażki w Bukareszcie, w rewanżu byliśmy lepsi (Widzew zwyciężył 2:0 - przyp. autora). 
Piąty mecz w grupie, rewanż z Borussią w Łodzi był waszym najlepszym spotkaniem w Lidze Mistrzów. Straciliście gola, mistrz Niemiec, objął prowadzenie 1:0, ale potem pan w ciągu kilku minut dwa razy wpisał się na listę strzelców! 
- Trzeba pamiętać o tym, że w tamtym sezonie Borussia nie przegrała meczu w Lidze Mistrzów, kilka miesięcy później zwyciężyła w tych rozgrywkach, w jej składzie występowało kilku ówczesnych reprezentantów Niemiec (Andreas Moeller, Matthias Sammer, Joergen Kohler, Stefan Reuter - przyp. autora). Straciliśmy gola, ale szybko wyrównaliśmy, strzeliłem głową po dośrodkowaniu Marka Citki. Zagrał wysoko, lubiłem takie podania, wbiegałem w pole karne, obrońca, który mnie pilnował, a był to Kohler, stracił równowagę, odsunął się w lewo i dał mi więcej swobody, Trafiłem piłkę czysto i wpadła! Ta sytuacja dodała nam siły. W drugiej sytuacji bramkarz odbił piłkę powstrzymując szarżę Sławka Majaka, trafiła do mnie i z ponad dwudziestu metrów skierowałem ją do siatki. To był moment, szybka decyzja, musiałem strzelać technicznie. Uderzyłem wewnętrzną częścią stopy. Kiedy jeszcze obserwowałem lot piłki, to zdawało się, że ominie lewy słupek bramki, ale potem skręciła i znalazła się w bramce. Po 20 minutach gry wygrywaliśmy 2:1. W drugiej połowie mistrz Niemiec wyrównał, choć koledzy dopatrywali się przewinienia strzelca gola, Kohlera, na Sławku Majaku. Sędzia był innego zdania. 
Jako drużyna rozegraliśmy najlepsze spotkanie w Lidze Mistrzów, ja natomiast, mimo zdobycia dwóch goli, nie uważam, aby to był dla mnie jakiś szczególnie świetny mecz. Z drugiej strony często tak jest, napastnik niby mało widoczny, a strzela ważne gole. Tak wtedy było w moim przypadku. 
Niestety, kilka miesięcy po występach w Lidze Mistrzów Widzew przeżywał już problemy kadrowe, odeszło kilku zawodników, w tym i pan. 
- Tak, to jest ból ogólnie polskiej piłki nożnej. Nie udaje się przez dłuższy czas utrzymać stabilnego składu. Wtedy też sam podjąłem decyzję o odejściu do niemieckiej Bundesligi, do Hamburger SV. 
W latach 90. interesowali się panem poszczególni selekcjonerzy reprezentacji Polski, ale tych spotkań w kadrze uzbierało się niewiele, w sumie dziesięć na przełomie czterech lat. 
- Wie pan, pierwszy raz pojawiłem się w reprezentacji jeszcze jako zawodnik Lecha Poznań. Szansę debiutu dał mi trener Henryk Apostel. Konkurencja w ataku była jednak duża, ale z drugiej strony miałem poczucie, że te powołania na przełomie kolejnych lat były takie trochę "na siłę", niewielu selekcjonerów tak naprawdę na mnie jakoś szczególnie stawiało. Być może powodem był mój charakter, nie należał do medialnych zawodników, nigdzie się nie pchałem, nie promowałem, nawet wtedy mi na tym niezbyt mocno zależało, a teraz wiem, że to jednak ma duże znaczenie. 
Grał pan za to w czołowych zespołach klubowych lat 90. w Polsce. Może pan w jakiś sposób porównać Lecha i Widzew z tamtych czasów? 
- Moja sytuacja w jednej i drugiej drużynie była całkiem inna. W Lechu tak naprawdę zacząłem profesjonalnie grać w piłkę, w sumie późno, bo w wieku 22 lat, kiedy zakończyłem służbę w wojsku. Wtedy filarami zespołu byli Jerzy Podbrożny, Mirosław Trzeciak, Kazimierz Moskal, Jarosław Araszkiewicz, Marek Rzepka, Andrzej Juskowiak zanim jeszcze odszedł do Sportingu Lizbona. Powiem tak, miałem od kogo się uczyć i zarazem z kim rywalizować o miejsce w składzie. To dla mnie było najważniejsze. Widzew zawsze będę darzył sentymentem, w dużym stopniu ze względu na wsparcie kibiców. 
Z jednej strony mogę po latach czuć pewien niedosyt mówiąc o swojej karierze, ale z drugiej osiągnąłem i tak dużo, jeśli weźmiemy pod uwagę to, że późno ją rozpocząłem. Niektórzy 22-latkowie mają już na koncie sto rozegranych meczów w lidze, ja dopiero zaczynałem. 
Z tego co wiem, nadal gra pan w piłkę. 
- Tak, ale głównie w rozgrywkach amatorskich w Poznaniu. Kończąc karierę nie można całkowicie osiąść na laurach, staram się być aktywny na tyle, na ile pozwala zdrowie. Oldboje Lecha są niestety coraz starsi, więc w tym gronie spotykamy się już nieco rzadziej niż wcześniej. Młodszych weteranów brakuje, jest kłopot ze skompletowaniem drużyny.
Na koniec zapytam o mundial w Katarze. Na jaki wynik reprezentacji Polski pan liczy? 
- Mecz towarzyski z Chile był nudny w naszym wykonaniu, oglądałem go z przerwami, kiedy tylko spojrzałem na ekran, to widziałem przy piłce naszych rywali. Oczywiście graliśmy w innym składzie, mam nadzieję, że to był jakiś kamuflaż ze strony naszej reprezentacji, czy chęć ukrycia swoich atutów przed Meksykiem. Mecz z tą drużyną będzie tak naprawdę najważniejszy, dobrze, jeśli pierwsi strzelilibyśmy gola, ponieważ z odrabianiem strat jest u nas ciężko. Drużyna na pewno ma potencjał, ale czy w czasie mistrzostw nasi piłkarze go wykorzystają? Czas pokaże. Awans z grupy jest możliwy, warunki do gry w Katarze dla każdego zespołu są takie same. 
Dziękuję za rozmowę. 
PIOTR STAŃCZAK 

Jacek Dembiński (rocznik 1969) jest wychowankiem Polonii Poznań. Występował jako napastnik w Lechu Poznań, Widzewie Łódź, Amice Wronki, grał też w zagranicznych klubach - Lausanne Sports w Szwajcarii i HSV Hamburg w Niemczech. W piłce klubowej największy sukces osiągnął z Widzewem, grając w Lidze Mistrzów w sezonie 1996-97. W reprezentacji Polski występował w latach 1994-98, rozegrał w niej dziesięć spotkań.
 
POLECAM: 

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zagrają dla Ryszarda Stańka! Na boisku Wichra Wilchwy odbędzie się impreza charytatywna

PIŁKA NOŻNA. W sobotę 13 lipca w Wilchwach w Wodzisławiu Śląskim odbędzie się Piknik Rodzinny dla Ryszarda Stańka. W planach są turnieje dzieci oraz dorosłych, podsumowaniem imprezy ma być natomiast starcie oldbojów miejscowego Wichra oraz Odry Wodzisław! Dochód zostanie przeznaczony na leczenie byłego reprezentanta Polski i srebrnego medalisty olimpijskiego. 

Euro 2024. Pierwszy trener Kacpra Urbańskiego zapewnia: jeszcze będzie o nim głośno! (WIDEO)

PIŁKA NOŻNA. Przed nami finały Mistrzostw Europy 2024 w Niemczech. W kadrze reprezentacji Polski znalazł się niespełna 20-letni Kacper Urbański, wychowanek Lechii Gdańsk, obecnie zawodnik włoskiego klubu FC Bologna. Młodego piłkarza wspomina jego pierwszy trener - Grzegorz Grzegorczyk z Akademii Piłkarskiej Lechii Gdańsk. 

Dawne piłkarskie gwiazdy zagrają dla chorego Tymusia w Grodzisku Mazowieckim

PIŁKA NOŻNA. Trwa już odliczanie do charytatywnego turnieju na rzecz chorego Tymusia, który odbędzie się 27 stycznia 2024 roku w Grodzisku Mazowieckim koło Warszawy. Wystąpi między innymi Reprezentacja Gwiazd Piłkarzy Polskich.