Moje spotkanie z mistrzem... Wojciechem Bartnikiem, medalistą olimpijskim z Barcelony
BOKS. Wojciech Bartnik, brązowy medalista olimpijski z Barcelony, później trener reprezentacji Polski pięściarzy, kibicuje swoim następcom i następczyniom. On sam doszedł do ringowych sukcesów wbrew wielu niedowiarkom. Dziś jest coraz bliżej... wydania książki, swojej autobiografii.
Bohater Barcelony'92
Z Wojciechem Bartnikiem miałem okazję porozmawiać podczas wrześniowych Targów Branży Bokserskiej oraz Forum Polskiego Boksu w Kielcach. Brązowy medalista Igrzyska Olimpijskich w Barcelonie w 1992 roku, 58-letni dziś były trener reprezentacji Polski pięściarzy tryskał humorem, rozdawał dużo autografów, wielu uczestników imprezy chciało sobie zrobić z nim pamiątkowe zdjęcie. Osobiście z łezką w oku wspominałem pamiętną olimpiadę sprzed 33 lat i sukces Bartnika.
Przypomnijmy, w trakcie barcelońskiej batalii pochodzący z Oleśnicy na Dolnym Śląsku pięściarz rywalizował w kategorii półciężkiej. W ćwierćfinale pokonał na punkty słynnego Kubańczyka Angelo Espinozę! To dało mu przepustkę do strefy medalowej. Niestety, Bartnikowi nie udało się awansować do ścisłego finału, bowiem przegrał z Niemcem Thorstenem Mayem i ostatecznie wywalczył brązowy medal igrzysk. Powspominaliśmy tamten turniej, porozmawialiśmy także o obecnym boksie.
Skrzecz idolem Bartnika
Piotr Stańczak: Jest Pan medalistą olimpijskim, byłym pięściarzem, później szkoleniowcem reprezentacji Polski. Lata upływają, cieszy pan się dobrą formą. Można powiedzieć, że można wypełnił pana życie.
Wojciech Bartnik: - Tak, tak. Myślę, że to jest chyba priorytetowe, że trzeba być tutaj, w środowisku bokserskim, bo jednak to mi dało tak wiele. Boks ukształtował mnie, dał mi, jak ja to mówię w żartach, sławę, ale tak naprawdę jest. W jakiś sposób jestem rozpoznawany, mimo to, że tyle lat minęło, zanim zaczęliśmy ten wywiad, chyba przez godzinę rozdawałem autografy, pozowałem do zdjęć. Jest to też fajne, widać dużo tej młodzieży, boks jest na topie.
Mówiąc o początkach – kiedy zaczęła się pana miłość do boksu?
- Dokładnie w 1984 roku. Cztery lata wcześniej oglądałem igrzyska w Moskwie i pamiętam na nich Pawła Skrzecza, który zdobył wówczas srebrny medal. Dziś jesteśmy bardzo dobrymi kolegami. Pięściarstwo zawsze mnie inspirowało, ale w mojej rodzinnej Oleśnicy nie było klubu bokserskiego.
Trochę byłem łobuzem, grzecznym łobuzem, jak to pewna pani powiedziała. Takim delikatnym chuliganem (śmiech).
Biłem się w szkole, bo pomagałem kolegom, wspierałem ich, stawałem w obronie, jeśli ktoś mnie obraził albo kogoś mi bliskiego. Mimo że mogłem zacząć wcześniej, rozpocząłem przygodę z boksem w wieku 17 lat.
Trzeba przyznać, że dość późno.
Trzeba przyznać, że dość późno.
- Było to po prostu niesamowite. Każdy mówił: "Nie dasz rady, nic nie osiągniesz". Nawet nie wiedzieli, jak bardzo mnie takie słowa motywowały! Byłem wściekły na tych ludzi. Pamiętam, że słysząc takie słowa, odwracałem się, spluwałem i mówiłem: "Kurde, ja wam pokażę". Tak się stało! Dlatego co mogę poradzić dzisiejszej młodzieży - nie zrażać się, nie rezygnować. Demotywatorów nigdy nie zabraknie, powiedzą "nie uda się, nie masz szans". Co wtedy zrobić? Po prostu odejść i robić swoje, podążać własną drogą.
Powstrzymał słynnego Espinozę
Pana kariera zawodnicza to również walki z legendami, takimi jak Angelo Espinoza, którego Pan pokonał w ćwierćfinale Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie. Czy Kubańczycy faktycznie budzili taki respekt?
- Wszyscy bali się Kubańczyków, nawet Amerykanie. To było widać, szczególnie co Espinoza robił z Amerykanami – wszystkich nokautował. On był moim takim delikatnym idolem. Interesowałem się nim, bo kolega z klubu, Robert, zaraził mnie taką sympatią do Angelo Espinozy. To nie z nim stoczyłem jednak najtrudniejszą walkę w karierze.
Z kim w takim razie?
- Z innym słynnym Kubańczykiem Feliksem Savonem. W ogóle to był według mnie najlepszy bokser olimpijski, jaki chodzi po ziemi. Amator (nigdy nie przeszedł na zawodowstwo - przyp. autora), miał 350 walk i poniósł tylko pięć porażek – to jest kosmos.
- Z innym słynnym Kubańczykiem Feliksem Savonem. W ogóle to był według mnie najlepszy bokser olimpijski, jaki chodzi po ziemi. Amator (nigdy nie przeszedł na zawodowstwo - przyp. autora), miał 350 walk i poniósł tylko pięć porażek – to jest kosmos.
Savon złamał mi 12. żebro i naruszył śledzionę, ale tak naprawdę jako jedyny Polak przegrałem z nim na punkty. Mimo tej bardzo poważnej kontuzji, już za dwa tygodnie później startowałem w Mistrzostwach Europy.
Boks jest sportem widowiskowym i kontaktowym, niesie ze sobą ryzyko. Czy poza walką z Savonem miał Pan inne poważne kontuzje?
- Tak, drugie złamane żebro, kciuk, palec wskazujący, takie typowe kontuzje. Natomiast takich bardzo poważnych nie było. Właśnie powiedziałbym tak: na 30 lat boksowania faktycznie jedynie to żebro było złamane. Być może byłem blisko świętego Piotra, bo bardzo mnie bolało. Miałem problem niesamowity. O złamanych kciukach nie będę wspominał – takie historie będzie można przeczytać w mojej książce.
Każdy ma swoje pięć minut
Doświadczył Pan boksu w różnych rolach: jako zawodnik i jako trener kadry. Która rola jest trudniejsza?- Zdecydowanie łatwiej być zawodnikiem. Ja koncentrowałem się wtedy tylko na sobie. Miałem to gdzieś, kto się czym interesuje. Po prostu ja miałem być przygotowany do walki w ringu i wszystko kręciło się wokół mnie. Natomiast 22 miesiące pracy jako trener były dla mnie ciężkie.
Podziwiam i współczuję zarazem trenerom, bo pamiętam, jak wieczorem człowiek był tak zmęczony, że wręcz skatowany.
Była też papierkowa robota, ale człowiek myślał o każdym zawodniku, trzeba było analizować, wyciągnąć wnioski, porozmawiać. Trudne sytuacje, w domu mogłem liczyć na żonę, bardzo mi pomagała i wspierała mnie.
Przez ponad 30 lat, gdy dzwonili do pana dziennikarze, to już wiadomo było z góry o co zapytają - o medal olimpijski. Można powiedzieć, że dopiero srebro Julii Szeremety w Paryżu pozwoliło panu odetchnąć.
- Wiadomo, że ktoś w końcu musiał przejąć tę pałeczkę, każdy ma swoje pięć minut. Nie powiedziałbym jednak, że jestem teraz mniej popularny niż wcześniej. Robię po prostu swoje i kibicuję naszym pięściarzom. Podchodzę do Julki i gratuluję jej. Wicemistrzostwo olimpijskie, teraz wicemistrzostwo świata to wielka sprawa. Ja pamiętam swoje starty, najlepsze wyniki. W mistrzostwach świata byłem najwyżej piąty, przegrywałem ze świetnymi pięściarzami.
Autor wywiadu spotkał swego idola Wojciecha Bartnika (z prawej) po 33 latach od igrzysk w Barcelonie.
Prawda i tylko prawda
Jak pan w takim razie ocenia obecną kondycję boksu w Polsce?
- Popularność boksu jest ogromna. Nawet ja mam małą salę, na którą powinno przychodzić sześć, może osiem osób, a jest 13, 14, więc to zainteresowanie jest naprawdę bardzo, bardzo duże.
- Popularność boksu jest ogromna. Nawet ja mam małą salę, na którą powinno przychodzić sześć, może osiem osób, a jest 13, 14, więc to zainteresowanie jest naprawdę bardzo, bardzo duże.
Czas pokazuje też, że dziewczyny przejmują pałeczkę w boksie. Nasze pięściarki świetnie walczą technicznie.
Ten boks – nogi, praca nóg, przednia ręka u każdej naszej medalistki – wszystko świetnie funkcjonowało. To jest cudowne (w ostatnich mistrzostwach świata w Liverpoolu złoty medal wywalczyła Agata Kaczmarska, natomiast srebrne Julia Szeremeta i Aneta Rygielska - przyp. autora).
Wspomniał Pan już kilkukrotnie o swojej biografii. Kiedy możemy spodziewać się jej premiery?
- Chciałbym już ją zaprezentować kiedyś na tych targach w Kielcach. 90 procent książki jest gotowe. Myślę, że to będzie niesamowita historia dla młodzieży, bo jest tam prawda i tylko prawda, ale tej prawdy jest tylko 70%. Stwierdziłem, że tyle wystarczy, bo reszty ktoś by tego nie udźwignął. To będzie pouczająca lektura. Na razie chciałbym troszeczkę zmiękczyć słownictwo i skorygować pewne rzeczy, bo pisałem ją trochę pełen emocji. Będzie tam natomiast prawda i tylko prawda.
Wspomniał Pan już kilkukrotnie o swojej biografii. Kiedy możemy spodziewać się jej premiery?
- Chciałbym już ją zaprezentować kiedyś na tych targach w Kielcach. 90 procent książki jest gotowe. Myślę, że to będzie niesamowita historia dla młodzieży, bo jest tam prawda i tylko prawda, ale tej prawdy jest tylko 70%. Stwierdziłem, że tyle wystarczy, bo reszty ktoś by tego nie udźwignął. To będzie pouczająca lektura. Na razie chciałbym troszeczkę zmiękczyć słownictwo i skorygować pewne rzeczy, bo pisałem ją trochę pełen emocji. Będzie tam natomiast prawda i tylko prawda.
Dziękuję za rozmowę.
POLECAM:
- Wioletta Luberecka, legenda kobiecej piłki ręcznej: siłą Norweżek jest mentalność
- Męczarnie z happy endem - polscy szczypiorniści zagrają w Mistrzostwach Europy!
- Damian Janikowski o przeszkoleniu wojskowym: najpierw sala MMA, później karabin
- Grał punkrocka, ale wybrał piłkę! Czego nie wiecie o Romanie Koseckim? (PODCAST)
- Legenda boksu Paweł Skrzecz o freak fightach: to umrze śmiercią naturalną
Komentarze
Prześlij komentarz